Rozdział 24

4K 271 25
                                    

Kolejna nieprzespana noc z rzędu.

Powoli zaczynał doskwierać mi brak snu. Nasilające się koszmary pogarszały całą sprawę. Nie byłam w stanie wyrzucić z głowy tych wszystkich obrazów, jakie pojawiają się w niej podczas snu. Mimo tego, że się powtarzały, nie potrafiłam rozszyfrować tego, co pokazują. Wszystko było ciemne, wręcz czarne i spowite mgłą. Pojawiały się jakieś postacie równie ciemne, jak reszta. Wydawały się znajome i jednocześnie obce. Czasami wydawało mi się, że widzę w nich Johna. Stał do mnie tyłem, a kiedy próbowałam się do niego zbliżyć, znikał, rozpływając się w powietrzu.

To wszystko zaczynało mnie dobijać. Wiedziałam, że moje sny coś znaczą i w jakiś sposób próbują przekazać mi ważną rzecz, ale nie potrafiłam jej rozszyfrować. Już wcześniej spostrzegłam, że potrafią być prorocze. Na przykład, kiedy śniło mi się, że coś, co było ukryte w lesie, przywołuje mnie do siebie, a później okazało się, że były to Demony, które wkrótce potem zaatakowały.

Ufałam sobie i swojej podświadomości oraz przeczuciu, ale znaki, jakie wysyłały mi teraz, były sprzeczne i niejasne. Chciałam, wręcz pragnęłam wreszcie dostać coś rzeczywistego, ale nawet tajemniczy D. nie zechciał napisać żadnego listu. Wierzyłam, że po tym, jak John odszedł, odezwie się i spróbuje coś wyjaśnić. W końcu twierdził, że jest naszym sojusznikiem. Zawiodłam się.

Kiedy śnił mi się John, myślałam, że chce mi coś powiedzieć, ale zawsze sprowadzało się do tego, że obserwowałam jego śmierć, niewzruszona i oddalona, nie mogąc nic zrobić. To było najgorsze w koszmarach — bezsilność, przez którą tkwiłam w jednym miejscu. Nie mogłam zapanować nad snem ani tym bardziej się z niego obudzić.

Każdy kolejny dzień napełniał mnie strachem, że coś się stanie; demony zaatakują albo ktoś znowu zginie. A ja nie byłam w stanie niczego przewidzieć. Bałam się, że jak przyjdzie co do czego, to ponownie będę stała bezsilnie, patrząc na czyjąś śmierć. Nie mogłam się na to zgodzić.

Dzień po ceremonii pogrzebowej Johna z samego rana byłam na nogach. Na dworze wciąż panował mrok, kiedy brałam szybki prysznic.

Poranek był chłodny i mglisty. Biegnąc wzdłuż granicy, czułam rosę rozbryzgującą się na moich nogach i zimne krople spływające za koszulkę, wywołujące gęsią skórkę. We włosy wplątywały mi się gałązki drzew, w które czasem uderzałam, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Starałam się skupić na biegu, nierównej powierzchni przede mną i otaczającym mnie lesie, zamiast wspominać koszmary minionej nocy. Im więcej o nich myślałam, tym mniej rozumiałam.

Minęłam Bramę i skinęłam głową na stojących na warcie strażników. Po ataku Adam wzmocnił ostrożność i teraz przejścia oraz granic pilnowało więcej obozowiczów. Mimo to czułam, że gdyby zaatakowali nas, to nic by nie dało. Demonom już raz udało się dostać do obozu i z pewnością uda się ponownie.

Właśnie to stanowiło dla mnie największą zagadkę. Z tego, co wiedziałam, przejście przez Bramę było śmiertelne dla demonów. A one jednak znalazły się po jej drugiej stronie. To oznaczało, że w obozie był zdrajca, który przyczynił się do śmierci Johna.

Momentalnie ograną mnie gniew i z frustracją przyspieszyłam w biegu. Adrenalina wraz z wściekłością krążyły w moich żyłach i nawet wysiłek fizyczny nie poprawił sytuacji. Chciałam wiedzieć, kim była tajemnicza osoba, która zawiniła i doprowadziła do tak wielu nieszczęść. Gdybym dostała ją w swoje ręce...

Gwałtownie zatrzymałam się i uderzyłam w drzewo. Odepchnęłam się od niego rękoma i upadłam na ziemię. Uderzyłam plecami o korzeń drzewa, aż powietrze uszło z moich ust. Czułam wilgoć przesiąkająca przez ubranie.

Wilczyca Początek✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz