Rozdział 8 "Zagubiona w czasie."

93 15 1
                                    

Nie wiem ile już tu jestem...

Nigdzie nie ma kalendarza.

Jedyne co jest dla mnie wskazówką to fakt, że za oknem zaczyna pruszyć śnieg.

Jakim cudem wciąż jestem po środku lasu z Paulem? Rodzice mnie zabiją. Pewnie teraz chodzą cali poddenerwowani, zamartwiają się na śmierć, bo nie wiedzą, gdzie jest ich kochana, jedyna córka. Moje zdjęcie pewnie już trfiło na biurko w komisariacie policji, a poszukiwania już zostały wszczęte.
Ale najgorsze będę ustalenie podejrzanych, bo z nikim nie miałam kontaktu.

Muszę do nich iść.

Ale był jeden problem...
...nie miałam żadnych ubrać, prócz tych, w których przyszłam.
Na codzień chodzę w koszulach Paula. Ubieram się jak najgrubiej to możliwe. Wychodzę z domku. Wiem, że Paula nie ma. I dobrze, bo pewnie by mnie od tego pomysłu od ciągnął.

Rozglądam się do około. Nie widać żadnego zarysu człowieka. Droga wolna!
Szybko schodzę po drewnianej drabince. Kiedy zostaje mi parę szczebli zaskakuje i nie fartownie ląduje na kolanach, na których zaczyna się roztapiać śnieg, a czuję wodę na sobie, który po paru minutach zamienia się w lód przez panujące minusowe temperatury na dworze.
Stoję.
Wkoło wszystko jest otulone białą i miękką kołderką. A na gałązkach wiszą małe pół przezroczyste jak lustro sopelki. Dokąd mam teraz iść?

Gdzie jest mój dom?

Gdzie jest Paul?
i...
Gdzie ja jestem?

Przez śnieżny krajobraz nie widać ścieżki. Próbuję sobie przypomnieć, z której strony przyszliśmy. Próbuję sobie przypomnieć jakiś charakterystyczny punkt, który pomoże mi się zorientować gdzie mam iść. Próbuję...
Wiatr staje się bardziej  wyczuwalny, mocniejszy. Wyczuwam strach i presję. Instynktownie ruszam. Idę szybkim krokiem, ale ostrożnie, żeby nie zrobić żadnego niechcianego dźwięku, ale kiedy wiatr lekko ustaje, ja ustaję razem z nim. Już moje nogi zwolniły kroku. Znów zmysł słuchu wytężył się.

- Debbie!? - krzyk Paula szybko rozniósł się po całym lesie wywołując na moim całym ciele dreszcze...

Jego głos był inny. Kiedyś zachowywał się czule wobec mnie i czułam się w jego towarzystwie bezpiecznie.

Przyśpieszam krok. Już nie uważam czy będę robiła hałas czy nie. Po prostu idę. Mój krok zamienia się w trucht.

- Debbie!? - znów krzyk Paula roznosi się po lesie, ale tym razem słyszę go głośniej. On jest bliżej.

Trucht zaczął przypominać bieg, a cały mój powrót do domu zamienił się w walkę na śmierć i życie w ekstremalnych warunkach.

Biegnąc wciąż słyszę wołanie Paula za plecami, dlatego nie mam zamiaru się zatrzymać. Moją drogę ucieczki przerywa mi własny upadek, przy którym wydaję cichy pisk.

I to właśnie, w tym momencie zdaję sobie sprawę, że jak szłam z Paulem to podknęłam się o tą samą gałązkę. Jestem na dobrej drodze. Podnoszę głowę i wysłuchuje, ale w tym momencie nastaje cisza. Niepokojąca cisza.

Odwracam się. Gdzieś w oddali pojawia się zarys sylwetki mężczyzny. Oddech mi zamiera.

- Debbie? Poczekaj... - krzycząc to zaczyna biec w moją stronę.

Ruszam dalej ścieżka. Wiem, że jestem już przy końcu lasu i zaraz wyjdę. Oddech mam niespokojny i przerywany, a praca serca jest przyśpieszona.  Właśnie zaczął się prawdziwy pościg.

- Debbie! Stój! - krzyczy Paul nie zwalniając kroku.

Nie odwracam się, bo nie chcę wiedzieć gdzie on jest. Ku moim oczom, pojawia się skraj lasu, co sprawia, że w moich oczach pojawia się błysk nadziei oraz radość.

Jestem już blisko, ale nie mój organizm już nie daję sobie rady. Nie może wytrzymać presji, a dystans jest za długi, ale nie mogę sobie pozwolić za postój. Biegnę, biegnę...
Przede mną, jakieś parę metrów dalej, na chodniku przechodzi jakieś mężczyzna.

- Proszę pana! Ej! - krzyczę pół zdyszanym głosem resztkami sił.

Mężczyzna zatrzymuję i patrzy w moją stronę. Przybiegam do niego i opieram się rękoma o kolana. Nie mogę się uspokoić, złapać oddechu.

- Proszę pana, musi mi pan pomóc. - mówię jednym tchem. - goni mnie mężczyzna. - kończę.

Mężczyzna pomaga mi wyprostować sylwetkę. Czerwień powoli schodzi z moich policzków.

- To on! - krzyczę pokazując palcem na Paula.

Mężczyzna prztrzymuje mnie tak, że nie mogę się ruszyć. Paul podchodzi do mnie z zadziornym uśmiechem. Moje oczy powiększając się ze strachu.

- Dobra robota Spencer. - mówi Paul to mężczyzny, który mnie trzyma.

Paul chwyta mnie za włosy, ale lekko piszczę. W moich oczach stoją łzy, rękoma próbuję jakoś wyrwać się, ale nie mogę.

- Co tutaj się dzieje? - krzyczę, a łzy lecą jedna za drugą. W ogóle ich nie kontroluje.

- Możesz sobie krzyczeć do woli. - zaczyna Paul. - tutaj i tak nikt nie usłyszy twojego krzyku. - kończy, a ja nie mogę uwierzyć, że ukrywał sobie oblicze.

Ledwo co idę, przez większość drogi moje ciało zostaje wleczone jak zwłoki. Przez całą drogę walczyłam, ale prócz krwi i złamanych paznokci to nie było innych efektów, ale potem już nawet nie próbuję walczyć.
On nie chciał pokazać mi wolności, on ma jakiś  inny zamiar.
Z jednej klatki...
...trafiłam do drugiej.

***
              Hej misie pysie. :)

Długo czekaliście na ten rozdział, ale jakoś nie mogłam się zebrać. Jutro będzie kolejny.

Czekajcie! :)
<3 <3 <3
Weroonka9

Krzyk o wolność.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz