Zbudziły mnie promienie słońca przebijające się przez firankę. Niechętnie i leniwie przetarłam czerwone od płaczu oczy. Na stoliku obok mojego łóżka stała herbata z kilkoma kanapkami - mama, oczywiście w pracy. Zajęło mi kilka minut by spożyć cały posiłek i zobaczyć, że moja rodzicielka zostawiła mi karteczkę.
"Viv, to co się stało jest po prostu nie do uwierzenia. Próbowałam załatwić sobie wolne w pracy ale...ale nie dam rady. Dziś rano wyjechałam do Seaville, nie chciałam Cię budzić. Mam nadzieję, że przez cztery dni poradzisz sobie sama, oczywiście, mama Kaitlyn zaoferowała swoją pomoc, także gdyby tylko coś się działo możesz do nich przyjść. Pogadamy o tym wszystkim jak wrócę. Kocham Cię, zadzwoń gdy wstaniesz."
Czy to nie szczyt dojrzałości i opiekuńczości? Zostawiać swoje dziecko s a m o po takich zdarzeniach. Cóż, nie mam zamiaru do niej dzwonić. Do wszystkich czuję żal i zażenowanie, a nigdy tak nie miałam. Napisałam mamie tylko sms'a by poinformować ją, że wcale nie umarłam tej nocy i jeszcze będę musiała się męczyć.
Ubrałam się w pierwsze lepsze dresy i za dużą bluzę, która krojem przypominała mi tą, która była ulubioną Mick'a. Kompletnie zapomniałam o tym, że o godzinie jedenastej mają przyjechać do mnie funkcjonariusze, dlatego gdy usłyszałam dzwonek do drzwi moje serce zaczęło bić szybciej, niż powinno.
- To nie potrwa długo, proszę za mną.
Odetchnęłam z ulgą.
- Czy to konieczne? - zapytałam wsiadając do auta.
- Tak.
- Gdzie jest Mick?
- Tam gdzie powinienen.
Zamilknęłam.
Gdy zza drzew było widać już budynek, w którym zaraz muszę wyjawić wszystkie tajemnice, jeśli można to tak nazwać, związane z Mick'iem zrobiło mi się okropnie niedobrze. Niech ten dzień już się skończy. Najlepiej, gdybym jutro obudziła się milionerką z dwójką dzieci i przystojnym mężem.
Weszłam po schodach do pomieszczenia, w którym znajdował się tylko jeden, mały stolik i dwa krzesła znajdujące się naprzeciwko siebie. Zgodnie z poleceniem zajęłam wyznaczone mi miejsce. Po chwili przyszła pani z bardzo niemiłym wyrazem twarzy, ubrana w czarny strój i trzymała w rękach jakieś dokumenty.
- Dzień dobry, Vivienne.
Nie odpowiedziałam, a ta zajęła krzesło naprzeciwko mnie.
- Wody?
- Nie.
- Może jednak. Poproszę szklankę wody dla koleżanki. - zwróciła się do jedneko faceta, który stał przy drzwiach. - Po dłuższej rozmowie zaschnie Ci w gardle.
Nie odpowiedziałam.
- Dobrze, może zaczynajmny. - odchrząknęła. - Co łączy Cię z Mick'iem Walterem?
- Nic.
- Co znaczy "nic"? Przyjaźń? A może coś głębszego? To normalne wśród młodych ludzi.
- Nic.
- Vivienne. - nachyliła się. - To, że odpowiadasz mi jednym słowem wcale nie polepsza Twojej sytuacji, tak samo jak sytuacji Mick'a.
- A jemu w ogóle da się pomóc? Polepszyć sytuację?
Do pokoju wolnym krokiem wszedł umięśniony mężczyzna z wodą. Uprzejmie postawił ją przede mną, a ja posłałam mu fałszywy uśmieszek.
- Nie. Ale możesz pogorszyć swoją. Pytam jeszcze raz, co łączy Cię z mordercą?
- Z mordercą nic. Z Mick'iem łączy mnie tylko...przyjaźń. Nic więcej. Wystarczy?
- Jeśli przyjaźń, to jesteście wystarczająco blisko, by razem planować morderstwo biednej, zakłopotanej rówieśniczki? - uśmiechnęła się.
- Co? - odpowiedziałam lekko wzburzona. - Pani sobie chyba żartuje. To, że Mick pozbawił życia Sarę nie ma ze mną nic wspólnego. Zresztą, o co mnie pani osądza? Myśli pani, że potrafiłabym zabić swoją k o l e ż a n k ę?
- Nic takiego nie powiedziałam. Następne pytanie. - rozłożyła papiery przed sobą. - Myślisz, że Walter mógł mieć z nią napiętą sytuację, czy to morderstwo wyszło tak o, bo mu się...nudziło?
- Nie wiem.
- Widzę, że wcale nie masz ochoty na wybrnięcie z tej sytuacji.
- Z czego JA mam wybrnąć? Nie zabiłam jej, nie jestem też blisko z Mick'iem, dlaczego robi pani ze mnie współwinną? Jestem zwykłą uczennicą, która jedyna chciała pomóc Mick'owi po tym, jak stracił pamięć. Zresztą, czemu nie przesłuchujecie jego rodziców? To oni są popierdoleni. Mam dość, nie możemy skończyć tego rzekomego przesłuchania? Co to ma w ogóle być?
- Widzę, że jesteś bardzo nerwowa. Rodzice Mick'a już tu jadą, nie przejmuj się, ale zanim to oni zaczną odpowiadać, mamy jeszcze jedną osobę. - odwróciła się w stronę otwierających się drzwi.
Colin. Coraz lepiej, sytuacja się rozkręca, kto następny? Hannah Montana?
- Wątpie, by on Wam coś powiedział. Jest równie stuknięty jak i rodzice Waltera. - powiedziałam, gdy ten łobuzersko się do mnie uśmiechnął.
- Ciebie też miło widzieć.
- Vivienne. - kobieta zwróciła się do mnie stanowczo. - Ostatnie pytanie. Załóżmy, że byłaby taka możliwość, że Mick zostanie uniewinniony, ale za to TY pójdziesz do więzienia na kilka lub kilkanaście lat...poświęciłabyś się?
Słysząc to pytanie zaczęło kręcić mi się w głowie. Przez kilka minut patrzyłam na starą kobietę tępym wzrokiem.
- Nie.
Bez czekania na pozwolenie, wstałam z krzesła i skierowałam się do wyjścia. Przed drzwiami uderzyłam ramieniem ciągle uśmiechającego się Colin'a. Najwidoczniej cała ta sytuacja go bawiła. Może to on jest zabójcą? Chociaż...to niemożliwe, a szkoda. Gdyby to jego zamknęli, byłabym szczęśliwa i czułabym się bezpiecznie.
Policjant, który wczoraj zawiózł mnie do domu chciał zrobić to też dzisiaj, jednak ja odmówiłam. Chcę być sama.

CZYTASZ
Dear Mick.
Teen Fiction"Kocham to kiedy ludzie próbują zranić moje uczucia, ale idzie im to na marne, bo przecież ja takowych nie posiadam." - Mick Johhny Walter. |opowiadanie nie jest tłumaczeniem, jest mojego autorstwa.|