Rozdział 7.

515 37 10
                                        

VIVIENNE POV.

Otrzepałam tyłek z trawy i ziemi, schowałam notes z powrotem do kieszeni. W głowie zaczęło mi się wszystko mieszać, już nie wiem co robić i co o tym wszystkim myśleć. Jedno wiem na pewno - byłam głupią, tępą hipokrytką i egoistką, być może nadal jestem, ale staram się poprawić chociaż troszeczkę.

W domu Walterów nadal nic się nie działo, żadnego znaku życia, żadnego jakiegokolwiek dźwięku, więc co tu po mnie? Nie będę przecież stała jak skończona idiotka pod drzewem i gapiła się w każde możliwe okna.

Droga do domu minęła mi dość krótko. Byłam tak głodna, że mogłam zjeść konia, krowę i moja panią od matematyki.

Oczywiście, w głowie siedział mi Mick i chyba nie wybierał się nigdzie przez następne kilka miesięcy, a ja coraz bardziej obawiałam się tego, co Sara napisała w tym nieszczęsnym notesie. Rzuciłam plecak w kąt, a sama walnęłam się na kanapę zgniatając przy tym czekoladowe jajko, które znajdowało się pod poduszką. Nie wiedziałam co robić, czy włączyć telewizor czy kontynuować badanie mojej nowej ''lektury''. Wiedziałam, że im dalej będę w to brnąć tym bardziej będzie mnie to boleć, ale wątpię, że gdyby ktoś był na moim miejscu postąpił by inaczej - ciekawość zwycięża. Pięć minut przeznaczyłam na gapienie się w sufit rozmyślając o tym co by było gdybym to ja miała wypadek samochodowy i straciła pamięć, nawet nie wyobrażam sobie jak moje życie wyglądałoby po takim incydencie.

W końcu zabrałam się do kupy i zaczęłam (z trudem, bo z trudem) czytać.

"Dziś w szkole nie było Mick'a, sama podejrzewam czemu. Wczoraj rodzice Walter'a ponoć zaproponowali mu i jego rodzeństwu pewną, ciekawą i jakże tajemniczą wycieczkę. Nie chciał mi powiedzieć gdzie, nie chciał mnie też posłuchać. Wątpię w to, że zabrali ich na przyjemny piknik rodzinny nad jakąś rzeczkę, więc od kilkunastu godzin jestem jednym wielkim, żywym, rudym kłębkiem nerwów. Co jak nie żyje? Może wykorzystał taką okazję i po prostu...uciekł? Może jest gdzieś w Austarlii albo Antarktydzie, a ja siedzę tutaj w tym pokoju jak nie wiem kto i płaczę jak dziecko (...)"


Usłyszałam dzwonek do drzwi. Przez chwilę miałam wątpliwości co do gościa, może to ojciec Mick'a, bo widział mnie pod jego domem i teraz chce mnie zabić siekierą? Nie, no może teraz troszeczkę przesadziłam, ale kto wie. Niepewnie zeszłam na dół, pociągnęłam za klamkę ze wstrzymanym oddechem.

- Vivienne? Vivienne Hollbrook?

Nie wiedziałam czy to się dzieje naprawdę, czy usnęłam podczas czytania. To był Mick, M I C K! Przez chwilę patrzyłam na jego słodziutką, trochę obojętną twarz z niedowierzaniem.

- Mogę wejść? Czy wolisz porozmawiać w bezpiecznej odległości?

Otworzyłam szerzej drzwi nadal nie wydając z siebie jakiegokolwiek słowa, zdołałam się tylko lekko uśmiechnąć i potknąć o własne nogi.
Mick szybkim krokiem podążył do mojego pokoju, a ja, tak dla pewności - zamknęłam drzwi wejściowe na klucz. Ogarnęłam niesforne dwa kosmyki włosów i wsunęłam je za uszy. Walter siedział rozwalony na kanapie tak jakby był u siebie, nie przeszkadzało mi to, bo nadal wyglądał po prostu...idealnie. Te blond, średniej długości włosy, trochę wystające kości policzkowe i te niebieskie oczy, jak ja mogłam go tak traktować?

- To...może się czegoś napijesz, zjesz?
- Poproszę popielniczkę.
- Nie mam popielniczki, nikt w tym domu nie pali.
- Ah, tak. To może masz coś, na co mógłbym strzepnąć popiół z papierosa?
- Nie, nie mam.

Rozmowa prowadząca do nikąd. Koniec końców Mick zrezygnował z jego przedmiotu relaksacyjnego i skierował swój wzrok na moją sylwetkę, a zwłaszcza górne partie. Oczywiście, udałam pustą blondynkę i starałam się nie zwracać na to większej uwagi. Czy za zanikiem pamięci idzie też tak wielka pewność siebie? Jeszcze rok temu Mick ledwo co wydusił z siebie "cześć". Usiadłam obok blondyna, założyłam nogę na nogę i w końcu zabrałam się na odwagę i zadałam jedno, sensowne pytanie.

- Po co tu przyszedłeś...?
- Widzisz, Vivienne - Mick wstał z kanapy i zaczął dreptać po całym pomieszczeniu, a ja nie mogłam oderwać od niego wzroku. -W życiu młodego człowieka przychodzi taki czas, że musi się wyszaleć. Ja właśnie jestem w takim wieku, właśnie w tym momencie powinienem siedzieć w klubie i pić czwartego drinka, ale jak widać jak narazie nigdzie mi nie śpieszno. Chcesz wiedzieć czemu? Ta cała młodzież ma rodziców, kochających rodziców. Ja nie mam nic, dosłownie. Ledwo wiem jak mam na imię, ledwo wiem jak Ty masz na imię, dziwię się, że potrafiłem dotrzeć do Twojego jakże dość dużego domu. Przechodząc do sedna, moja mała, słodka blondyneczko...potrzebuję kasy, no i...miejsca do spania.
- Czekaj, czekaj. Czy Ty...
- Tak, chciałbym, żebyś mi pożyczyła trochę kaski i użyczyła mi miejsca do spania...

Dear Mick.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz