17. Skąd ty jesteś, żywy i umarły?

393 51 14
                                    

Nie pogardzę jakąś opinią w komentarzu >"< 

Mam nadzieję, że nie jest oczywiste kim jest przewodząca zjawa, bo wtedy posypie się cała tajemnica >"<


- Jaki masz wybór? - zapytał, gdy zrobiłem pierwszy krok aby go wyminąć. Nie próbował przekonywać mnie siłą, bo wiedział, że nie miałem pojęcia jakie niebezpieczeństwa mogły czekać na żywego pośród mogił. Ja też zdawałem sobie z tego sprawę, więc zatrzymałem się natychmiast.

- A skąd mam wiedzieć, czy nie podzielę ich losu ? - wysyczałem podejrzliwie, ruchem ręki wskazując na rozległy cmentarz - udajesz pośrednika pomiędzy światami, a tak naprawdę powiększasz tylko armię duchów? 

- Gdybym chciał, żebyś tutaj został, nie oddawałbym ci wspomnienia. Chodź -  kiwnął głową w stronę ogromnych wrót - musisz się spieszyć, bo u was już zaczął się dzień.

Chwilę później trąby zabrzmiały trzeci raz i mężczyzna, chwyciwszy mnie za rękę, pociągnął mocno w kierunku bramy. Na grobach zapalały się znicze, a z ziemi podnosiły pierwsze mary. Nie wiedziałem, z jakich czasów dokładnie pochodzili, ale sposób w jaki byli ubrani wskazywał, że musiało upłynąć wiele wieków od ich śmierci. Wiele wieków w naszym rozumowaniu, a czas w tamtym miejscu, o ile wierzyć słowom tego fałszywego Charona,  płynął o wiele szybciej.

  Gdy przyjrzałem się dokładnie, moim oczom ukazał się potężny korowód umarłych, powracających ze świata żywych. Zatrzymałem się przerażony tak ogromnym tłumem, których jedynym pragnieniem była ucieczka z tego pogranicza.  

Dotychczas niemy cmentarz budził się do życia, jednak, ze wszystkich znajdujących się tam istot tylko my szliśmy w kierunku bramy.

- To droga duchów - powiedział mój przewodnik, kiedy zapytałem dlaczego na drodze nie spotkaliśmy nikogo, kto po śmierci udawałby się na drugą stronę - tędy się tylko wraca i to jedynie duszą. Z wyjątkiem ciebie.

Gdy biegliśmy kamienną ścieżką, zmarli siedzący na grobach podnosili głowy w naszym kierunku. Miałem wrażenie, że w pierwszym odruchu chcieli się na nas rzucić, ale coś najwyraźniej ich powstrzymywało, bo tylko podchodzili bliżej, aby odprowadzić nas pustym wzrokiem.

- Od tej chwili nie możesz mnie puścić - wyszeptał mój przewodnik, gdy zbliżaliśmy się do korowodu - rzucą się na ciebie, jeśli zobaczą, że cię nie pilnuję.

- Ale dlaczego? Nic przecież nie zrobiłem!

Zatrzymał się i spojrzał na mnie zniecierpliwionym wzrokiem. 

- Czego nie rozumiesz?! Ty wracasz, słyszysz?! - krzyknął - przekraczasz granicę jako żywy i to nazywasz niczym? Swoim krzykiem obudziłeś wiele duchów, a teraz one oczekują, że pomożesz im przejść do świata żywych. Jak myślisz, co z tobą zrobią, jak dowiedzą się, że na próżno czekali tyle czasu?!

- A ty może nie chcesz?! - warknąłem - prowadzisz mnie prosto w ich łapy!

Przez jego twarz znowu przemknął bolesny skurcz, tak jakby kolejny bolesny prześwit wspomnień  i pokręcił głową.

- Umarli nie powinni bawić się w żywych - powiedział - zresztą, ja i tak nawet nie jestem duchem, tylko zwykłym cieniem, który rozwiać zdoła nawet najlżejszy podmuch wiatru i nikt nie będzie o nim pamiętał. Ale ty jesteś inny... jesteś kimś więcej niż człowiekiem, więcej niż umarłym. Zdaje się, że wiele spraw będzie od ciebie zależało, a jeśli popełnisz błąd również i ja za niego zapłacę.

Zamilkł, gdy dotarliśmy do czoła pochodu. Umarli natychmiast zatrzymali się, a prowadząca ich zjawa ubrana w habit zakonny spojrzała na mnie i zawyła z bólu. Po raz drugi tego samego dnia żałowałem, że nigdy nie przywiązywałem uwagi do historii - w jego przypadku również nie udało mi się określić epoki, w której żył. Moją uwagę przykuła jednak księga, niedokładnie ukryta w połach szaty. Zmrużyłem oczy i zdołałem odczytać jedynie początkowe litery - Malle... Nie znałem słowa zaczynającego się od tych liter. 

 Po kilku chwilach rozdzierającym krzykom zawtórowała reszta korowodu a wraz z nimi wszystkie istoty pogranicza, dotychczas jedynie wpatrujące się w nasze sylwetki.

Mój przewodnik zagryzłszy wargi ze złości, wyciągnął rękę i zaraz później jego krzyk zagłuszył nawoływania duchów. 

- Zrób nam przejście! - ryknął, uciszając przy tym agresywne zjawy. Ich przywódca łypnął na mnie bielmem i zasyczał niebezpiecznie. 

- Kazał nam wracać - wychrypiał, nie spuszczając ze mnie wzroku - niech wraca z nami. 

- Nie masz prawa mi rozkazywać! - krzyknął mężczyzna stanowczo i zjawa cofnęła się ze strachem - macie się rozstąpić!

Jakby na znak wszystkie duchy skłoniły przed nami głowę i ustąpiły z drogi, nadal jednak mierząc nas wściekłymi spojrzeniami. Mój przewodnik zabronił mi podnosić głowę, abym przez przypadek moje źrenice nie spotkały wypełnionych nienawiścią oczodołów mijanych przez nas zjaw.

- Duchy poznają ludzi po oczach - wyszeptał.  

- Dlaczego cię słuchają? - zapytałem szeptem, kiedy minęliśmy już większą część korowodu.

- Bo ja nie jestem stąd - rzucił krótko i już otwierałem usta, aby zapytać o szczegóły ale on nie dał mi dojść do słowa, tylko chwycił mnie za podbródek i podniósł opuszczoną głowę.

- To jest twoje przejście - powiedział, wskazując na ogromna bramę, która zdawała się sięgać nieba - musisz porozmawiać z klucznikami. To oni zadecydują, czy pozwolić ci przejść. 

Strażnicy o których wspominał - kobieta i mężczyzna, opierali się na ogromnych kluczach i natychmiast zastąpili mi drogę, gdy podszedłem do zamykających się już wrót. Czarne płaszcze, które imitowały nocne niebo pełne gwiazd zalśniły, kiedy wyciągnęli w moim kierunku ogromne klucze z wyrzeźbionymi dwunastoma znakami zodiaku. 

- Skąd ty jesteś, żywy i umarły? - zapytali równocześnie, a ich głębokie głosy rozniosły się po całym cmentarzu.  


Codzienne życie umarlakaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz