8. Sposób na opętanie

897 103 3
                                    

Nie wiem co napisać na początku. Chyba się wypaliłam. To smutne. 

Tradycyjne podziękowania dla czytelników!

*****************************************************************************************

Zwiałem. Wiem, wiem to nie brzmi to szczególnie  odważnie, ale doprawdy wolę już nosić miano tchórza, niż dać sie nabić na kosę i robić za szaszłyk Śmierci. Zresztą odniosłem wrażenie, że Vince nie byłby zachwycony faktem, że widziałem jego małą konfrontację zdań z Kostuchą, a na razie wolałem mieć go po swojej stronie.  Przynajmniej dopóki nie zacznie mi grzebać we wspomnieniach.  

Szedłem powoli drogą, którą tu przyszedłem, dzierżąc mapę w prawej ręce,  ale zgubienie się i tak było kwestią czasu. Według mapy, już dawno powinny pojawić sie przede mną drzwi go gabinetu bliźniaków, więc albo poszedłem w złą stronę (co było niemożliwe) albo ktoś najwidoczniej mnie nie lubi i nie chce doprowadzić do mojego spotkania z Kostuchą. Istniała też taka możliwość, że nagle cały system "nieprzeszkadzających drzwi" po prostu się rozpieprzył, a znając moje szczęście to nie było aż tak bardzo nieprawdopodobne.

Podszedłem do ściany, gdzie powinny ukazać mi się drzwi, popukałem trochę, ale nie odpowiedziało mi żadne echo, które wskazywałoby na fakt, że po drugiej stronie znajduje się jakieś pomieszczenie.  Kopnąłem w nadziei, że bliźniaki może bały się  napaści Kostuchy bądź jej pobratymców i ukryły wejście do gabinetu. Nikt nie odpowiedział. Czyli chyba jednak zabłądziłem.

Nie pozostało mi nic innego jak iść. Ale gdzie? Prosto? Skręcić w lewo? W prawo? Czy w tym świecie kierunki mają jakiekolwiek znaczenie?

Postanowiłem iść przed siebie, ciągle wypatrując jakiegokolwiek  widocznego wejścia, lub pracownika mogącego mi pomóc. Nic. Skręciłem w prawo, później prosto, kolejny zakręt. I znowu ta sama monotonia. Było dla mnie niepojęte jak nieumarli zawsze odnajdują się w tym labiryncie - ja błądziłem nawet z mapą i nie mogłem przyzwyczaić się do tego jednolitego widoku, zresztą nawet nie miałem zamiaru.

Dlaczego było tu tak cicho i pusto?!  Drzwi swoją drogą - pokazują się tylko temu, kto potrzebuje wejść do danego pomieszczenia, ale przecież przeszedłem pół budynku, a nie widziałem jeszcze żadnego pracownika!

Przyspieszyłem. Poczułem się trochę  nieswojo, podobnie jak człowiek który oglądał dzień wcześniej horror o krwawym mordercy, a teraz sam znajduje się w ciemnej uliczce, gdzie nie palą się lampy.

 Czy to jakieś żarty? Może Śmierć stwierdziła, że ma dość użerania sie ze mną i chce mnie dopaść w ciemnym korytarzu z dala od świadków? Wymyśliłbym jeszcze kilka teorii spiskowych, ale poczułem, że nie jestem sam.  Odwróciłem się gwałtownie - nikogo nie było. Pomimo tego i tak byłem pewien, że ktoś mnie obserwował - to się po prostu wie - czuje pod skórą.  Zacząłem biec, uciekać. Sam nie wiedziałem przed czym cholerni nieumarli i te ich umiejętności! Albo ci grzebią w myślach albo we wspomnieniach, a to tylko ułamek ludzi, którzy tu pracując, sądząc po rozmiarach budynku. Nie miałem pojęcia co potrafią inni.

Przystanąłem, żeby złapać oddech i przetarłem twarz.

Chciałem zrobić krok naprzód, ale nie mogłem. Moje nogi były takie ociężałe. Czy nie lepiej by było wrócić? Powiedzieć, że chcę iść już do nieba. Chciałem mieć spokój. Mieć to za sobą. Przestać walczyć i zapomnieć.

Cholera - przemknęła mi po głowie ostatnia trzeźwa  myśl mojego autorstwa - ktoś mi się włamał do umysłu. 

- Dobrze ci radzę chłopczyku - usłyszałem kobiecy głos - nie mieszaj się w sprawy, które cię nie dotyczą. 

Codzienne życie umarlakaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz