For science... - cz. 2

1.8K 188 42
                                    

Poczułem ukłucie w żołądku, a zaraz po nim rozległ się odgłos burczenia. Byłem cholernie głodny, ale za leniwy, aby wstać i pójść zrobić coś do jedzenia. Zignorowałem moją potrzebę zjedzenia czegoś i zamknąłem oczy. Wszedłem w głąb mojego Pałacu Pamięci i pogrążyłem się w głębokim zamyśleniu. Tak głębokim, że z początku nie zwróciłem uwagi na dzwoniący telefon. Starałem się go zignorować, ale zdałem sobie sprawę, że jedyną osobą, która ma mój numer i może do mnie dzwonić jest przecież John.

Zerwałem się z łóżka, po drodze potykając się o własne nogi. Zahaczywszy przypadkowo o kołdrę, zrzuciłem ją razem z poduszkami.

Dopadłem buczący telefon i szybko odebrałem. W słuchawce rozległ się ciepły głos doktora.

- Hej, William. Masz ochotę się spotkać? Mam dzisiaj wolne i nie mam za bardzo co ze sobą zrobić.

Uśmiechnąłem się, czując jak przechodzą mnie dreszcze. Powoli zyskiwałem jego zaufanie co bardzo ułatwiało mi sprawę.

Odchrząknąłem, starając się, aby mój ton zabrzmiał naturalnie.

- Bardzo chętnie. Gdzie chcesz się spotkać?

- Nie mam pomysłów. Możemy przy restauracji „U Angelo".

- W porządku – Zacisnąłem dłonie w pięści, powstrzymując się od wesołego okrzyku.

- To o 12 przy restauracji. Do zobaczenia – dodał i rozłączył się po chwili.

- Tak! – Wydarłem się, rzucając telefon na łóżko – Idealnie! Wszystko idzie po mej myśli!

Popędziłem do łazienki w celu umycia i przebrania się.

Po skończeniu porannych czynności ruszyłem przez pokój. Dotarłem do mojego dużego biurka, zawalonego różnymi książkami, probówkami i kartkami. Zacząłem szukać małej buteleczki, którą gdzieś tutaj zostawiłem ostatnio. Sprawdziłem jeszcze szuflady i odnalazłem zgubę.

Eter dietylowy – używany przeze mnie często środek, który służył mi do usypiania, wprawiania w narkozę moje ofiary. Jakoś przecież je muszę tutaj przenosić. Nie wyobrażam sobie, że z własnej woli przychodzili i dali się pociąć lub wyssać z krwi.

Zapakowałem go ostrożnie i schowałem do kieszeni płaszcza. Podszedłem do mojej „mapy myśli", którą była ściana przyozdobiona w przeróżne notatki.

Jak właściwie zaczęła się cała moja historia z porywaniem i przeprowadzaniem eksperymentów? W mojej opowieści nie ma niczego ekscytującego. Od dziecka byłem osobą, która musiała swoją ciekawość zaspokajać. Na początku zacząłem od czytania różnych artykułów lub książek naukowych, ale zawsze odczuwałem w pewien sposób niedosyt. Miałem wrażenie, że ludzie mieli jakąś barierę, która ich powstrzymywała przed dalszym odkrywaniem niewyjaśnionych rzeczy. Ja postanowiłem złamać tą barierę. Uczęszczałem wtedy do gimnazjum, gdy odważyłem się zapytać mojej nauczycielki o mój pomysł na nową lekcję biologii. Pamiętam, że bardzo ciekawiła mnie informacja na jakie substancje ludzki szkielet jest wytrzymały a na jakie nie. Bardzo mi zależało na tym, więc zacząłem rozmawiać o tym z moją wychowawczynią. Kobieta na początku potraktowała to jako żart, ale gdy zacząłem nalegać odesłała mnie do dyrektora i zaraz potem do szkolnej psycholog. Miałem w nosie jej wywody i pytania. Ignorowałem ją tak długo, aż wreszcie mnie wypuściła. Niestety, nie potrafiłem się pogodzić z tym, że pani nie potraktowała mnie poważnie, więc po lekcjach udało mi się włamać do Sali chemicznej. Nawet nie pytajcie jak mi się to udało. Moja chemiczka czasami zostawiała salę otwartą i wychodziła na przerwę obiadową, jedynie przymykając drzwi. Uczniowie nie wchodzili, ponieważ wiedzieli, że złamanie przepisów czekała ich kara. Ja jednak wszedłem do środka i zacząłem grzebać w szafkach, w których trzymano roztwory. Pełno butelek, płynów ale nigdy nauczyciel ich nie używał. Pomyślałem, że szkoda by była, gdyby miały się zmarnować.

Johnlock ~~fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz