Rozdział 3.

726 52 6
                                        

MICK POV.

05:30.

O siódmej czterdzieści zaczyna się pierwsza lekcja. Przez dwadzieścia minut próbowałem odnaleźć właściwą szafę z moimi ubraniami, lecz w każdej szafie było pusto. Nic. Ani jednej koszulki, ani spodni, ani żadnej bielizny. Chcąc niechcąc zostałem zmuszony do odezwania się do mojej rodzicielki siedzącej O TEJ PORZE na samym dole wielkiego domu.

- Niestety muszę przerwać Twój cenny relax o piątej rano przed telewizorem moja ukochana matko. -Stanąłem przed nią zasłaniając swoją osobą cały telewizor.

- Rozumiem, że po wypadku miałaś nadzieję, że już nigdy się nie obudzę, a tu proszę! Jestem, niestety. Kazałaś mi iść dzisiaj do mojej starej szkoły, co wiąże się z tym, że muszę jakoś wyglądać, no chyba, że to szkoła dla nudystów, nie wiem NIE PAMIĘTAM.

Podkreśliłem słowa "nie pamiętam" nadal stając przed matką z założonymi na torsie rękami. Ona tylko wywróciła oczami, wstała i bez słowa ominęła mnie uderzając jej ramieniem w moje. Zaśmiałem się ironicznie sam do siebie i podążyłem za moją najbardziej kochaną osobą na świecie jaką znam. Wyciągnęła z małej szafeczki kilka podkoszulków, kilka par spodni, skarpetek i bokserek. Podając mi je poinformowała mnie, że na stole w kuchni czeka na mnie "pyszne" śniadanie.

Ubrałem czarną bluzę z kapturem, czarne spodnie i białe buty. O godzinie szóstej pięćdziesiąt zjadłem ostatnią kanapkę z białym serem i wypiłem ostatni łyk herbaty. Byłem strasznie najedzony i wcale nie chciało mi się ruszać z tego domu, już nawet przeżył bym fakt, że jest w nim ta czarownica. Gdy dochodziła godzina siódma dotarło do mnie, że ja przecież nie wiem co to za szkoła, gdzie ona jest i...do jakiej ja klasy chodzę.

Do pokoju wszedł mój ojcec.

- Gotowy? - Przeszywał mnie jego dziwnym, trochę strasznym wzrokiem. Domyśliłem się, że jednak nie jest tak głupi jak moja matka i wie, że nie bardzo ogarniam miejsce do którego za chwilę powinienem się wybrać.

Obydwoje po kilku minutach byliśmy już w aucie. Tata nie pozwolił mi usiąść z przodu, nie wiem czemu, może nie jestem zbyt godny, żeby usiąść koło niego? Podróż do szkoły trwała nie mniej niż dwadzieścia minut, stając na parkingu pod wielkim budynkiem ojcec dał mi karteczkę z wypisaną nazwą klasy, numerkami sal i jego numerem telefonu na wypadek, gdybym się zgubił. Jak dziecko.

- Wysiadaj, przyjadę po Ciebie jak skończysz lekcje, jeśli nie będzie Cię tutaj na parkingu na czas...zostawię Cię tu samego, zobaczymy co wtedy zrobisz.

Mówiąc to nie odwrócił się do mnie ani na sekundę, spoglądał na wysokie drzewo stojące przed nami. Czułem złość, wszyscy w tym domu traktowali mnie jak śmiecia, jakbym w ogóle nie istniał, jakbym nie był człowiekiem. Czułem, jak moje policzki robią się czerwone, a ręce zaczynają drżeć ze złości. Przygryzłem wargę by nie powiedzieć nic niestosownego do ojca, ale to nic nie podziało. Miałem dość, nie wytrzymałem.

- Nie musisz po mnie przyjeżdżać, wszędzie lepiej niż u Ciebie, skurwysynu.

Oberwałem. Uderzył mnie w prawy policzek tak, że w ustach poczułem znajomy posmak krwi. Szybkim ruchem otworzyłem drzwi i z hukiem je zatrzasnąłem. On patrzył się na mnie przez kilka sekund zabijając mnie wzrokiem, po czym odjechał z piskiem, a ja życzyłem mu najgorszego.

Z trudem powstrzymałem łzy napływające mi do oczu, zacisnąłem pięści i zacząłem iść do drzwi wejściowych wielkiego budynku. Czułem na sobie wzrok wszystkich uczniów szkoły Rosewood, co druga osoba szeptała coś do swoich znajomych, inni pokazywali na mnie palcem.

Nie obchodziło mnie to, mam to gdzieś, nie znam ich, a zbytnio mnie nie obchodzi opinia t y c h ludzi. Zastanawiam się, czy byłem popularny w Rosewood, czy miałem dobre oceny, czy miałem dziewczynę...albo chłopaka.

Idąc przez korytarz pełny zaciekawionych moją osobą ludzi podeszła do mnie młoda, dosyć miła pani i pokierowała mnie do klasy w której mam mieć pierwszą lekcję. Kobieta była ładna, szczupła z bardzo ciekawymi atutami. Przez trzy minuty oprowadzania mnie po budynku zdążyła zapytać się mnie z dziesięć razy jak się czuję, czy jestem głodny, czy nie jest mi za gorąco, no cóż, nie narzekam, taka kobieta mogłaby opiekować się mną całymi dniami.

Zostawiła mnie pod salą biologiczną. Uczniowie mojej klasy stali pod ścianą bacznie się mi przyglądając. "On nic nie pamięta?" "Hej, ciekawe czy pamięta tę sytuację z..." "Myślisz, że dalej kocha Vivienne?" Vivienne? czy JA kocham Vivienne? Świetnie. Po prostu ś w i e t n i e, mały Mickuś był zakochany, prawie jak Romeo, ciekawe czy pisałem do niej listy miłosne.

Równo z dzwonkiem na lekcje do klasy przytuptała drobna kobieta z wielkimi okularami i dziennikiem w rękach. Posłała mi ciepły uśmiech i wypuściła nas do sali lekcyjnej. Wszedłem ostatni, zająłem jedyną wolną ławkę w środkowym rzędzie, siedziałem za rudowłosą, piegowatą przy kości dziewczyną z chyba pięćdziesięcioma bransoletkami na prawej ręce. Oczywiście koleżanka z klasy nie przepuściła okazji i od razu dyskretnie podała mi zwinięta w rulonik karteczkę.

"Cześć Mick, bo tak się nazywasz :P Wstydziłam się do Ciebie podejść na przerwie, więc pomyślałam, że napiszę Ci liścik. :P Jak się czujesz? Moje imię to Sara, byłam jedyną dziewczyną z która gadałeś, pomagałam Ci w poderwaniu Vivienne :D"

Automatycznie się uśmiechnąłem.

"Czuję się ok. Która dziewczyna to Vivienne? Chciałbym wiedzieć, która to szczęściara."

Zanim odrzuciłem karteczkę rozglądnąłam się po klasie, czy okularnica na mnie nie patrzy. Wątpię, że byłaby zadowolona z faktu, że uczeń z zanikiem pamięci w pierwszym dniu już zaczyna łamać wszystkie zasady napisane na dużej kartce na ścianie.

Nie musiałem czekać długo na odpowiedź, już po dwóch minutach rudowłosa sprytnie odrzuciła rulonik.

"Tutaj jej nie ma :P założę się, że przyjdzie na drugą lekcję, ewentualnie się spóźni. Pani Vivienne Jane Hollbrook lubi takie akcje ze spóźnianiem się na lekcje, a zwłaszcza na biologię"

Ledwo co zdążyłem odczytać pomięty liścik, a do spruchniałych drzwi ktoś rytmicznie zapukał. Próg przekroczyła piękną, wysoka, niebieskooka blondynka. Moje usta niekontrolowanie się otworzyły, a w sercu zrobiło mi się jakoś dziwnie...ciepło.

- Przepraszam za spóźnie...-Jej wzrok skierował się prosto na mnie. Po jej twarzy można było wywnioskować, że była zaskoczona moją obecnością.

Patrzyliśmy się na siebie tak, jakby nikt inny nie istniał. Była piękna, jej usta aż same proszą się aby je pocałować. Zrozumiałem, że moje uczucie do niej wcale nie zniknęło...

Dear Mick.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz