Trzymam na kolanach Milesa, bawiącego się jakimś autkiem. Jesteśmy w szpitalu. Mały traktuje to jak rozrywkę, a ja się martwię o zdrowie i życie Cope'a i jego babci. Och, gdyby coś się stało małemu... To byłoby straszne.
Obok mnie przechodzi lekarz, który przyjął oboje. Zrywam się z miejsca.
- Panie doktorze, wiadomo coś? - pytam z nadzieją w głosie.
- Tak. Naprawdę jest pani kimś z rodziny?
- Nie do końca, ale bardzo dobrze mnie znają.
- No dobrze. Chłopiec czuje się dobrze. Zatrzymamy go na trzy dni na obserwacji. Byłbym wdzięczny, gdyby zadzwoniła pani po jego rodziców.
- Jest sierotą. Ta kobieta jest jego babcią. To ona i jej mąż mają prawa.
- Rozumiem. Niestety chyba ktoś będzie musiał iść do sądu i postarać się o prawa. No chyba, że dziadek chłopca ma silne zdrowie i siły do sześciolatka.
- Nie, dziadek Copelanda podobno choruje.
- Więc jeśli nie chce pani, żeby trafił do domu dziecka lub podobnej instytucji, niech ktoś z rodziny wniesie sprawę do sądu.
- Jest aż tak źle?
- Ona już z tego nie wyjdzie. Zrobiliśmy rentgen. Złamany kręgosłup i przesunięcie kręgów. To naprawdę poważne. Kości uciskają na rdzeń. Ponadto z czaszką i mózgiem też nie jest najlepiej. Zaraz zacznie się operacja.
- Dziękuję. Powiadomię kogoś z rodziny.
Lekarz odchodzi, a ja opadam z powrotem na krzesło. Powiadomię kogoś z rodziny, jasne. Ciekawe kogo. Nie znam zupełnie nikogo z rodziny Genevieve, a od Ryana tylko jego rodziców i Indianę. Indiana! Wyciągam telefon i wyszukuję jej numer. Klikam w zieloną słuchawkę, żeby rozpocząć połączenie.
- Tak? - po kilku sygnałach odzywa się głos mojej szwagierki.
- Hej, Indiana. Muszę ci o czymś powiedzieć.
- Cześć. O czym?
- Byłam z Milesem na spacerze i spotkaliśmy matkę Genevieve i Copelanda. Ale to nie jest najgorsze. Najgorsze jest to, że potrącił ich samochód.
- Boże... Ale nic im nie jest?
- Gdyby tak było, nie dzwoniłabym, tylko pojechała do domu. Cope ma się dobrze, ale jego babcia może z tego wszystkiego nie wyjść.
- A ojciec Gen?
- Podobno choruje. Lekarz powiedział mi, żebym albo ja, albo ktoś z rodziny wniósł sprawę do sądu o prawa do opieki.
- To wnieś. - odpowiada niefrasobliwie Indiana.
- Ale jak mi je przyznają, nie wyrobię z dwójką dzieci pod dachem. Pomyślałam, że ty mogłabyś to zrobić, bo ty i Nathan nie macie dzieci, a wiem, że już byście chcieli.
- No niby tak... Jesteś z małym w szpitalu?
- Tak.
- Jedź do domu, a ja później przyjadę i podowiaduję się wszystkiego.
- Kiedy można się ciebie spodziewać w Denver?
- Dziś wieczorem. Jadę na wykład. Ale jak tak się sprawy mają, że się będę sądzić, to nie będę wpadać do ciebie i poogarniam wszystko.
- Dobra. To by było na tyle.
- No to pa, bo prowadzę.
- Pa.
CZYTASZ
Everybody Loves Me 2 (Brent Kutzle/Ed Sheeran Fanfiction)
FanfictionDesiree Tedder samotnie wychowuje syna - Milesa - łącząc obowiązki matki z pracą. Kursuje pomiędzy domem a pracą, próbując ratować zespół swojego zmarłego męża, któremu grozi nieuchronny rozpad. Sytuację dodatkowo komplikuje jej dawny romans z basis...