Uzdrowiona egzystencja - cz. 8

842 66 9
                                    

Obudziłem się z ograniczoną możliwością ruchów, czując, że jestem przywiązany do krzesła. Potrzebowałem chwili, by wszystko sobie przypomnieć i mój wzrok padł natychmiastowo na doktora Brewera stojącego pod ścianą w zaciemnionym miejscu.

Wyłonił się z niego, zakładając na dłonie rękawiczki lateksowe, które strzeliły w kontakcie ze skórą. Mężczyzna zaczął szykować srebrne narzędzia na podręcznym stoliku, podczas gdy ja spróbowałem się dyskretnie wyswobodzić. Niestety, węzły były zbyt mocne.

- Dobrze. Jakiż to jest sekret waszego sanatorium? - Spytałem nonszalancko, zwracając jego uwagę. - Bo nie sądzę, że jest to forma rekreacji.

Spojrzał na mnie, trzymając szczypce, które zabłysnęły w świetle lampy wiszącej nad nami.

- Och, oczywiście, że nie. To tylko przykrywka - wziął czystą chusteczkę i przetarł dokładnie skalpele, odkładając je niczym sztućce na stół. - Ale z chęcią wysłucham dedukcji słynnego detektywa.

- Zabijacie swoich pacjentów po cichu i nie pozwalacie ich zobaczyć rodzinom. Zapewne chcecie ukryć w nich jakieś ubytki lub szkody spowodowane przez eksperymenty - powiedziałem, a doktor Brewer się uśmiechnął. - Macie tu sporą kolekcję zębów oraz szczęk. Jak mniemam, nie tylko to zabieracie starszym ludziom - spojrzałem na jego skupiony na mnie wyraz twarzy i zmrużyłem oczy. - Czerpiecie z tego zyski.

- Brawo, panie Holmes - rzucił ironicznie. - Chociaż żałuję, że nie mogę ci pokazać reszty sal. Każda jest specjalnie przygotowana do wyciągania odpowiednich narządów. Wiesz, ile funtów można zarobić przy sprzedaży płuca? Albo ludzkiej skóry? To opłacalny biznes, a ci ludzie i tak nie mają zbyt wiele lat przed sobą. - Wniósł ręce do góry, chcąc zwiększyć powagę wypowiedzi. - Sanatorium Lockhart dba o pacjentów. Pozwala im spokojnie odejść, a my w zamian za to dostajemy pieniądze na dalsze leczenia i polepszania warunków naszej instytucji.

- Wszystko pięknie przemyślane. Szkoda, że nielegalne.

Lekarz zaśmiał się z lekka histerycznie, kładąc dłoń na czole. Wiedząc, że nie patrzy w tej chwili na mnie, zerknąłem na pobliską półkę z narzędziami. Pomyślałem, że miałbym szansę jakoś sięgnąć po ostrze, ale on z pewnością by zauważył brak jednego z przyrządów.

Muszę zdać się na Johna i podtrzymać rozmowę jak najdłużej.

- Co jest motywem twojego działania? - Spytałem obojętnie. - Zemsta? Dziadkowie w przeszłości ci nie dawali dokładki obiadu?

Mężczyzna spojrzał na mnie, natychmiast przybierając fałszywy uśmieszek, który miał praktycznie każdy z pracowników tutaj.

- Nie potrzebuję motywu, lecz możliwości zarobienia pieniędzy - ujął ponownie szczypce w dłoni, zbliżając je do mnie. - A twoje zdrowe i dość młode ciało będzie najlepszą moją sprzedażą w tym roku.

- Ma premedytacje do palenia. Nie dostaniesz dużo za płuca...

Złapał mój podbródek dwoma palcami, sprawiając, że mimowolnie uchyliłem lekko wargi. Spróbowałem odwrócić głowę na bok, ale nie było to możliwe.

Nagle rozległ się głośny wrzask dochodzący z korytarza i Brewer spojrzał w stronę drzwi. W tym samym momencie zostały otworzone przez jednego z pielęgniarzy. Był blady z wysiłku i patrzył na doktora z przerażeniem, lecz nie zdołał wydusić z siebie żadnego słowa. Jego ciałem wstrząsnęły konwulsje, a ubrania zaczęły płonąć. Krzyknął przeszywającym głosem coś o ucieczce, gdy upadł, nie mogąc ugasić ognia. Mężczyzna wił się jak robak, a tuż nad nim przeszedł John, trzymając paralizator i kanister.

Lekarz warknął rozjuszony, chwytając skalpel i rzucił się z nim na Watsona. Doktor próbował go dźgnąć, ale unikał jednocześnie możliwości dostania paralizatorem. W czasie ich szamotaniny usilnie próbowałem wyswobodzić dłonie, by pomóc partnerowi, ale skórzane pasy były zbyt mocne zawiązane.

Johnlock ~~fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz