Powiedziałam sobie, że oszalałam. Że jestem śmieszna. Mówiłam sobie wiele rzeczy.Ale i tak to zrobiłam. Zamiast dołączyć na lunch do Liz i Stacy - które mnie poinformowały,że moja inicjacja została wyznaczona na nadchodzący weekend - zrobiłam to, co zawsze, kiedy niemiałam pojęcia, jak z czegoś wybrnąć. Zadzwoniłam do mojej mamy.Nie bardzo miałam na to ochotę. Ale po tym dziwnym spotkaniu z panem Mortonem byłamjak otumaniona I z każdą chwilą ogarniało mnie coraz większe zmieszanie.„Tym razem twoja rola w tym wszystkim skończyła się, zanim w ogóle mogła się zacząć".W głowie rozbrzmiewały mi słowa pana Mortona. Moja rola? Tym razem?„Gdybym tylko powstrzymał go, kiedy miałem taką szansę...". Powstrzymał kogo? Marca?Przed czym?To wszystko nie miało najmniejszego sensu. Brzmiało jak brednie szaleńca.Ale w oczach pana Mortona nie widziałam nawet śladu szaleństwa, tylko rozpacz. I strach.To było głupie i zupełnie nieprawdopodobne. Więc kiedy zadzwonił dzwonek na przerwę nalunch, i tak znalazłam się przy najbliższej budce telefonicznej.- Zakon Niedźwiedzia? - powtórzyła moja mama zaskoczona. - O czym ty, na litośćboską...?- Daj spokój, mamo - powiedziałam. - Przecież wiesz, o co chodzi. To było w jednej ztwoich książek.- No cóż, oczywiście, że o tym wiem. - „W głosie mamy pobrzmiewało rozbawienie. -Jestem tylko zdumiona, słysząc, że ty rzeczywiście przeczytałaś jedną z moich książek. Zawsze takstanowczo wypowiadasz się przeciwko wszystkiemu, co średniowieczne.- Tak. - Usiłowałam ją dosłyszeć przez gwar na korytarzu. Może zrobi się trochę ciszej,kiedy wszyscy przejdą do stołówki. - Mówiłam ci, potrzebuję tego do referatu, który piszę. To tylkoparę drobiazgów.- Ellie, kotku - powiedziała mama. - Moim zdaniem to raczej nie fair, żebyś korzystała zpomocy specjalisty od czasów arturiańskich, pisząc swoją szkolną pracę. A co z innymi uczniami,którzy nie mogą tego zrobić?- Mamo! - prawic krzyknęłam. - Po prostu odpowiedz mi na pytanie.- O Zakon Niedźwiedzia? No cóż, to grupa ludzi, którzy wierzą, że któregoś dnia król Arturznów się narodzi i...- .. .wyprowadzi nas z Wieków Ciemności - dokończyłam za nią. - Wiem. Ale mnie chodzi oto... Czy to trochę nie tak, jak wierzyć w istoty pozaziemskie czy coś? Wydaje mi się, że to tylkobanda szaleńców...- W Zakonie Niedźwiedzia nie ma szaleńców, Ellie. To bardzo szanowana i dobrzewykształcona grupa ludzi - powiedziała. - To szalenie elitarna organizacja i niezwykle trudno się doniej dostać. Poza tym istnieją dowody, że król Artur rzeczywiście istniał, natomiast nie ma żadnegoprzekonującego dowodu, a przynajmniej moim zdaniem, że kiedykolwiek zostaliśmy odwiedzeniprzez jakieś istoty z innej planety. Pochodzenie Artura da się prześledzić. Jego ojcem był UterPendragon, matką - Igraine, żona księcia Kornwalli. Jak rozumiesz, stanowiło to pewne utrudnienie,skoro ojciec jej dziecka nie był jej mężem. Ale Uter zabił księcia podczas bitwy i mógł się ożenić zIngraine, a potem zrobić z Artura swojego legalnego spadkobiercę... Z sykiem wciągnęłampowietrze w płuca, bo to, o czym mówiła mama, zabrzmiało mi dziwnie znajomo. Tyle że Jean byłamacochą Willa, a nie jego prawdziwą matką.- Ale co z tymi fragmentami... Na przykład o Mordredzie? - zapytałam. - I o tym, że Arturaotaczały jakieś mistyczne istoty, Merlin i Pani Jeziora? Przecież to wszystko nie może być prawdą.- Najprawdopodobniej jednak jest to prawdą, chociaż tylko w jakiejś części. Mordredrzeczywiście zabił Artura w walce o tron. A Merlin był prawdopodobnie kapłanem albo mędrcem, anie czarodziejem, oczywiście. Jeśli chodzi o Panią Jeziora, no cóż ta postać zawsze otoczona byłatajemnicą...- Ale Lancelot? - przerwałam. - I Ginewra? Oni też byli prawdziwi?- Oczywiście, kochanie, chociaż odniesienia do nich pojawiają się znacznie później niżwzmianki o innych arturiańskich postaciach, takich jak pies Artura, Cavall...o mało nie upuściłam słuchawki telefonu.- Jego... pies?- Tak, legendarny pies do polowań króla Artura, Cavall. - Mama coraz bardziej sięrozkręcała, bo temat zawsze należał do jej ulubionych. Zaczęła wykład, coś, przed czymprofesorowie uniwersyteccy nijak nie potrafią się powstrzymywać: - Cavall podobno posiadałniemal ludzką zdolność oceniania ludzi i sytuacji...Cavall. Kawaler.Nie, to nie było możliwe. Po prostu niemożliwe.W gardle mi zaschło. Ale udało mi się wykrztusić:Czy Artur miał jakąś łódź?Oczywiście, każdy legendarny bohater miał swoją łódź, ta należąca do Artura nazywała się„Prydwyn". Miał wiele przygód na morzu... - Mama chyba przypomniała sobie, że rozmawia zeswoją córką, a nie z jedną z podyplomowych studentek, bo nagle przerwała i zapytała: - Ellie,wszystko w porządku? Nigdy się nie interesowałaś takimi rzeczami. Na pewno dobrze się czujesz?Mam po ciebie przyjechać i zabrać cię ze szkoły? Wiesz, tata i ja jedziemy dzisiaj wieczorem doWaszyngtonu na obiad z doktorem Montrose i jego żoną? Będziesz mogła zostać sama? Na kanalePogoda mówili, że zbliża się jakiś sztorm. Wiesz, gdzie są latarki, prawda, w razie gdyby zabrakłoprądu?Prydwyn. Pride Winn.Pamiętałam, jak Will wczoraj zachichotał, kiedy wyjaśniał mi, skąd wziął taką dziwnąnazwę dla swojego jachtu.Po prostu przyszła mu do głowy. I już została. Tak samo jak imię dla psa. Kawaler.A fakt, że lubił słuchać średniowiecznej muzyki. I myślał, że mnie zna. Z innego życia.- Co to za praca, Elaine? Chyba zbyt szczegółowa, jak na licealne wypracowanie... -usłyszałam w słuchawce.- Muszę lecieć, mamo - powiedziałam i rozłączyłam się, nie odpowiadając na jej pytanie.Bo zauważyłam, że w budce, w której stałam, wisiała podniszczona książka telefonicznahrabstwa Arundel. Podniosłam ją.Nie chciałam w niej znaleźć niczego konkretnego, wręcz przeciwnie, miałam zamiarudowodnić, że to, co przyszło mi do głowy, jest kompletnym szaleństwem. Wzięłam tę książkę, bowiedziałam, że to nie może być prawda. Po to, żeby zapomnieć o przerażeniu, które wykrzywiłotwarz pana Mortona pobrużdżoną zmarszczkami, kiedy mu powiedziałam o Lansie i Jennifer.Zrobiłam to, żeby przestały mi się pocić dłonie.Otworzyłam książkę na literze W.Bo to „A" w A. William Wagner musiało być skrótem od czegoś. Nigdy przedtem nieprzyszło mi do głowy zapytać, ale teraz chciałam to wiedzieć.Zazwyczaj, kiedy chłopak używa swojego drugiego imienia, znaczy to, że pierwsze jesttakie samo, jak u ojca. Ojciec Willa prawdopodobnie miał na imię Anthony, albo Andrew. A Willnie lubił, żeby go nazywać Andrew, bo powodował to po prostu za dużo zamieszania...Znalazłam to niemal natychmiast. Wagner, Artur, Andrew. A obok adres Willa.Gapiłam się na tę stronę i nie wierzyłam własnym oczom Artur. Will miał na pierwsze imięArtur.I miał psa o imieniu Kawaler i łódź nazwaną „Pride Winn".Jego najlepszy przyjaciel to Lance. A jego dziewczyna - teraz już była dziewczyna - miałana imię Jennifer, co jest angielską wersją Ginewry.Tata Willa ożenił się z żoną innego mężczyzny po tym, jak jej pierwszy mąż zmarł.Niektórzy mówią, że nie odbyło się to bez udziału admirała Wagnera...Upuściłam książkę telefoniczną. Musiałam jakoś wziąć się w garść. To na pewno był tylkozbieg okoliczności, te podobieństwa między Willem a królem Arturem, o którym właśnieopowiedziała mi mama. Bo Jean - tak miała na imię macocha Willa - nie była jego matką, więc niemożna jej porównywać do Igraine. Mama Willa umarła, kiedy się urodził, wiele lat temu. Will iMarco byli przybranymi braćmi, a nie prawdziwymi krewnymi. Nie było między nimi żadnychwięzów krwi.Widzicie? Cała ta historia, którą ubzdurał sobie pan Morton, nie była prawdą. Nie mogła niąbyć. I nie była.Wzięłam plecak i poszłam do łazienki. Odkręciłam zimną wodę i opłukałam sobie twarz, apotem spojrzałam w lustrze na swoje mokre odbicie nad rzędem umywalek.Co ja sobie, u licha, wyobrażałam? Naprawdę wierzyłam, że Artur - legendarny król Anglii,założyciel Okrągłego Stołu - ponownie się urodził i mieszkał w Annapolis? I czyja, ElaineHarrison, mogłabym być Elaine z Astolat, tą, która się zabiła dla takiego faceta jak Lance?Ta myśl od razu mnie otrzeźwiła. Po pierwsze, wykluczone, żebym była reinkarnacją tejidiotki, Elaine. A po drugie, ludzie - nawet legendarni królowie Anglii - nie odradzają się na nowo.Tego typu rzeczy się nie zdarzają. Żyjemy w uporządkowanym świecie, w którym królują wiedza iwykształcenie. Nie musimy tworzyć mitów i legend, żeby wyjaśniać sprawy, których nierozumiemy, tak jak w dawnych czasach. Już wiemy, że wszystkie zjawiska mają swoje naukowewyjaśnienie.Will Wagner nie jest współczesnym wcieleniem Artura.Ale...A gdyby to była prawda?Złapałam za krawędź umywalki, wpatrując się we własne odbicie. Co się ze mną działo?Czy naprawdę zaczynałam wierzyć w coś tak kompletnie idiotycznego? Jak to możliwe? Przecieżjestem na wskroś praktyczna. To Nancy jest romantyczką, nie ja. Moi rodzice to naukowcy. Niemogę sobie pozwalać na to, by wierzyć w takie brednie.A jednak parę sekund później znów chwyciłam swój plecak i pobiegłam z powrotem doklasy, w której siedziałam parę godzin wcześniej. Musiałam porozmawiać z panem Mortonem.Chciałam się przekonać, czy on naprawdę wierzy w to wszystko. Podejrzewałam, że tak. W takimrazie któreś z nas albo, co gorsza, oboje jesteśmy szaleni..Nie wiedziałam, co mu powiem. Ze wiem? Ale co ja takiego wiedziałam? Nic!Poza tym, że jakoś nie mogłam się pozbyć tego dziwnego uczucia, że coś się stanie.Kiedy dotarłam do pracowni, okazało się, że nie ma tam pana Mortona. Przy tablicy stałapani Pavarti, wicedyrektorka szkoły.- Tak? - powiedziała na mój widok. Wszyscy w klasie, uczniowie, którzy przerwę na lunchmieli po piątej, nie po czwartej lekcji, jak ja, spojrzeli w moją stronę. Przyglądali mi się zzainteresowaniem, kiedy stałam w drzwiach, ściskając w ręce plecak. Jestem pewna, że wyglądałamjak kompletne dziwadło, z mokrymi plamami po wodzie na koszulce, z rozczochranym kucykiem ioczami wielkimi jak spodki.- Mogę ci w czymś pomóc? - spytała grzecznie Pavarti.- J - ja... sz - szukam pana Mortona - wykrztusiłam.- Pan Morton wziął wolne do końca dnia. Nie czuł się dobrze. A ty? Nie powinnaś być nalekcji? Albo na lunchu Gdzie masz przepustkę na korytarz?Odwróciłam się bez słowa.Pan Morton poszedł do domu, wziął wolne do końca dnia.Niezłe zagranie, kolego. Ale nie wypłaczesz się z tego tak łatwo.- Przepraszam. - Pani Pavarti wyszła za mną na korytarz. - Młoda damo, zadałam ci pytanie.Gdzie twoja przepustka? Na jakiej lekcji powinnaś być w tej chwili?Nawet się na nią nie obejrzałam. Poszłam prosto w stronę drzwi szkoły.- Stój! - Głos pani Pavarti zabrzmiał donośnie w pustym korytarzu. Widziałam, jak ludzie zadministracji zerkają w naszą stronę, zastanawiając się, co się dzieje. - Jak się nazywasz? Młodadamo, jak śmiesz tak się zachowywać!Ja nie szłam. Biegłam.I nie przestałam biec, dopóki nie znalazłam się poza terenem szkoły Och, pani Pavarti i taknie miała szans, żeby mnie dogonić. Ale po prostu nie mogłam się zmusić, żeby zwolnić kroku. Tobyło zupełnie tak, jakbym biegnąc, dość szybko mogła sprawić, że to wszystko okaże sięnieprawdą. A wtedy rozjaśni mi się w głowie i zdam sobie sprawę z tego, jaką byłam idiotką. Iwszystko znów wróci do normy.Tyle że kiedy wreszcie zwolniłam, wcale się tak nie poczułam. Nic nie było, jak dawniej,normalne. Wręcz odwrotnie. Na przykład, po raz pierwszy w życiu, wyszłam ze szkoły bezpozwolenia.Byłam wagarowiczką, młodocianym przestępcą.A co w tym wszystkim najgorsze? Nic mnie to nie obchodziło.