Rozdział 13.

378 22 12
                                    

VIVIENNE POV.

Zasnęłam na ramieniu Mick'a momentalnie. Nawet nie wiedziałam, ile drinków wypiłam przed jego powrotem do domu, jednak chyba niczego nie poznał. To dobrze, pewnie nie byłby zadowolony z faktu, że opróżniłam cały barek w niecałe dwie godziny, ale przecież musiałam jakoś odreagować po tych wszystkich zdarzeniach, a w domu nie miałam na co liczyć.

Rano obudziłam się zupełnie w innym miejscu, niż zasnęłam. Szkoda, bo lewe ramię Mick'a było wygodniejsze niż jakakolwiek poduszka, fotel czy nawet łóżko. Leżałam na kanapie w salonie przykryta trochę podziurawionym kocem. Było zimno, przez noc końcówki moich palców zdążyły się w połowie odmrozić. W tle było słychać deszcz padający na okno i wodę spływającą z rynny. Walter przesiadywał w kuchni, nie wiem ile tam siedział, ale jestem pewna, że dłużej niż dwie godziny. Wiem to, ponieważ miał zwyczaj wstawać o godzinie szóstej, a była ósma trzydzieści. Wszystko super, siedział sobie wygodnie na krześle trzymając w ręce telefon z rozbitą szybką u góry, ale zwykłej kanapki jak zwykle nie potrafił mi zrobić.

- Dziękuję za śniadanie, niezwykle uzdolniony z Ciebie kucharz. - odparłam przekraczając próg kuchni.

- Nie dość, że pozwoliłem Ci usnąć na moim ramieniu to jeszcze masz do mnie jakieś pretensje? - powiedział jak zwykle z dziwnym uśmiechem na twarzy. - Twoja głowa nie jest lekka, Hollbrook.

- Przebywanie z Twoją osobą też nie jest "lekkie", a jednak nadal muszę Cię widzieć.

Zaśmiałam się  na widok zażenowanej miny Mick'a. Podeszłam do szafki, w której zawsze znajdował się chleb i rzeczy nadające się do zjedzenia. Niestety akurat DZIŚ, w dzień, w którym miałam  wielką ochotę na kanapkę z serem...zabrakło sera. Odwróciłam się na pięcie z wyraźnym grymasem na twarzy do blondyna, który właśnie przełykał ostatni kawałek żółtego sera.

- Masz trzy minuty na ruszenie się z tego oto pomieszczenia do pobliskiego sklepu i kupienie kilkunastu plasterków mojego ulubionego sera żółtego, dupku.

- Ostatniego? Oj, czyżbym właśnie spożył coś, czego nie mogłem nawet tknąć? Cóż za przykra informacja. - wstał z krzesła, ubrał swoją skórzaną kurtkę, która leżała wcześniej na stole i rękami w kieszeniach, ponownie zwrócił się do mojej osoby. - Iść mogę bardzo chętnie, jednak tylko wtedy kiedy Ty mi potowarzyszysz. 

Nie zastanawiałam się zbyt długo, ponieważ i tak nie miałam nic lepszego do roboty w tym "domu". Z powodu mojego braku kurtki zostałam zmuszona do ubrania bluzy Mick'a. To nie to, że wcale mi się ten fakt nie spodobał. Bluza Walter'a pachniała całkiem spoko, ale przecież musiałam udawać niedostępną, żeby nie poczuł się zbyt pewnie. 

Wybraliśmy drogę do sklepu oddalonego trochę dalej, by mieć czas na rozmowę. Za wszelką cenę unikałam tematu Colin'a, bo po sytuacji z wybiciem okna przez niego, wcale nie czułam się komfortowo rozmawiając o tym typie. Mick nie dał za wygraną i w końcu z rozmowy o królikach, zeszliśmy na temat Kingsley'a.

- Miałaś kontakt z Colin'em od tamtej sytuacji?

- Nie i nie zamierzam mieć. Możemy wrócić do naszej konwersacji o białych królikach?

- Nie, nie możemy. - zwolnił tempo i zapalił papierosa. -  Może wiesz, czemu on obwinia akurat Ciebie o śmierć siostry?

- Nie mam pojęcia i nie chce o tym rozmawiać, Walter.

- Ale ja chcę i jeśli chcę to będziesz rozmawiać, bo mogę Ci pomóc.

- Niby jak? Znajdziesz tego kogoś, kto zamordował Sarę? - pokręciłam głową z ironicznym śmiechem.

Mick nie odpowiedział mi na zadane pytanie. Schował wyciągniętą wcześniej zapalniczkę do prawej kieszeni i do końca drogi nie odezwał się do mnie ani słowem. Walter miewał humory jak kobieta w ciąży. Raz mogłam mu opowiedzieć swoją historię życia, a on słuchałby z uśmiechem, a raz miałby mnie kompletnie gdzieś i z wielkim zdenerwowaniem próbowałby mnie uciszyć.

Weszliśmy do wielkiego marketu. O dziwo była sobota, a w sklepie znajdowało się może z dwadzieścia ludzi. Skierowaliśmy się do stoiska z przeróżnymi serami, warzywami i owocami. 

- Który to ser? - powiedział obojętnie, ślepo patrząc się na wyroby.

Wzięłam do ręki pierwszy lepszy ser żółty i odeszłam od stoiska bez żadnego słowa. Zdenerwował mnie i to do tego stopnia, że miałam ochotę rzucić mu ten ser w twarz. Denerwuje mnie to, że uważa się za nie wiem kogo. Denerwuje mnie to, że może obrażać mnie w ten sposób, że nawet tego nie zauważę za pierwszym razem. Denerwuje mnie to, że ma twarz jak słodki kotek, którego chciałabym adoptować, ale gdy tylko chce go dotknąć to chce mi oczy wydrapać. W ogóle, cały Mick Walter mnie wkurza, jednak pomimo moich słów nie mogłabym go teraz zostawić.

Blondyn stał przy kasie z jeszcze paroma rzeczami w koszyku. Ja natomiast poszłam po coś słodkiego, ewentualnie po coś, co ma chociaż trochę alkoholu w sobie. Wybierając najtańsze wino, usłyszałam krzyki starszych pań dochodzące ze strony kas. Szybko odłożyłam butelkę na swoje miejsce i bez zabierania koszyka ze sobą, pobiegłam w stronę z której dobiegały krzyki. Dobiegłam do kas i nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie widzę. Czterech, wielkich i umięśnionych policjantów wyprowadzało Mick'a ze sklepu, a dwóch innych pomagało wstać kobiecie, która została przez nich ranna. Dookoła leżało porozbijane szkło, ruchome drzwi zostały rozbite, a z zewnątrz było słychać dźwięk syren i krótkofalówek. Przerażona wybiegłam za czterema mężczyznami, jednak jeden z nich zdołał mnie odepchnąć. 

- Mick! - krzyknęłam, gdy chłopak został wepchnięty do wielkiego, policyjnego radiowozu.

Przez kilka sekund nie wiedziałam kim jestem, co robię i jak tu się znalazłam. Czując gdy jeden z policjantów próbuje mnie uspokoić za pomocą szarpania mnie na wszystkie strony, zaczęłam próbować wyrwać się z jego objęć, ale i tak całe starania poszły na nic.

Jedynym wyjściem, które pozwoliłoby mi dowiedzieć się dlaczego Mick został zabrany przez policjantów było uspokojenie się. Z trudem przestałam krzyczeć, a gdy samochód z Mick'iem w środku odjechał, podszedł do mnie mężczyzna z notesem i długopisem w ręce. Notesy wcale nie kojarzą mi się z czymś dobrym.

- Nazywam się Robby Winston, jestem jednym ze śledczych. - zerknął na grupkę facetów stojących pod drzwiami sklepu. - Vivienne Hollbrook, dobrze myślę? Mam do Ciebie kilka pytań, jednak musisz pójść ze mną.

- Nie, Robby, to ja mam  małe pytanie. Co tutaj się stało? Czemu zabrali Mick'a? 

Mężczyzna spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Odchrząknął i schował długopis do kieszeni.

- To Ty nie wiesz, Vivienne? To Mick zabił Sarę Kingsley...

-----------------------------------------------

PRZEPRASZAM, ŻE TAK PÓŹNO ROZDZIAŁ, NASTĘPNE POSTARAM DODAWAĆ JUŻ NORMALNIE. :(

Dear Mick.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz