Rozdział 14

1.9K 93 10
                                    

Petrificus Totalus po raz kolejny przecięło powietrze, gdy Draco pociągnął mnie na ziemię. Tak jak uprzednio zaklęcie nie trafiło w żaden żywy cel, lecz zamiast ponownie uderzyć o stolik, zniszczyło żarówkę w jednej z wiszących pod sufitem lamp.

Albo ktoś nie umiał celować, albo nikt nie zamierzał nikogo zabić.

W mojej głowie pojawiło się wiele myśli niezwłocznie składających się w całość. Wyglądało na to, że wyczekiwana przez nas dwójka czarodziejów w końcu zaszczyciła bar swoją obecnością. Co więcej, oboje musieli być w wyjątkowym humorze, skoro postanowili zaatakować - a może tylko wystraszyć - kilkanaście niewinnych, niczego nie rozumiejących mugoli.

Ładna zdobycz. Powiedz mi, słodka, jakiego statusu krwi jesteś.

Zakręciło mi się w głowie. Spróbowałam skupić się na czymś wyraźnym, ułatwiającym pozostanie w kontakcie z rzeczywistością. Nie mogłam zemdleć i nie miałam czasu na zastanawianie się, dlaczego nagle zrobiło mi się tak cholernie słabo, duszno.

Zapach. Dotarł do mnie zapach piżma i wody kolońskiej z nieprzyjemną nutką tytoniu. Draco. Jego charakterystyczna woń pomogła mi się skupić na tym, co działo się wokół nas. Czułam delikatne dłonie na ciele. Oddech na szyi. Spojrzałam na niego ze spokojem.

W stalowoniebieskich tęczówkach dostrzegłam determinację i już wiedziałam, że pomimo wszelkich uprzedzeń jemu też nie podobała się ta sytuacja. Oboje zamierzaliśmy wykorzystać fakt, że czarodzieje nie byli świadomi naszej obecności. Planowaliśmy uratowanie mugoli i odzyskanie Zmieniacza Czasu. Byliśmy w tej samej drużynie. Naprawdę współpracowaliśmy.

Ostrożnie wyjrzałam zza stolika. Szybko dostrzegłam jednego z napastników, uśmiechniętego i rzucającego zaklęciami na prawo i lewo. Gdy tylko otoczyłam nas tarczą, zrozumiałam, że wciąż coś jest nie tak. Protego było zaskakująco słabe... zdecydowanie za słabe, by ochronić nas przed niewybaczalnymi.

Draco zerknął na mnie tak, jakby chciał spytać, czy coś mi dolega. Zanim zdążyłam przekazać mu odpowiedź, na podłogę, niedaleko naszej kryjówki, runął młody chłopak o krótkich, brązowych włosach. Jego ciało zesztywniało, jasnozielone oczy wpatrzone były w pustkę. Zadrżałam i z niepokojem pochyliłam się nad nim. Oddychał.

Zaczęli atakować.

-Zdejmij z niego zaklęcie i rzuć Obliviate - rozkazałam Draconowi.

Mruknął coś niewyraźnie i ku mojej uldze, posłusznie wykonał polecenie. Ścisnęłam mocniej różdżkę i skierowałam ją w stronę odsłoniętego napastnika. Zebrałam w sobie siłę. Chociaż to musiało zadziałać doskonale.

-Drętwota! - wrzasnęłam.

Oszołomiony mężczyzna wylądował na stojącym za nim stoliku, przewracając go i zwracając uwagę drugiego ze złodziei. To był ten sam, który dzień wcześniej przycisnął mnie do ściany i nazwał ładną zdobyczą.

-Czułem, że się jeszcze zobaczymy - powiedział z nieprzyjemnym uśmiechem. Niecierpliwie zerknął na ogłuszonego towarzysza. - Cóż za brak kultury! Mugolska matka cię nie nauczyła, że ludzi nie wita się w taki sposób, szlamo?

Drgnęłam, czując złość przechodzącą na drżącą w mojej dłoni różdżkę, lecz Malfoy okazał się szybszy. Pojawił się między nami błyskawicznie, niepostrzeżenie.

-Expelliarmus! - warknął, a potem dodał: - Incarcerous!

Z różdżki Draco zostały wypuszczone pędy, które natychmiast skrępowały ciało napastnika. Uśmiech zamarł na ustach mężczyzny, zaczął się szarpać i bluzgać.

ZapomnianaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz