Dziennik Johna 2

847 112 9
                                    

5 grudnia

Dzisiaj dostaliśmy wezwanie na sprawę co niezmiernie ucieszyło detektywa, który od kilku dni siedział i umierał z nudów. Wybraliśmy się na miejsce zbrodni, gdzie czekały już na nas radiowozy policyjne wraz z inspektorem Lestradem.

Ofiarą był w wieku średnim mężczyzna. Został znaleziony w swoim mieszkaniu przez żonę, która wracała późno z pracy. Lucas Flynn, bo tak się nazywał, miał pękniętą czaszkę w okolicy skroni. Po głębszych dedukcjach ustalono, że zabito go, uderzając ciężkim narzędziem, zadając ciosy kilka razy . Na czole miał odciśniętą równomierną kratkę, a Sherlock miał już pewne podejrzenia co do tego, czym dokonano zbrodni, ale nie chciał nam zdradzać dopóki się nie upewni.

Z zeznań żony Lucasa wynikało, że jej mąż nie miał żadnych wrogów. Był świetnym pracownikiem i uczciwym człowiekiem. Jedyną osobą, z którą miał kiepskie kontakty była córka - Lisa. Dorosła, dziewczyna i po skończeniu studiów postanowiła się wyprowadzić. Lucas był przeciwny temu, ale ona i tak dopięła swego i kilka tygodni wcześniej wzięła część swoich rzeczy, opuszczając dom rodzinny. Logicznym było, że podejrzenia spadły na nią jednak detektyw po zobaczeniu jej zdjęcia od razu zaprzeczył zarzutom. Sherlock porównał wzrost Lucasa z jego córką i jasno stwierdził, że dzieli ich dość spora różnica, ponadto dziewczyna była słabą i kruchą osobą, co potwierdziła jej matka. Nie miałaby siły zadać tyle ciosów komuś postawy Lucasa, a on na pewno dałby radę się przed nimi obronić. Kolejnym potwierdzeniem niewinności Lisy był też fakt, iż rana na głowie mężczyzny była od prawej strony, a ona była leworęczna, więc zamach byłby dosyć nieporadny.

Dostaliśmy zgłoszenie dosyć późno i z tego powodu odwiedzenie córki Lucasa musiało poczekać do jutra. Sherlock z wielkim niezadowoleniem wracał ze mną na Baker Street i to jeszcze na piechotę, ponieważ ulice zapełnione były samochodami, stojącymi w korku. Pogoda również nie dopisywała; temperatura poniżej zera wraz z padającym gęsto śniegiem. Usłyszałem jak detektyw przeklina pod nosem warunki klimatyczne i spojrzałem na niego, z rozbawieniem obserwując jak na jego ciemnych lokach osadzają się białe płatki. Policzki oraz nos miał lekko zaczerwienione z zimna. Przyznałem mu jednak rację. Moje dłonie były skostniałe i szorstkie od panującego chłodu. Odnosiłem wrażenie, że straciłem w nich czucie. Nie mogłem ich nawet schować do kieszeni kurtki, bo były zbyt płytkie, aby moje dłonie się w nich zmieściły. Pocierałem je zamiast tego energicznie i chuchałem resztą ciepła w płucach.

Stanęliśmy przy nieszczęsnych światłach, których zawsze czerwone paliło się kilka minut. Sherlock zaczął głośno myśleć, zastanawiając się nad całą sprawą, a ja przytakiwałem co jakiś czas. Stojąc tak, czułem jak moje stopy przymarzają mi do ziemi.

Detektyw zamilknął, po czym stanął przede mną. chwycił moje dłonie i razem ze swoimi schował do kieszeni płaszcza, sprawiając, że zbliżyliśmy się do siebie.

Westchnąłem, dziękując za ten przyjemny gest, który sprawił, że moim dłoniom zaczęła wracać właściwa temperatura. Sherlock przewrócił oczami, przypominając mi, iż nadszedł okres zimowy i to chyba oczywiste, że powinienem przystosować swoją odzież do takiej pogody.

Światło zmieniło się na zielone i odsunęliśmy się od siebie, przechodząc na drugą stronę.

Po powrocie, przygotowałem ciepłe herbaty dla nas obu. Owijając się kocem, usiadłem w swoim fotelu, a Sherlock rozpoczął grę na skrzypcach, umilając mi ten zimny wieczór.

Johnlock ~~fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz