Rozdział 10

26 1 0
                                    

  Często zaś nocą purpurową 

Wśród skupisk jasnych gwiazd nad głową 

Meteor brodę ciągnie płową 

Ponad uśpionym Shalott.

O, cześć Elle - powiedział na mój widok. Nawet nie zadrżałam, słysząc, że nazywa mnieElle. A to najlepiej świadczy o tym, jak bardzo byłam zdenerwowana.- Cześć - odparłam słabym głosem.- Widziałaś Jen? - spytał Will. - Ktoś mi mówił, że widział, jak tu wchodziła.- Jen? - powtórzyłam. Spojrzenie, którego nie zdołałam powstrzymać, pomknęło w stronęzamkniętych drzwi pokoju gościnnego. - Hm...Co mu powiedzieć? No bo naprawdę... Miałam się odezwać: „Jasne, widziałam ją, jest tamw środku" i pozwolić mu wejść i znaleźć Lance'a i Jennifer w samym środku akcji?A może miałam skłamać i powiedzieć: „Jen? Skąd. Nie widziałam jej na oczy", i pozwolićmu żyć w kompletnej nieświadomości, że jego dziewczyna i najlepszy przyjaciel są parąkłamliwych skunksów?A wam byłoby łatwo podjąć taką decyzję? Dlaczego to ja musiałam na nich wpaść?Chciałam, żeby Will zerwał z Jennifer. Wtedy byłby wolny i umówiłby się ze mną. No wiecie,gdyby tego w ogóle chciał, a piekło zdołałoby wcześniej zamarznąć.Ale nie miałam zamiaru być tą osobą, która uświadomi mu że jego dziewczyna go zdradza!Choćby dlatego, że jeśli w jakimś filmie czy operze mydlanej dziewczynie przytrafia się podobnasytuacja, to potem nigdy nie udaje jej się dostał tego faceta...Ale zanim zdążyłam zdecydować, co robić, Will spojrzał na mnie uważniej i powiedział:- Nic ci nie jest, Elle? Wyglądasz nieco... blado. Czułam, że zbladłam. W sumie było mitrochę tak, jakbym miała zwrócić całe to guacamole, które zjadłam wcześniej.- Nic mi nie jest - rzuciłam, chociaż zabrzmiało to jak kłamstwo nawet w moich uszach.- Coś ci jest - powiedział Will stanowczo. - Chodź wyjdziemy na powietrze.A potem stało się coś zaskakującego. Wziął mnie za rękę - złapał ją, jakby to było cośnajnaturalniejszego pod słońcem - i pociągnął mnie w stronę drzwi, których wcześniej niezauważyłam. Poprowadził mnie wąską, stromą klatką schodową, która wychodziła na balkonciągnący się wzdłuż całego dachu domu.Pod nami w najlepsze trwała impreza, ale tutaj było cicho. Cicho i ciemno, a dokołarozciągał się fantastyczny widok na rozgwieżdżone niebo i zatokę. Księżyc odbijał się w niejrysując jasną wstążkę światła. Lekka bryza zwiała mi włosy z twarzy i poczułam się nieco lepiej.Oparłam się o ozdobnie rzeźbioną poręcz otaczającą cały; taras i spojrzałam na zatokę, namost, który ją przecinał, i na przesuwające się po nim światła przejeżdżających z rzadkasamochodów.- Lepiej? - spytał Will.Pokiwałam głową. Było mi trochę wstyd i chciałam, żeby przestał już patrzeć na mnie z takbliska. Miałam wrażenie, że cerę mam nadal nieco pozieleniałą. Zapytałam pogodnie: - Jak to cośsię w ogóle nazywa? - Miałam na myśli wąski balkon, na którym staliśmy z Willem.- Ty naprawdę nie jesteś z tych okolic, prawda? - zapytał Will z uśmiechem. A potem też sięzbliżył do poręczy i dodał: - Mówią na to wdowi balkonik. Mają je wszystkie stare domy w tejokolicy. Ludzie twierdzą, że budowało się je specjalnie dla żon marynarzy, żeby miały skądwyglądać powrotu statków swoich mężów.- Fajnie - powiedziałam sarkastycznie. Bo, oczywiście, jeśli mąż nie wracał, to oznaczało, żestatek zatonął, a więc żona stawała się wdową. W ten sposób to przyjemne miejsce zamieniało sięwe wdowi balkonik.- No cóż. - Will się roześmiał. - Tak naprawdę te balkony wcale nie służyły do tego.Budowano je, żeby łatwiej można było dostać się tu na górę i w razie potrzeby ugasić płomienie,jeśli dach zająłby się ogniem. Wtedy jeszcze palono w kominkach.- Fajnie! - powtórzyłam z jeszcze większym sarkazmem. Will się uśmiechnął.- Tak. Chyba powinni byli zmienić nazwę. Nieważne. - Wzruszył ramionami. - Widok jestten sam, niezależnie od tego, jak nazywa się balkon.Pokiwałam głową, podziwiając migotliwe pasmo światła rzucanego przez księżyc na wodę.- Jest ładnie - powiedziałam. - Tak kojąco.Tak kojąco, że niemal zapomniałam, dlaczego w ogóle musiałam tu wyjść. Co ja mamzrobić w sprawie Lance'a i Jennifer?- Tak - przyznał Will, kompletnie nieświadomy mojej rozterki. - Nigdy nie nudzi mi się tenwidok. Woda to jedyna rzecz, która chyba nigdy się nie zmienia. To znaczy, czasem ma inny kolor.Bywa, że jest gładka. Innym razem wzburzona. Ale zawsze jest. Można na tym polegać.Nie tak, jak na jego dziewczynie i najlepszym przyjacielu. Ale, oczywiście, niepowiedziałam tego na głos. Zastanawiałam się, czy nowa pani Wagner często tu przychodzi. Możeze swoją filiżanką porannej kawy? Czy Will nie zwrócił uwagi na ironię, która wynikała z nazwytego balkoniku? No wiecie, skoro ona jest wdową i tak dalej?- Brakuje ci jej? - zapytałam go nagle. Zbyt nagle, zdałam sobie sprawę, kiedy spojrzał namnie, jakby nie miał zielonego pojęcia, o czym ja mówię.- Kogo? - spytał.- No, twojej mamy. Twojej, hm, prawdziwej mamy. Stwierdziłam, że nie ma sensu udawać,że nic o nim nie wiem.- Mojej mamy? - Zmrużył oczy, patrząc na wodę. - zupełnie nie. Nigdy jej nie znałem.Umarła po moim urodzeniu.- Och - powiedziałam. Bo nie wiedziałam, co innego mogłam zrobić.- To nic takiego. - Will się uśmiechnął. Chyba wyczuł, mu współczuję, i chciał mnie jakośuspokoić. - Nie można tęsknić za czymś, czego się nigdy nie miało.- Pewnie tak - przytaknęłam. - Lubisz... - Przerwała niepewna, jak mam nazwać jegomacochę, mamę Marca?- Jean? - Will pokiwał głową. - Tak, bardzo ją lubię.- To dobrze. A Marco?- Tak. - Uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Skąd wiedział o Marcu i Jean? Wypytywałaś omnie ludzi czy co?- Być może. - Czułam, że zaczynam się rumienić. Miałam nadzieję, że w ciemności tego niezauważy.Jeśli zauważył, to nic nie powiedział.- Marco jest spoko. - Will wzruszył ramionami. - On... - Przerwał, tak jakby nie wiedział,jak ma to ująć w słowa. - Dorastając, niewiele miał. Popadał czasem w tarapaty. Ale chyba powolizaczyna się wyluzowywać.- On i twój tata dogadują się jakoś? - zapytałam lekkim tonem. Ale byłam naprawdęciekawa. Czy ja umiałabym się dogadać z facetem, który posłał mojego ojca na pewną śmierć, apotem ożenił się z moją matką? Wydawało mi się, że raczej nie.Will zamyślił się, ale nie ze smutkiem, tylko tak, jakby głęboko się zastanawiał nad moimpytaniem.- Wiesz, wydaje mi się, że tak - powiedział wreszcie. - Dla Marca to co innego. Nie jestspokrewniony z moim tatą, więc nie ma między nimi... presji, jaka pojawia się między nim a mną.- Więc pewnie to miałeś na myśli, kiedy mówiłeś o tym, że jest trochę dziwnie -zauważyłam. - O Marcu, twoim tacie i nowej mamie i... o tym wszystkim, co się między nimi stało itak dalej?Tak właśnie wygląda myślenie życzeniowe. No wiecie, wolałam, żeby Will miał kłopoty zeswoimi rodzicami, a nie ze swoją dziewczyną. Czy on coś podejrzewał? Na temat Lance'a iJennifer? Pewnie tak. Weźmy to, co się stało na dzisiejszym meczu. Lance go nie obronił, bo stałprzy linii autu i rozmawiał z Jen... A teraz ci dwoje razem gdzieś znikli...Właśnie to musiał mieć na myśli, kiedy powiedział, że ostatnio dzieją się dziwne rzeczy Ipewnie dlatego po jego twarzy przemykał czasem cień. Prawda? No bo... prawda?- Myślę, że częściowo tak. - Patrzył na wodę. - Ale to nie wyjaśnia wszystkiego. To niewyjaśnia... - Oderwał wzrok od zatoki i spojrzał na mnie.A ja wiedziałam, po prostu wiedziałam, co się za moment stanie. Nawet przymknęłam oczy,czekając na ten cios.On mnie zaraz zapyta, myślałam. On mnie zaraz zapyta o Lance'a i Jennifer. I co ja mu mampowiedzieć? Nie mogę być tą osobą, która mu powie. Po prostu nie mogę. Oni powinni to zrobić.Lance i Jennifer! To ich wina, nie moja. To nie fair, żebym to musiała być ja!Ale wtedy, ku mojemu kompletnemu zaskoczeniu, Will powiedział do mnie coś takiego:- To nie wyjaśnia tego, co się dzieje między tobą a mną. Gdyby ten meteor, o którymwcześniej fantazjowałam, nagle trzasnął z nieba i wykończył drużynę czirliderek z liceum Avalon,chyba nie zdziwiłabym się bardziej, niż słysząc te słowa. Byłam tak zaskoczona, że totalnie mniezatkał i mogłam tylko gapić się na niego szeroko otwartymi oczami. W myślach wciążpowtarzałam: między tobą a mną, tobą a mną, tobą a mną.Tyle że nie było żadnego „ty i ja". No , może dla mnie, a nie dla Willa. Prawda?Zanim zdołałam odpowiedzieć, oderwał ode mnie wzrok i znów spoglądając na wodę,zapytał:- Czy ty też miewasz uczucie, że to jest jeszcze nie wszystko?Wysilałam umysł, próbując zrozumieć, co się właściwie dzieje. Obawiam się, że mi się tonie udało. Jedyna odpowiedź, jaka przyszła mi do głowy, to:- Hm , co takiego?- No wiesz. - Will był trochę zniecierpliwiony. Znów patrzył mi w oczy. - Czy nigdy niezastanawiasz się, czy nie ma czegoś... więcej? Czegoś, co powinniśmy robić?- Hm. - Okay, najwyraźniej ta rozmowa jednak do czegoś prowadzi. Mam nadzieję, że dotego, o czym wspomniał wcześniej, do tego, co niby się między nami dzieje. Na razie ustąpię mu. -Jasne. Czy nie tak powinniśmy się czuć? Inaczej nigdy byśmy niczego nie zrobili. Po prostumieszkalibyśmy z rodzicami aż do śmierci.Lekko się roześmiał na te słowa. Bardzo mi się podobał jego śmiech. Słysząc go, mogłamzapomnieć o... No cóż, o tym, co zobaczyłam wcześniej.- Niezupełnie o to mi chodziło - powiedział. - Czy zdarza ci się czasem pomyśleć... - Jegoniebieskie oczy były bardzo jasne w świetle księżyca - że nie żyjesz po raz pierwszy? Tak jakbyśkiedyś już to wszystko robiła, tylko jako ktoś inny?- Hm. - Spojrzałam na niego, zastanawiając się, jakby zareagował, gdybym naglewyciągnęła ręce, ujęła jego twarz, przyciągnęła do siebie i pocałowała. - Właściwie to nie.- Nigdy? - Przesunął dłonią po swoich gęstych, ciemnych włosach gestem, któryzaczynałam rozpoznawać jako charakterystyczny dla niego w chwilach frustracji. - Nigdy niemiałaś takiego wrażenia, że gdzieś już wcześniej byłaś? No wiesz, w takim miejscu, którego napewno nie odwiedzałaś nigdy wcześniej. Albo czytasz coś po raz pierwszy i wiesz, że nigdy tegonie czytałaś przedtem, a i tak wydaje ci się to znajome? Słyszysz jakąś piosenkę i mogłabyśprzysiąc, że już to kiedyś w przeszłości słyszałaś, chociaż wiesz, że to niemożliwe?- No cóż - powiedziałam. Nie powinnam go całować. Mógłby się spłoszyć. Chłopcy nielubią, kiedy to dziewczyna wykonuje pierwszy ruch. A przynajmniej tak mówi Nancy. Ale skąd onamoże to wiedzieć? Przecież nigdy nie miała chłopaka. - Jasne. Ale takie uczucie ma swoją nazwę.Mówią na to deja vu. To całkiem powszechne...- Ja nie mówię o deja vu - przerwał. - Mówię o tym, że wiesz, że kogoś spotkałaś jużwcześniej, tak jak ja byłem prawie pewny, że już cię spotkałem, chociaż to zupełnie niemożliwe.Tego typu rzeczy. Nie czujesz tego? Ze jest... jest coś... Że jest coś między nami?Och, jasne, że czułam, że coś między nami jest. Tylko że byłam całkiem pewna, żeniezupełnie o to mu akurat chodziło. Nie miałam wrażenia, że już go kiedyś spotkałam. Gdybym gospotkała, to na pewno bym to zapamiętała.Chociaż było takie coś... Moje uczucia dla niego i ich siła. To, jak bardzo pragnęłam, żebybył mój, ale jednocześnie chciałam go chronić przed krzywdą, która będzie musiała go spotkać,kiedy dowie się - a na pewno się dowie - o Lansie i Jennifer. Nie były to uczucia, które wynikałybyz tego, że chłopak jest dla ciebie miły, kupuje ci kubek lemoniady i daje różę.One sięgały o wiele, wiele dalej.Może rzeczywiście istniało to coś, o czym mówił Will? Czy to możliwe, że się już wcześniejspotkaliśmy? Jeśli nie w tym życiu, to... w poprzednim?• Zanim zdążyłam mu powiedzieć, że chyba jednak wiem, o co mu chodzi, Will oparł sięmocniej o balustradę i pokręcił głową.- Wystarczy tylko posłuchać, co mówię. Może Lance i Jen mają jednak rację - powiedziałkpiącym tonem. - l ja rzeczywiście zaczynam wariować.Już samo to, że Lance i Jennifer powiedzieli mu coś takiego, sprawiło, że miałam ochotętemu zaprzeczyć. Może Lance'a obchodziło, co się dzieje z Willem - mimo że flirtował z Jen zajego plecami. To znaczy, w jakiś sposób dowiódł, że zależy mu na przyjacielu, przyprawiając owstrząs mózgu faceta, który zablokował Willa na boisku. Widać było, że czuł się trochę nie wporządku przez to, co się stało.Ale u Jennifer nie zauważyłam najmniejszego śladu wyrzutów sumienia. Wręcz odwrotnie.Jeszcze pamiętałam, jak mnie wypytywała o wizytę Willa, kiedy został u nas na obiedzie. Widaćbyło, że usiłuje mnie wybadać, czy Will nie podejrzewa czegoś o niej i Lansie.- Wcale nie zaczynasz wariować - powiedziałam z naciskiem. - Ze mną... Ze mną też sięostatnio dzieją dziwne rzeczy Ale myślałam... Sądziłam, że to jakaś normalna rzecz, kiedy jest sięnastolatkiem, czy coś...- Nie wiem. - Will miał powątpiewającą minę. - Wydawało mi się, że nastolatek powinienmyśleć, że wie już wszystko. A ja jeszcze nigdy w życiu nie byłem bardziej pewien, że nie wiemnic.- Och - powiedziałam. - No cóż, to na pewno tylko objaw groźnego guza mózgu, który cirośnie w głowie, tylko jeszcze nikt ci o nim nie powiedział.A potem miałam ochotę sama sobie przykopać. Co jest ze mną nie tak? Dlaczego muszęsobie robić żarty, ile razy wygląda na to, że kroi się coś poważnego? Nancy ma rację. Jak tak dalejpójdzie, nigdy sobie nie znajdę chłopaka.Ale Will, zamiast się obruszyć i rzucić coś w stylu: „A co ty tam wiesz, dziwaku jeden",patrzył na mnie w milczeniu przez dłuższą chwilę. A potem odrzucił głowę w tył i ryknąłśmiechem.I śmiał się naprawdę długo.Co mi pozostało? Mogłam tylko zrobić to samo. A potem nagły poryw wiatru zwiał mi naoczy pasemko włosów. Ku mojemu zaskoczeniu, zanim zdążyłam je odgarnąć, Will wyciągnął rękęi odsunął mi kosmyk z twarzy.A ja zamarłam. Bo on mnie dotknął. On mnie dotykał. - Masz rację, Ellie Harrison -powiedział cicho. Nie spuszczał ze mnie oczu i miał niepewny głos. - I, wiesz co? Polubiłbym cię,nawet gdybym nie miał pewności, że w jakimś przeszłym życiu już cię kiedyś spotkałem i teżbardzo polubiłem.Czułam, że za chwilę coś się stanie. Nie żebym wyobrażała sobie, że on może mnie naglechwycić w ramiona i pocałować tak jak Lance całował Jennifer w pokoju gościnnym pod nami.Chociaż nigdy nic nie wiadomo. Może by to zrobił. Gdyby nie wydarzyły się dwie rzeczy...  

Liceum AvalonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz