Rozdział 12

3.9K 261 35
                                    

— Oczyśćcie umysł — polecił John. — Skupcie się i wyobraźcie sobie, jak wasz żywioł przepływa przez was. Pozwólcie przejąć nad sobą kontrolę. Niech wasza moc poprowadzi was.

Zacisnęłam mocniej powieki i z całej siły próbowałam się skupić. Nie było to jednak proste. Miałam niemiłe wrażenie, że mój żywioł pokazywał się tylko wtedy, kiedy mu pasowało. I wcale nie w momencie, kiedy naprawdę go potrzebowałam.

Uniosłam jedną powiekę i zerknęłam na otaczający mnie krąg chłopaków. Byłam tutaj jedyną dziewczyną, ponieważ Abby miała całkowicie inny trening. Nie posiadała mocy żywiołów, dlatego dalej szkoliła się w kierunku opiekunki. John z samego rana przydzielił jej rozkład, w którym starannie dobrał dla niej lekcje. Porównawszy go z moim, wynikło, że kilka zajęć będziemy miały razem, ale większość osobno. Przynajmniej nie będzie aż tak źle, chociaż od razu odczułam jej brak. Bycie jedyną dziewczyną w towarzystwie trzech chłopaków, z których jeden mnie nienawidził, naprawdę nie wyglądało kolorowo. Nie czułam się samotna, raczej... przytłoczona.

Przyglądałam się Johnowi, przed którym w powietrzu wisiał malutki płomyczek, który cicho skwierczał. Jemu nie sprawiało trudności połączenie się ze swoim żywiołem. Moja wewnętrzna moc chyba mnie nie lubiła.

Adamowi też szło całkiem nieźle. Jego jasne włosy były poruszane przez delikatny wietrzyk, który zapewne wywołał. Na jego twarz wpłyną uśmiech, a po chwili uderzyła mnie fala zimnego powietrza. Uśmiech Adama poszerzył się, a ja powstrzymałam prychnięcie. Przeniosłam wzrok na brata.

Callum był tak skupiony, że jego brwi prawie się stykały. Jego twarz była pogrążona w totalnej koncentracji, chociaż nie widziałam żadnych efektów. Ten widok pokrzepia mnie, bo przynajmniej wiedziałam, że nie tylko mi nie wychodziło.

W końcu mój wzrok padł na Henriego. Ten chłopka stanowił dla mnie kompletną tajemnicę. Po naszej wczorajszej kłótni myślałam, że choć na chwilę da mi spokój. Myliłam się. Rano znalazłam pod drzwiami pokoju łuk, który upuściłam poprzedniego wieczorku. Wyglądało na to, że Henri przyniósł go do mnie. Albo kazał komuś to zrobić. Naprawdę nie pojmowałam jego tłoku myślenia. Najpierw się ze mną kłócił, potem oddał zgubiony łuk, a na koniec nie szczędził mi kąśliwych uwag, kiedy spóźniłam się na poranny trening.

Kompletna tajemnica.

Z jednej strony wyglądał na skupionego na tym, co robi, a z drugiej miałam wrażenie, że słyszał każde moje słowo wypowiedziane przeze mnie w myślach. Z tego powodu przygryzłam wargę i odwróciłam od niego wzrok.

— Luna, skup się. — Głos Johna wyrywał mnie z moich myśli.

Wymamrotałam pod nosem przeprosiny i ponownie zamknęłam oczy. Wyobraziłam sobie ciemny tunel i zielony płomyczek przede mną, który zaczynał prowadzić mnie w stronę wylotu. Przez moje ciało przeszedł przyjemny prąd, a końcówki palców zaczęły mrowić, kiedy je wyprostowałam. Ciepło wypełniało moje wnętrze i kierowało się w stronę rąk. Czułam, jak mnie opuszcza. Do moich uszu doleciał cichy szelest liści, ale zignorowałam go i dalej skupiałam się na połączeniu ze swoim żywiołem.

— Ehm... Luna? — odezwał się Adam. — Chyba za bardzo cię... poniosło.

Otworzyłam oczy, a na moje usta od razu wpłynął uśmiech. Z ziemi wokół mnie wyrosło pełno rośli. Jednak nie to mnie rozbawiło. Kilka z łodyg owinęło się wokół rąk i nóg chłopaków, uniemożliwiając im jakikolwiek ruch.

Przewróciłam się na plecy i zaniosłam śmiechem.

— Ha, ha. Zabawne — warknął Henri, szamocząc się. — Możesz się już przestać wygłupiać i uwolnisz nas?

Wilczyca Początek✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz