18. Dobra/zła nowina

94 8 8
                                    

Trzymam na kolanach Milesa, bawiącego się jakimś autkiem. Jesteśmy w szpitalu. Mały traktuje to jak rozrywkę, a ja się martwię o zdrowie i życie Cope'a i jego babci. Och, gdyby coś się stało małemu... To byłoby straszne.

Obok mnie przechodzi lekarz, który przyjął oboje. Zrywam się z miejsca.

- Panie doktorze, wiadomo coś? - pytam z nadzieją w głosie.

- Tak. Naprawdę jest pani kimś z rodziny?

- Nie do końca, ale bardzo dobrze mnie znają.

- No dobrze. Chłopiec czuje się dobrze. Zatrzymamy go na trzy dni na obserwacji. Byłbym wdzięczny, gdyby zadzwoniła pani po jego rodziców.

- Jest sierotą. Ta kobieta jest jego babcią. To ona i jej mąż mają prawa.

- Rozumiem. Niestety chyba ktoś będzie musiał iść do sądu i postarać się o prawa. No chyba, że dziadek chłopca ma silne zdrowie i siły do sześciolatka.

- Nie, dziadek Copelanda podobno choruje.

- Więc jeśli nie chce pani, żeby trafił do domu dziecka lub podobnej instytucji, niech ktoś z rodziny wniesie sprawę do sądu. 

- Jest aż tak źle?

- Ona już z tego nie wyjdzie. Zrobiliśmy rentgen. Złamany kręgosłup i przesunięcie kręgów. To naprawdę poważne. Kości uciskają na rdzeń. Ponadto z czaszką i mózgiem też nie jest najlepiej. Zaraz zacznie się operacja.

- Dziękuję. Powiadomię kogoś z rodziny.

Lekarz odchodzi, a ja opadam z powrotem na krzesło. Powiadomię kogoś z rodziny, jasne. Ciekawe kogo. Nie znam zupełnie nikogo z rodziny Genevieve, a od Ryana tylko jego rodziców i Indianę. Indiana! Wyciągam telefon i wyszukuję jej numer. Klikam w zieloną słuchawkę, żeby rozpocząć połączenie.

- Tak? - po kilku sygnałach odzywa się głos mojej szwagierki.

- Hej, Indiana. Muszę ci o czymś powiedzieć.

- Cześć. O czym?

- Byłam z Milesem na spacerze i spotkaliśmy matkę Genevieve i Copelanda. Ale to nie jest najgorsze. Najgorsze jest to, że potrącił ich samochód.

- Boże... Ale nic im nie jest?

- Gdyby tak było, nie dzwoniłabym, tylko pojechała do domu. Cope ma się dobrze, ale jego babcia może z tego wszystkiego nie wyjść.

- A ojciec Gen?

- Podobno choruje. Lekarz powiedział mi, żebym albo ja, albo ktoś z rodziny wniósł sprawę do sądu o prawa do opieki.

- To wnieś. - odpowiada niefrasobliwie Indiana.

- Ale jak mi je przyznają, nie wyrobię z dwójką dzieci pod dachem. Pomyślałam, że ty mogłabyś to zrobić, bo ty i Nathan nie macie dzieci, a wiem, że już byście chcieli.

- No niby tak... Jesteś z małym w szpitalu?

- Tak.

- Jedź do domu, a ja później przyjadę i podowiaduję się wszystkiego.

- Kiedy można się ciebie spodziewać w Denver?

- Dziś wieczorem. Jadę na wykład. Ale jak tak się sprawy mają, że się będę sądzić, to nie będę wpadać do ciebie i poogarniam wszystko. 

- Dobra. To by było na tyle.

- No to pa, bo prowadzę.

- Pa.

Everybody Loves Me 2 (Brent Kutzle/Ed Sheeran Fanfiction)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz