Zaspałem - to była pierwsza myśl, która przemknęła mi przez umysł zaraz po obudzeniu i ku mojemu przerażeniu okazała się prawdziwa.
Zerknąłem na budzik, który stał na biurku, a raczej jak sie okazało - na to co niego pozostało. Jasna cholera ,wyglądał jak najgorszy koszmar zegarmistrza - został doszczętnie zniszczony, a większość części walało się po podłodze. Zastanowiłem się przez chwilę, czy nie śnił mi się czasem koszmar i w przypływie furii nieświadomie nie rozwaliłem budzika, jednakże w nocy nie miałem szczególnych snów - nie śniłem w zasadzie o niczym.
Mama miała wolne, lecz szanse, że obudziłaby mnie na czas wynosiły mniej więcej zero. Nie mam jej tego za złe - po całotygodniowym tyraniu w pracy nie obudziłbym się nawet, gdyby mnie zarzynali piłą motorową.
Wściekły byłem jedynie na siebie - spóźnić się do wymarzonego Liceum, kiedy tak długo ciężko pracowałem, żeby się tam dostać. Przez całą trzecia klasę gimnazjum zakuwałem jak szalony - w zeszycie miałem wszystkie notatki, przygotowywałem się na każdy sprawdzian. Co tam sprawdzian! Umiałem na każdą lekcję! Brałem udział w tylu olimpiadach, że nagrody i puchary nie mieściły mi się w szafie, a w szufladzie piętrzył się pokaźny stos dyplomów. Otrzymałem nawet gratulacje z rąk samego dyrektora, a rówieśnicy nazywali mnie "młodym Einsteinem"! Nie mogłem, po prostu nie mogłem pokazać się w tak złym świetle już pierwszego dnia, więc zrezygnowałem z porannej toalety, a mycie zębów zastąpiłem wpakowaniem do buzi całej paczki miętówek. W mgnieniu oka wskoczyłem w swój nowiusieńki mundurek, złapałem notatnik oraz długopis i czym prędzej popędziłem do szkoły.
W drzwiach frontowych stanąłem jak wryty. Padało. Zupełnie tak jak zapowiadała dziewczyna z parasolkami. Natychmiast wróciłem do domu aby jakąś znaleźć - niestety! Jak na złość wszystkie wyparowały, a przecież wczoraj wieczorem, pomny na słowa dziewczyny, zawiesiłem je na wieszaku przy wyjściu.
Zrezygnowałem z szukania, gdyż do rozpoczęcia uroczystości zostało 15 minut, a do liceum znajdowało się dobre kilka kilometrów drogi stąd.
Gdy wyszedłem z domu zobaczyłem parę bliźniaków, które widziałem poprzedniego dnia w sklepie. Patrzyły na mnie zasmucone i szepcząc między sobą kręciły głowami.
- Panie Martin! - krzyknęła dziewczynka.
Nie odwróciłem się, mimo, że mnie wołała, ale poczułem dłoń na ramieniu i uległem.
- O co chodzi? Jestem spóźniony.
Rodzeństwo spojrzało na siebie zmieszane, najwyraźniej nie wiedząc od czego zacząć.
- Nie powinien pan wychodzić... bez parasola.
Bez parasola... Czy ja oszalałem?! Czemu wszyscy tak się na mnie uwzięli?!
- Co...? Co wy wszyscy knujecie?! - ryknąłem - Zmówiliście się z tamtą dwójką? Czy to jakiś żart?!
Przestraszone zasłoniły się rękoma i zaczęły szlochać.
- Niech pan na nas nie krzyczy! Nie nasza wina!
- Naprawdę?! A budzik to też sam się rozwalił?!
Zdziwione spojrzały na mnie i oświadczyły, że to nie ich sprawka. Oczywiście im nie uwierzyłem i zagroziłem, że jak jeszcze raz przyłapię je w moim domu to wezwę policję, jednak nie zrobiło to na nich większego wrażenia, zamiast tego złapały mnie za ręce i zaczęły szeptać, zrozpaczonymi głosami.
- Staramy się jak możemy...
- Ale wszystko na nic...
- Wszystko na marne...
CZYTASZ
Codzienne życie umarlaka
ParanormalGdy feralnego pierwszego września zaspany jak zwykle Martin pędził do wymarzonej szkoły średniej, nie spodziewał się, że będzie to ostatni dzień jego życia. Na drodze do jego kariery życiowej stanęła ciężarówka, która z prędkością 96km/h rozjecha...