20 marca 2016 rok
- Jasna cholera, przecinaj ten kabel ! – słyszę głos dochodzący z krótkofalówki, którą trzymam przy twarzy.
- Ale który ?! Michael pomóż mi, który mam przeciąć ?! – patrzę z przerażeniem na obcążki, które trzymam w sąsiedniej ręce.
Czuję jak całe moje ciało przeszywają dreszcze. Przede mną leży małe, prostokątne pudełeczko z malejącymi cyferkami. „1:30, 1:29, 1:28...", co sekundę daje słychać się ciche tykanie. Patrzę na labirynt kolorowych kabli, próbuję przypomnieć sobie, czego uczyłam się na lekcji profesora Heawkensa, na temat rozbrajania bomb.
- Kurwa, ty zostałaś przydzielona do tej misji, a więc ty musisz to zrobić. Ja tu tylko nadzoruje. Brigitte, skup się porządnie i przecinaj ten jebany kabel, albo inaczej całą misję szlak trafi! Bez odbioru. – krótkofalówka lekko szczęknęła i zamilkła.
- Przypomnij sobie, przypomnij... – zaczynam skanować moją pamięć z nadzieją, że znajdę tam odpowiedź. Niestety jestem tak zestresowana, że w mojej głowie znajduje się tylko pusta, czarna dziura i dźwięk tykającej bomby.
„0:59, 0:58, 0:57...". Czas staje się moim największym wrogiem. Klęczę na brudnej, betonowej podłodze, w obskurnej piwnicy dawno opuszczonej stacji kolejowej. Obok mnie stoi stary, zardzewiały pociąg, zapewne jeszcze z czasów II wojny światowej. Ma przyczepione dwa wagony, które są kompletnie puste. Za jednym z nich zauważam czerwonego na twarzy i zdenerwowanego, znajomego chłopaka z mojego oddziału. Ubrany jest w wojskowy kombinezon, a w ręku trzyma karabin. Niestety, nie pamiętam jak ma na imię. Zaczyna ponaglać mnie nerwowo ręką, klnąc cicho pod nosem. „0:31, 0:30, 0:29... Muszę zdążyć. Muszę.".
- Po cholerę, tu tyle kabli ?! Wystarczyłby jeden, na przykład czerwony i po sprawie. – mówię sama do siebie, czując zimny pot na karku.
Obcążki zaczynają wyślizgiwać się z mojej mokrej ręki. „0:25, 0:24, 0:23...". Kolejne sekundy mijają, a ja spanikowana zaczynam modlić się, prosząc Boga, aby mi się udało. „...0:20". Jeszcze przed zaczęciem misji miałam wszystko wykute na blaszkę. Najpierw, kiedy grupa Alfa oczyściła teren, ja i dwóch ludzi z grupy Beta, mieliśmy przedostać się do bomby. Oni mieli pilnować wejścia, a ja otwierając zewnętrzną stronę i przecinając odpowiedni kabel, miałam szybko zdetonować bombę oraz zniknąć zanim pojawią się posiłki wroga. Wszystko odbywało się zgodnie z planem, aż do momentu, kiedy próbowałam przypomnieć sobie kolor właściwego kabla. „0:05, 0:04, 0:03...".
- Nigdy nie trać nadziei. – przypominają mi się słowa babci, które powtarzała mi za każdym razem, kiedy ponosiłam porażkę. Patrząc na mnie swoim niebieskim, przenikliwym wzrokiem. – Nigdy.
Te oczy zawsze wprawiały mnie w ubogi spokój i nadzieję, te piękne niebieskie oczy... Niebieskie... Zaraz moment...
- To niebieski! – wykrzykuję. Zanim zdążam przyłożyć ostrze do kabla orientuje się, że coś jest nie tak, bardzo nie tak. W ułamku sekundy wszystko ucicha. Nie słychać tykania.
Kiedy odwracam wzrok, widzę uciekającego strażnika, krzyczącego coś głośno do krótkofalówki. „Za późno". Słyszę głośny wybuch, ból i potężną, odrzucającą mnie w powietrze siłę. Potem nastaje ciemność...
2 lata wcześniej
...a potem spokojnie wylądujecie na Ziemi, gdzie będę na was czekał. – instruktor kończy objaśniać nam plan i lekko podnosi kąciki ust, obdarzając nas szczerym uśmiechem.