Rozdział 19

4.7K 302 76
                                    

Zaciskałam palce na dłoni Johna, bojąc się go puścić, chociaż wiedziałam, że nie zostawiłby mnie samej w lesie. Trzęsłam się na całym ciele, a raz po raz łzy napływały do moich oczu i z trudem je powstrzymywałam. Zagłębialiśmy się w ciemny las. Od dawna już nie było słychać podniesionych głosów obozowiczów. Ucichły gdzieś za nami. Teraz otaczała nas cisza i spokój. Nic nie naruszało tego porządku. Jedynie tupot naszych stóp i odgłos trzaskających gałęzi niósł się echem po lesie.

Uniosłam wzrok, rozglądając się wokół. Dzięki lepiej rozwiniętemu wzrokowi doskonale widziałam każdy korzeń ukryty wśród ciemności, każde drzewo czy nawet liść. Było ciemno, a ja widziałam jak w dzień.

Ciszę przerwało wycie wilka w oddali. Zesztywniałam i mocniej zacisnęłam palce na dłoni Johna.

— Spokojnie — uspokoił mnie, odwracając się do mnie twarzą. Założył mi kosmyk włosów za ucho. — To tylko chłopaki z patrolu dają znać, że wszystko w porządku. Nie musisz się bać.

— Ja... — Obłok pary wydobył się z moich ust. Było chłodno, a powietrze było nasiąknięte wilgocią. Od czasu do czasu spadały na nas krople deszczu, które osadzone na górnych liściach spływały, poruszone przez wiatr.

Brakowało mi słów na opisanie tego, co kotłowało się w moim wnętrzu. Byłam wzburzona, przerażona i pragnęłam od tego uciec, ale nie pozwalała mi na to świadomość, że pozostawiłabym tak wiele problemów na barkach moim przyjaciół. To jako jedyne trzymało mnie w tym miejscu. To i John, który wciąż ściskał mnie za rękę, dodając mi tym otuchy.

— Chodź — powiedział cicho, pochylając się do przodu. — Już niedaleko.

Pozwoliłam mu prowadzić się wśród drzew, uciekając tym samym od problemu. Mijaliśmy drzewa o grubych pniach, krzaki o ostrych kolcach, które zahaczały o moje ubranie. Im dalej szliśmy, tym bardziej czułam, że uciekamy. Od problemów. Od Rady Alf. Od przepowiedni. Byłam wdzięczna, że John wyprowadził mnie stamtąd, dzięki czemu choć przez chwilę nie będę musiała ani myśleć, ani przejmować się tym, co mnie czeka.

Nagle John zatrzymał się przed wyjątkowo gęstymi krzakami i rzucił mi spojrzenie przez ramię.

— Gotowa? — zapytał, jakby to, co się za nimi kryło, miało mnie jakoś zaskoczyć.

Zadrżałam.

— Nie jestem pewna — mruknęłam.

John pociągnął mnie gwałtownie za rękę i wciągnął między rośliny. Przygotowałam się na spotkanie z ostrymi gałązkami, ale zamiast tego poczułam na twarzy mokre i miękkie liście, które delikatnie muskały moją skórę. Przymknęłam oczy, napawając się przyjemnym uczuciem, jakie wywołały. Puściłam rękę Johna, stawiając następne kroki sama. Poczułam, jak przyjemny dotyk znika, mimo to nie zatrzymałam się. Dopiero kiedy John złapał mnie za biodra, przystanęłam.

— Możesz już otworzyć oczy — powiedział do mojego ucha. W jego głośnie było słychać śmiech.

Uchyliłam powieki, a po chwili szeroko otwartymi oczami podziwiałam roztaczający się przede mną widok. Staliśmy na krawędzi klifu, który ginął w mroku. W oddali błyszczały światła jakiegoś miasta, które, mimo iż pogrążone we śnie, wciąż jaśniało tysiącami świateł. I to właśnie ten widok zapierał dech w piersi.

— Piękne — westchnęłam.

— Wiem. — Ruchem ręki obrócił mnie przodem do siebie i posłał zniewalający uśmiech. — Ale nie tak piękne, jak ty.

Zarumieniłam się i spuściłam wzrok. Widziałam, jak ciężkie krople deszczu zaczynają spadać na bluzę Johna. Spływały po mniej albo wsiąkały, tworzą mokre plamy. Nad naszymi głowami przetoczył się grom, który przypomniał mi, co tu w ogóle robimy. Przełknęłam ślinę, czując po raz kolejny łzy napływające do moich oczu.

Wilczyca Początek✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz