Prolog

707 77 6
                                    

Miałem siedemnaście lat, kiedy wprowadziliśmy się do starego domu w Aprench pewnego lata. 

Dzień był upalny i suchy, kiedy jechaliśmy ciasnym autem wypchanym ostatnimi rzeczami z poprzedniego domu, spokojnymi ulicami małego miasteczka. Wyglądałem przez okno na mijane przez nas sklepy stojące przy głównej ulicy, obserwując ich stare, podniszczone szyldy i brudne od kurzu i smug deszczu szyby. 

Widziałem grupkę dziewcząt na oko w moim wieku, które właśnie wychodziły z pewnego butiku i kilku chłopców wchodzących do naleśnikarni, śmiejąc się przy tym nadzwyczaj głośno. Zwłaszcza jeden z nich przykuł moją uwagę - o jasnych włosach z rzucającymi się w oczy odrostami i przydużymi ubraniami. Miał na sobie bluzkę z długim rękawem, mimo gorąca panującego na zewnątrz.

- W Aprench jest tylko jedna szkoła, więc pewnie połowę z nich spotkasz już niedługo - odezwała się w pewnym momencie moja matka, a ja tylko pokiwałem głową, chwilę później opierając ją o szybę i zamykając oczy.

To miejsce było totalną dziurą i jedyne, czego chciałem, to wrócić do prawdziwego domu. Dlaczego mama stwierdziła, że musimy się przeprowadzić? Tak daleko i w tak beznadziejne miejsce.

Całe to Aprench wiało nudą. Było nic nie wartą mieściną, zapomnianą przez ludzi i Boga, a kiedyś pewnie zapomnianym przeze mnie. 
Jednak kłótnie z rodzicielką nie miały sensu. Byłem jej jedynym dzieckiem, co nie znaczy, że byłem rozpieszczony.

Kiedy w końcu dojechaliśmy do domu, pomogłem mamie wynieść ostatnie rzeczy, a później powoli wszedłem na piętro. Schody skrzypiały pod moimi stopami z każdym stawianym krokiem, zaś drzwi do mojego pokoju potrzebowały dobrego naoliwienia. 

Moja sypialnia była duża, znajdowała się w prawym rogu domu, a więc okna miałem z dwóch stron. Pod jednym znajdowało się spore łóżko ze starymi sprężynami, ponieważ kupiliśmy je na wyprzedaży. Pod drugim stało biurko, a obok komoda, na przeciw której swoje miejsce znalazła pusta wtedy szafa. Robiąca równie dużo hałasu, co wszystko inne w tym domu.

Na drewnianej podłodze leżał czarny, puchaty dywan, a ściany miały kolor jasnego fioletu, choć farba w niektórych miejscach  była brudna, a w innych zaczynała odpadać.  Pierwszym, co wtedy zrobiłem, było przyczepianie plakatów, aby ukryć najgorsze miejsca. Poza tym chciałem sprawić, by to miejsce było trochę bardziej moje, skoro miałem mieszkać tutaj przez przynajmniej rok.

Wszystko zapowiadało się aż zbyt tragicznie. Moją nadzieją na przeżycie najbliższych tygodni była nowa szkoła. Może miejscowe dzieciaki mogłyby pokazać mi uroki tego miejsca, jeśli takowe istnieją. Sprawić, że zacząłbym postrzegać tę sytuację trochę mniej surowym okiem. Dostrzegać plusy.

Jednak do szkoły wciąż pozostawały dwa tygodnie, a ja nie miałem co ze sobą zrobić. Cóż, początkowo oczywiście trzeba było się rozpakowywać. Naprawić parę rzeczy w domu, posprzątać. Lecz co potem? 

Pozostanie mi jedynie czytać książki, powtarzać materiał do szkoły lub kontaktować się ze starymi przyjaciółmi. Jednak nie byłem pewien, czy którykolwiek z moich kumpli znalazłby dla mnie choć pięć minut. Pewnie już zdążyli o mnie zapomnieć, ale nawet nie mam im tego za złe. W końcu jesteśmy tylko nastolatkami, w naszym życiu co chwilę pojawia się ktoś nowy, a ktoś stary znika. 

Usiadłem na krześle przed biurkiem i najpierw podłączyłem laptopa, jednak nie dane było mi za dużo na nim zrobić.

- Mamo? - Zawołałem, wychodząc z pokoju. - Kiedy będzie internet?

- Na pewno nie w najbliższym czasie. Chodź mi pomóc.

Więc przyszedłem i pomagałem, starając się zapomnieć o życiu, jakie miałem i jakie musiałem zostawić za sobą. Starając się ignorować fakt, że mieszkamy w rozpadającym się domu i że miasteczko Aprench wygląda tak, jakby za chwilę miało umrzeć.

Jednak to wszystko było dopiero początkiem.

Zjawa | √Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz