Wyraz twarzy - cz. 3

1.4K 170 72
                                    

Tak jak myślałem, nazajutrz Diana zadzwoniła do mnie, informując, że jej siostra i mąż zapraszają nas do zbadania tej sprawy. Powiedziałem Johnowi, aby wziął się za pakowanie swoich rzeczy, a ja zadzwoniłem jeszcze do Lestrade poinformować go, że znikniemy z Baker Street na kilka dni.

- Nic nie słyszałem o zaginionej dziewczynce. Mieliśmy kilka zaginięć, ale były one miesiąc temu i dotyczyły kilku nastolatków – rzekł zdziwiony, słysząc o sprawie rodziców Anny.

- Tak czy siak, przez ten czas musicie radzić sobie sami, jeśli w ogóle jest to możliwe. Jakby jednak progi byłyby za wysokie na wasze nogi, to dzwoń.

- Nie wiem czy przystanę na tą pomoc – mruknął złośliwie.

- Obaj wiemy, że to zrobisz – odparłem pewnie i rozłączyłem się.

Przeczesałem swoje włosy i robiąc kilka kroków do przodu, zacząłem się zastanawiać co mam ze sobą zabrać. Nie będziemy tam znowuż aż tak długo, a tym bardziej to nie są wakacje.

Zajrzałem do pokoju Johna, który wpakował już kilka rzeczy do niewielkiej torby podróżnej.

- Coś nie tak, Sherlock? – spytał, składając koszulę nocną.

- Zastanawiam się.

- Nad?

- John – spojrzał na mnie pytająco – wiesz, że to nie będzie ci potrzebne? – wskazałem na ciuchy do spania.

Przez chwilę patrzył na mnie niczego nie rozumiejąc, po czym jego policzki przybrały odcień różu i rzucił we mnie poduszką.


Po godzinie byłem gotowy do wyjazdu. John poprosił Mycrofta (bo przecież sam bym tego nie zrobił), aby nas tam podrzucił. Mój brat niechętnie przystał na tą prośbę, ale ostatecznie się zgodził.

Dotarliśmy tam w półtorej godziny. John w większości przespał podróż, tłumacząc się, że oszczędza siły.

Na miejscu czekali na nas rodzice, Diana i Anna.

Dziewczynka pobiegła przywitać się z Johnem, kiedy mnie zaczęli przedstawiać się jej rodzice.

Niska blondynka podeszła do mnie, podając rękę.

-Pan to za pewne Sherlock Holmes? – uśmiechnęła się. – To zaszczyt gościć u nas takiego detektywa. Nazywam się Grace Martinez, a to mój mąż Thomas.

Uścisnąłem im obojgu dłoń i przedstawiłem im Johna, który tylko kiwnął głową, zajęty słuchaniem rozgadanej Anny.

- Widzę, że nasz córka bardzo polubiła pańskiego towarzysza – rzekła Grace z uśmiechem.

- Najwyraźniej – przyznałem.

Dziewczynka pociągnęła doktora za sobą, chcąc mu pokazać ogród. Rzucił mi tylko krótkie spojrzenie, mówiące, że zaraz wróci.

Kiedy ojciec Anny zwrócił się do mnie:

- Niech pan wejdzie do środka. Diana pokaże panu pokój, a ja wniosę bagaże.

- Dziękuję – ruszyłem za kobietą.


- Wspaniały ogród – powiedziałem, patrząc na rośliny rosnące na tyłach domku.

Dziewczynka skinęła głową i kucnęła przy jednym, obserwując jej płatki.

Rozejrzałem się przy okazji dookoła, widząc, że otacza nas las. Spostrzegłem wydeptaną ścieżkę, prowadzącą w głąb zielonych drzew. Anna była nadal zajęta roślinami, więc odszedłem kawałek i zbliżyłem się do lasu.

Johnlock ~~fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz