1,5 roku wcześniej
- Gotowa na pierwszy dzień szkoły? – pyta się ubrana w wojskowy mundur przyjaciółka. – Wiesz, nie na co dzień zdarza się nam zaczynać rok szkolny od pompek i brzuszków o 6 rano. – to mówiąc podchodzi do ogrzewanego przez poranne słońce okna i przygląda się czemuś w oddali. – Bri, myślisz że one wrócą? – nagle poważnieje. Wydaje się dziwnie obca.
- Kto wróci? – pytam się Su, przestając wiązać czarne sznurówki. Czuję się zbita z tropu.
- Tamte czasy, stare życie. Wszystko to, co człowiek sam sobie zabrał i zniszczył. Czasami, kiedy siedzę sama w pokoju, tęsknie za tym. Tęsknie za przeszłością.
Odpowiadam jej ciszą, którą zapewne odbiera jako potwierdzenie. Przynajmniej mam taką nadzieję. Powinnam ją pocieszyć, powiedzieć jej, że za niedługo wszystko się ułoży i będzie tak jak dawniej. Problem w tym, że nie chcę kłamać. Mam dość kłamstw.
Od czasu wybuchu wojny czuję się dojrzalsza i pewniejsza siebie. Tak, jakby te kilka tygodni w magiczny sposób mnie postarzały i dodały kilku lat. Dopiero teraz zaczynam dostrzegać powagę sytuacji i wielkość „bagna", w które nasze państwo weszło. Zaczynam widzieć okrutność świata, bezbronnych ludzi pod dowództwem opętanych władz i stos niewinnych ofiar. Nie patrzę przez różowe okulary, wmawiając sobie, że świat chce dla nas jak najlepiej, ponieważ to my jesteśmy światem. Świat to ludzie, ludzie to władza, a władza to zniszczenie i nierówność. Idealny łańcuch doprowadzający do tragedii.
Kuzynka odebrała niemą odpowiedź, tak jak po niej oczekiwałam. Potwierdzenie. Cicho wzdycha i upina brązowe włosy w wysokiego kucyka. Nie mogę odczytać jej wyrazu twarzy. Jest inny, boleśnie zimny. Na pewno nie należy do tamtej zapłakanej dziewczyny, która podbiegła do mnie w auli. Zastanawiam się, czego jeszcze o niej nie wiem.
-
Idąc w ciszy, wsłuchuję się w oddalony śpiew ptaków. Pierwsze promienie słońca lekko muskają moją skórę przyjemnymi przypływami ciepła. Ukradkiem patrzę na zegarek. 05:55. Tym razem się nie grozi nam spóźnienie, ponieważ zaraz po kolejnym zakręcie, widzimy siatkę otaczającą ogromne boisko do ćwiczeń. Prostokątne pole podzielone jest na trzy części. Z pewnością każda z nich ma dobrych kilkadziesiąt metrów szerokości i długości. Pierwsza pokryta jest miękką trawą, druga grubym, czarnym betonem, a na ostatniej znajdują się najprzeróżniejsze sprzęty do ćwiczeń, wzięte prosto z filmu. Kiedy przekraczamy metalowe bramy, czuję kilkadziesiąt par oczu skupionych na moim ciele. Poznają mnie? Pewnie myślą sobie : To ta dziewczyna, która została zaatakowana przez tą drugą w pierwszy dzień szkoły. Ta, która z w ten sam dzień zaliczyła pierwszą karę od dyrektora. Ta, która zrobiła wielki hałas w łazience, kiedy tamta na nią skoczyła. Tak, to ta.To właśnie ja.
Ustawiamy się w trzech, długich rzędach. Dyrektor wchodząc, salutuje nam na baczność, a my odwzajemniamy się tym samym. Przykładam dwa palce do skroni, po czym wystrzelam je w górę, mówiąc chórem z innymi, „Dzień dobry Panie Admirale!" Z pewnością stanie się to moją codzienną rutyną. Po krótkim powitaniu mężczyzna omawia techniki, jakich będziemy uczyć się w tym roku. Od obezwładnienia przeciwnika po przebicie krtani, czy skręcenie karku. To jednak praktykować będziemy dopiero na popołudniowych zajęciach. Poranne ćwiczenia służą jedynie za rozgrzewkę. Niewinna zapowiedź dzisiejszego poranka wydaje się wręcz śmieszna. Kilka kółek w okół boiska, przysiady, pajacyki i brzuszki. Banał. W tłumie kątem oka dotrzegam Alexa. Zauważam, że co chwila nasze wzroki się krzyżują.
„Ogarnij się Brigette. Słuchaj co mówi Dom." – postawiam się do pionu i od tego czasu, ani raz nie spoglądam na chłopaka.
Czy powiedziałam, że ćwiczenia wydawały się niewinne? Teraz to odwołuje. Przez dudniące serce, nie słyszę nawet swoich myśli. Myślałam, że przez słowo „rozgrzewka" będą mieli na myśli lekkie i pobudzające rozciąganie. Jakże się myliłam. Już po samych dziesięciu okrążeniach boiska pot spływa mi litrami po ciele, a oddech jest nieregularny i płytki. Czuję ból w płucach i co chwilę przystaję, bo nie mogę znieść uciążliwej kolki w klatce piersiowej. Z rozgrzanym ciałem robię serię pajacyków, czterdzieści pięć brzuszków, pięćdziesiąt przysiadów i piętnaście pompek. Po dwudziestym przysiadzie nie czuję kompletnie mięśni, co idzie na moją korzyść. Robiąc kolejne wysiłki fizyczne czuję się jak galareta.Galareta bez mięśni. Matko, już czuję te zakwasy. W powietrzu unosi się zapach potu, a w ustach czuję jego słony smak. Patrzę na czerwone twarze uczniów, po których spływają strużki przezroczystych kropelek. Mój wzrok zatrzymuje się na Su. Wydaje się w całości skupiona na tym co robi, a na jej twarzy ani razu nie widzę oznaki zmęczenia, czy bólu. Totalnie odpłynęła. Rozmyślając nad jej losem, wreszcie mnie olśniewa. Wiem, co jej dolega. Su dorasta. Nareszcie staje się kobietą. Silną, odważną kobietą.Czas i okoliczności ją zmieniają. Wiem, że sobie poradzi i jej w tym pomogę. Jako rodzina. Z czasem przestane jej być potrzebna. Ale czy to oznacza, że teraz ja stanę się tą gorszą? Kto mi pomoże?