Chcę już odzyskać swoją sprawność. Wolę biegać, szukać, walczyć niż siedzieć bezczynnie na jakimś kamieniu.
- Dann, Haylet powiedziała mi ze "naprawisz" mi nogi, więc strasznie bym prosiła żebyś zrobił to co się da abym chociaż po części była sprawna jak wcześniej... - powiedziałam z żalem.
Spojrzał tylko kątem oka na moje nogi i obserwował je z metra przez około minute, jak nie więcej.
- Hm, zobaczę co da się zrobić, teraz. - odrzekł spokojnie, ale stanowczo.
W tej samej chwili podszedł do mnie i wziął mnie na ręce, jak mąż żonę, kiedy pierwszy raz przekraczają drzwi swojego domu, ale już jako małżeństwo. Trochę się zdziwiłam, że zrobił to tak bez żadnego namysłu. Szedł ze mną w stronę gęstego lasu.
- Będziemy na was czekać już na kolacji. - usłyszałam z daleka głos Haylet.
Dann nie obrócił się i szedł dalej, na wprost.
- Gdzie dokładnie idziemy? - zapytałam.
- Zobaczysz. - odpowiedział krótko.
- Jak ja nie lubię takich odpowiedzi...
- Nie chciałem być chamski, ale po mam ci opisywać jakieś miejsce w lesie, jak niedługo tam będziemy.
- Skoro nie możesz zrobić tego na przykład tutaj lub gdziekolwiek indziej to tam gdzie podążamy nie jest "jakimś" miejscem.
Teraz nic nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko, najwyraźniej kończąc ten temat. Minęło kilka minut, a ja już nie mogłam znieść tej ciszy.
- Wydaję mi się że nie jestem lekka. - stwierdziłam.
- Nosiłem cięższe rzeczy.
- To miał być komplement? - spojrzałam na niego z irytacją
- Jeśli będziesz szczęśliwa to może to być komplement. - uśmiechnął się.
- Długo jeszcze? - zapytałam zmieniając temat.
- Nie, już jesteśmy.
Zatrzymaliśmy się przed wielkim drzewem. Nie, to nie było wielkie drzewo, to było ogromne drzewo, największe jakie kiedykolwiek widziałam na własne oczy, czy nawet na ekranie.
- Łał
- Amy, umiesz się wspinać?
- Przekonajmy się - uśmiechnęłam się. Wyciągnęłam nóż z kieszeni i podbiegłam kulejąc do drzewa, wbijając go. Drugą ręką chwyciłam się gałęzi, a raczej odłamka gałęzi. Pociągnęłam się, a następnie wyjęłam nóż i wbiłam go wyżej. Nastepna gałąź. Następne wbicie nożem. Kilka rundek i usiadłam już na pierwszej grubej gałęzi, gdzieś siedem metrów nad ziemią. Byłam strasznie zmęczona, bo wspinanie się bez użycia nóg jest naprawdę bardzo trudne. Spojrzałam na dół poszukując wzrokiem Danna. Nie ma.
- Hej! To nie jest jeszcze koniec trasy - krzyknął z góry.
- Nie uciekaj mi! - odkrzyknełam rozbawiona.
Teraz szło bardzo łatwo, gałęzie były bardzo blisko siebie, więc nie musiałam używać nawet swojego noża, a nawet wstawać na nogi. Kiedy wspinaczka stała się monotonna, zdawało mi się ze nasza trasa nie miała końca.
- Już się znudziłaś?
Dopiero po jego normalnym głosie zorientowałam się, że jestem już koło niego i jesteśmy już na miejscu. Usiadliśmy na grubej gałęzi.
- Troszkę. - odpowiedziałam zsapana.
- Niezła jesteś, zapomniałem że nie możesz używać nóg, ale ty dałaś radę.
Uśmiechnęłam się szeroko, mimo braku sił.
- Dobrze, zaraz zrobi się ciemno, więc nie traćmy czasu. - odparł stanowczo - zdejmij spodnie.
- Będzie trochę ciężko to zrobić..
- Eh, oprzyj się o drzewo, ja ci je zdejmę. - zrobił pauzę - Oczywiście tylko zdejmę - uśmiechnął się rozbawiony.
Zdziwiłam się takim jego nagłym poczuciem humoru, bo przecież jeszcze przy rzece udawał niedostępnego. Potem zrobiłam co mi kazał. Oparłam się a on zdjął ze mnie spodnie. Znów ból. Zamknęłam oczy, a kiedy je otworzyłam ujrzałam czerwone rany na całych nogach i wystające niebieskie rzyły. Mina Danna nie była zadowalająca.
- Nie dobrze - odpowiedział.
![](https://img.wattpad.com/cover/73592221-288-k652924.jpg)
CZYTASZ
Rok 3187 ( zawieszone do końca wakacji)
Science Fiction3187 - rok, w ktorym zaczyna sie nowy świat lecz nie jest to pocieszającą rzeczą, jakby sie zdawało. Jesteśmy w przyszlości, nasz świat mial sie rozwijać, ale spotkał nas inny los. Promieniowanie słoneczne zwiększyło sie i przebiło warstwę ozonu, a...