2. Śmierć i życie grają w szachy

2.1K 201 16
                                    

Zaspałem - to była pierwsza myśl, która przemknęła mi przez umysł zaraz po obudzeniu i ku mojemu przerażeniu okazała się prawdziwa.

Zerknąłem na budzik, który stał na biurku, a raczej jak sie okazało - na to co niego pozostało.  Jasna cholera ,wyglądał  jak najgorszy koszmar zegarmistrza - został doszczętnie zniszczony, a większość części walało się po podłodze.   Zastanowiłem się przez chwilę, czy nie  śnił mi się czasem koszmar i w przypływie furii nieświadomie nie rozwaliłem budzika, jednakże w nocy nie miałem szczególnych snów - nie śniłem w zasadzie o niczym.

Mama miała wolne, lecz  szanse, że obudziłaby mnie na czas wynosiły mniej więcej zero.  Nie mam jej tego za złe - po całotygodniowym tyraniu w pracy nie obudziłbym się nawet, gdyby mnie zarzynali piłą motorową.

Wściekły byłem jedynie na siebie - spóźnić się do wymarzonego Liceum, kiedy tak długo ciężko pracowałem, żeby się tam dostać.  Przez całą trzecia klasę gimnazjum zakuwałem jak szalony  - w zeszycie miałem wszystkie notatki, przygotowywałem się na każdy sprawdzian. Co tam sprawdzian! Umiałem na każdą lekcję! Brałem udział w tylu olimpiadach, że nagrody i puchary  nie mieściły mi się w szafie, a w szufladzie piętrzył się  pokaźny stos dyplomów. Otrzymałem nawet gratulacje z rąk samego dyrektora, a  rówieśnicy nazywali mnie "młodym Einsteinem"!  Nie mogłem, po prostu nie mogłem pokazać się w tak złym świetle już  pierwszego dnia, więc zrezygnowałem z porannej toalety, a mycie zębów zastąpiłem wpakowaniem do buzi całej paczki miętówek. W mgnieniu oka wskoczyłem w swój nowiusieńki mundurek, złapałem notatnik oraz długopis  i czym prędzej popędziłem do szkoły.  

W drzwiach frontowych stanąłem jak wryty. Padało. Zupełnie tak jak zapowiadała dziewczyna z parasolkami. Natychmiast wróciłem do domu aby jakąś znaleźć - niestety! Jak na złość wszystkie  wyparowały, a przecież wczoraj wieczorem, pomny na słowa dziewczyny,  zawiesiłem je na wieszaku przy wyjściu.

Zrezygnowałem z szukania, gdyż do rozpoczęcia uroczystości zostało 15 minut, a do liceum  znajdowało się dobre kilka kilometrów drogi stąd.

Gdy wyszedłem z domu  zobaczyłem parę bliźniaków, które widziałem poprzedniego dnia w sklepie. Patrzyły na mnie zasmucone  i szepcząc między sobą kręciły głowami.

- Panie Martin! - krzyknęła dziewczynka.

Nie odwróciłem się, mimo, że mnie wołała, ale poczułem dłoń na ramieniu i uległem.

- O co chodzi? Jestem spóźniony.

Rodzeństwo spojrzało na siebie zmieszane, najwyraźniej nie wiedząc od czego zacząć.

- Nie powinien pan wychodzić... bez parasola.

Bez parasola... Czy ja oszalałem?! Czemu wszyscy tak się na mnie uwzięli?!

- Co...?  Co wy wszyscy knujecie?! - ryknąłem -  Zmówiliście się z tamtą dwójką? Czy to jakiś żart?! 

Przestraszone zasłoniły się rękoma i zaczęły szlochać.

- Niech pan na nas nie krzyczy! Nie nasza wina!

- Naprawdę?! A budzik to też sam się rozwalił?!

Zdziwione spojrzały na mnie i oświadczyły, że to nie ich sprawka. Oczywiście im nie uwierzyłem i zagroziłem, że jak jeszcze raz przyłapię je w moim domu to wezwę policję, jednak nie zrobiło to na nich większego wrażenia, zamiast tego  złapały mnie za ręce i zaczęły  szeptać, zrozpaczonymi głosami.

- Staramy się jak możemy...

- Ale wszystko na nic...

- Wszystko na marne...

Codzienne życie umarlakaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz