Rozdział 9.

452 33 7
                                    

MICK POV.

W ciągu ostatnich dni wydarzyło się tyle, że nic tylko zapaść się pod ziemię, ewentualnie zapalić papierosa. W ciągu trzech dni zdążyłem poznać kobietkę, która daje mi tymczasowe mieszkanie i nie chcę przestać wypytywać mnie o moją sytuację rodzinną, zdążyłem też poznać nieźle denerwującą, rudą i dociekliwą dziewczynę, która wypisuję do mnie dwadzieścia cztery na dobę, zdążyłem również pobić swojego ojca.

Powracając do rzekomego "pobicia" mojego ojca - to było nic w porównaniu do tego, co on zrobił mi przez osiemnaście lat. Teraz się cieszę, że tego kompletnie nie pamiętam, bo miałbym do niego jeszcze większy żal. Powiedzmy, że to była po prostu taka przepychanka, on uderzył mnie, a ja jego - nic poza tym.

Ruda Sara od mojego przybycia do szkoły cały czas próbuje nie stracić ze mną kontaktu. Zaczęło się od karteczki na lekcji, teraz dostaje od niej minimum 10 sms'ów na pięć minut, o dzwonieniu już nie wspomnę. Jest dziwna, a treści jej wiadomości jeszcze dziwniejsze: "Wiem, co zrobiłeś." "Chcesz, by dowiedziała się o tym Vivienne?" Pewnie! Jasne, że chcę! Tylko fajnie by było, gdybym sam się najpierw dowiedział. Rudowłosa chyba ma nie równo pod sufitem, ale nie chcę mieć z nią jakiegokolwiek konfliktu, bo może wiedzieć wiele ważnych dla mnie rzeczy.

Wróćmy teraz do tematu Viv. Vivienne, Vivienne, Vivienne...no fajna dziewczynka, a zwłaszcza jej górne partie - nie dziwię się, że w przeszłości się za nią uganiałem. Z charakteru też całkiem całkiem, tylko strasznie ciekawska, a jak to się mówi - im mniej wiesz, tym lepiej śpisz, a ja chcę, żeby się wyspała. Teraz pewnie siedzi na jakiejś lekcji i myśli o mnie (pytanie: kto teraz o mnie nie myśli?) Mam nadzieję, że długonoga się nie zezłościła do tego stopnia, że pozwoli mi tu umrzeć z głodu i pragnienia i przyniesie mi coś pożywnego jeszcze dzisiaj.

Nudzi mi się, jedyną atrakcją tutaj to gapienie się w sufit lub liczenie dzur w meblach wygryzionych przez robaki czy inne stworzenia. Będę tak leżał na tej niewygodnej kanapie przez dobre czternaście dni, chyba, że panienka Hollbrook uraczy mnie swoją łaskawością i zaproponuje mi przebywanie w jej normalnym domu.

Po spędzeniu połowy dnia na rozmyślaniu nad sensem życia, mój brzuch dał o sobie znać i zaczął mi burczeć tak, jakbym miał w swoim żołądku traktor. Chcąc niechcąc musiałem się ruszyć z domu i kupić coś za ostatnie osiem złotych.

Szedłem tak pięć, dziesięć, piętnaście, dwadzieścia minut, aż do moich uszu dobiegł trochę znajomy, dziewczęcy głos.

- Miiiiiiiiick! Kici, kici kotku! Przed czym się tak ukrywasz, co? Czyżby przed przyszłością?
- Ciebie też bardzo miło widzieć, Saro.

Świetnie, naprawdę, tylko jej mi do szczęścia brakowało. Starałem się zachować spokój i być jedną, cholerną, oazą spokoju.

- Co tam? Kogo dziś usiłowałeś zabić, lub już zabiłeś? - uniosła brwi do góry wlepiając we mnie swoje małe, szare oczy.
- O czym Ty pieprzysz? - nadal byłem wielką, niewzruszoną oazą pieprzonego spokoju. Włożyłem obie dłonie do kieszeni kurtki patrząc cały czas przez siebie.
- Ja? Ja mam zwyczaj nie pieprzyć, w przeciwieństwie do Ciebie.
- Słuchaj, powiem Ci coś, tak dla przypomnienia - odwróciłem głowę do rudej i przyśpieszyłem kroki. - Miałem wypadek, w którym straciłem p a m i ę ć, rozumiesz? A wiesz co za tym idzie? - rozłożyłem ręce przyglądając się Sarze. - To co do mnie mówisz nie ma najmniejszego znaczenia, bo równie dobrze mogłaś to wszystko sobie wymyślić i robić sobie ze mnie niezłe jaja. Teraz proszę Cię, zostaw mnie, biednego schorowanego Mick'a w ciszy i spokoju, przestań wysyłać mi Twoje wieeelce tajemnicze sms'y i daj mi żyć.
- Cały Walter. Nigdy nie zastanawiałeś się co takiego zrobiłeś, że rodzice życzą Ci śmierci? - jej dziwny, a zarazem wredny uśmiech nie schodził jej z twarzy.

Stanąłem w miejscu. Nie wiedziałem co powiedzieć. Może ona naprawdę wie, o w tym wszystkim chodzi? Nie wątpię, że ruda wie o mnie więcej, niż ja sam. Spojrzałem na Sarę ze zmarszczonymi brwiami i zaciśniętymi pięściami.

- Nie zauważyłeś tego, że czasami jesteś zbyt agresywny? - Sara przybiliżyła się do mnie wciskając mi rulonik pieniędzy do kieszeni.
- Dlaczego mnie nienawidzą?
- Pytasz dlaczego? Łatwiej by było zapytać dlaczego powinni Cię nie nienawidzić.
- Dlaczego. Mnie. Nie. Nawidzą. - traciłem cierpliwość, w myślach wyobrażałem sobie rudą w płomieniach.
- Proponuję nie zatrzymywanie się, bo jeszcze mógłby ktoś nas usłyszeć. - Sara chwyciła mnie za ramię i pociągnęła za sobą.

***3 godziny później.***

Nie, nie wierzę. Nie wierzę w to, co powiedziała Sara, chociaż pokazała mi na to bardzo wiarygodne dowody. Jeśli to prawda to...nie, to nie może być prawda. Kłamała.

Spruchniałe drzwi mojego "mieszkania" powoli zaczęły się powoli otwierać, po chwili wyłoniła się blond głową Vivienne z dwoma siatkami jedzenia i książkami ze szkoły.

- Bardzo fajnie, ale te książeczki to po co?
- Podręczniki, ćwiczenia, zadania domowe. Pani Christy się o Ciebie pytała, powiedziałam, że wzywają Cię Twoje obowiązki prywatne i że nie wiem kiedy wrócisz. Kazała mi się Tobą ''zaopiekować".
- Zadania domowe...- powtórzyłem dokładnie lustrując Vivienne.
- Jesteś głuchy?
- Gdybyś była zadaniem domowym to robiłbym Cię teraz na stole.
- Walnij się w łeb, porządnie.

Pomimo moich ''zabawnych'' docinek to wcale nie było mi do śmiechu.
Lubiłem Vivienne, pomijając to, że jest wścibską blondynką to i tak była chyba jedyną osobą, której można było zaufać. Zjedliśmy, przepisałem te nieszczęsne zeszyty, nawet się posmialiśmy. Ale nadszedł moment zadawania durnych pytań, na które nie miałem siły nadal odpowiadać.

- To co, przemyślałeś to, co Ci powiedziałam wczoraj i powiesz mi w końcu co się stało po tym jak wróciłeś do domu? - założyła nogę na nogę.
- Nic poważnego...naprawdę. Ojciec zabrał mnie na "mini" zakupy do szkoły, tak na przeprosiny.

Oczywiście, że skłamałem. Teraz po tym, czego się dowiedziałem od Sary muszę jeszcze bardziej uważać na to, co mówię, bo mogę stracić jedną osobę, która chcę jeszcze ze mną rozmawiać.

- A ja jestem tak naprawdę facetem i moją żoną jest Kylie Jenner. - posłała mi zażenowane spojrzenie.
- Czy ja mógłbym Cię okłamać? Taki mały, niewinny chłopczyk?
- Powiedzmy, że Ci wierzę. To co kupiliście?
- Plecak. - odpowiedziałem po dłuższym zastanowieniu.
- Widzę, że nic z Ciebie nie wyciągnę. - przewróciła oczami ściągając kurtkę z wieszaka.
- Wyciągnąć nie, ale ściągnąć owszem.

Jeszcze przez chwilę się z nią podroczyłem. Około godziny dwudziestej drugiej poszła do domu, a ja zostałem sam. Znów. Sam.
Zacząłem zbierać rzeczy z kanapy by mieć miejsce do spania, gdy nagle dostałem kolejnego sms'a od Sary.

"I co? Co tam u Ciebie, panie wielki, tajemniczy Mick'u? Nie chciałbyś, by Twoja Vivienne dowiedziała się o tym wszystkim, co? Sądzę, że nie, więc jeśli chcesz utrzymać to w tajemnicy to zapraszam jutro w godzinach popołudniowych do kawiarni 'Monte Carlo' see you."

Dear Mick.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz