Tam rzeka snuje się wirami,
Kmieć chodzi obok pól bruzdami.
Wieśniaczek płaszcze z kapturami,
Czerwienią wzgórza Camelot.
To wcale nie było takie łatwe, biorąc pod uwagę, że w środku nie było zbyt wiele miejsca.Tkwiłam ściśnięta między Markiem i Lance'em, a Jennifer znalazła się w niewygodnej - albogodnej pozazdroszczenia, zależy jak na to spojrzeć - pozycji, stłoczona między Lance'em a Willem.Chociaż nie wyglądało na to, żeby jej to przeszkadzało.- O co w tym wszystkim chodziło? - spytała.- Ach, to cały Will - odezwał się Marco znudzonym głosem. - Znów się bawi w rycerza.- Gotowi? - spytał Will, ignorując przytyk brata. - To wasza ostatnia szansa, jeślipotrzebujecie czegoś na brzegu. Przez dłuższy czas nie zobaczymy lądu.Kiedy nikt nie zaprotestował, Will uruchomił silnik i ponton z warkotem ruszył w stronęjachtu Willa, „Pride Winn".Zrozumiałam już wtedy, że mimo nieprzyjemnej sceny w Alei Ego podjęłam dobrą decyzję,jadąc na żagle. Och, nie żeby to była aż taka frajda patrzeć, jak Will i Jennifer siedzą przy sobie takblisko, że stykają się ramionami (Lance dotykał jej ramieniem z drugiej strony). Nie było też wcaletakie przyjemne, patrzeć, jak Marco pokazuje brzydkie gesty ludziom siedzącym na fotelach przedbarami i obserwującym, jak wypływamy (najwyraźniej nikt z nim nigdy nie rozmawiał owizerunku).Za to wspaniale się czułam ze słoną bryzą we włosach, pozwalając chłodnemu powietrzuowiewać sobie twarz. Cieszyła mnie prędkość, z jaką ponton pruł wodę. Zobaczyłam nawet kaczkęze stadkiem młodych. Pośpiesznie usuwały się nam z drogi.Wreszcie dopłynęliśmy do jachtu Willa. Był długi, lśniący i cały połyskiwał bielą. Miałdrewniane wykończenia i wysoki, smukły maszt. Na jego widok stwierdziłam, że wszystkie tenieprzyjemne chwile naprawdę warto było znieść.Okazuje się, że zanim można wyprowadzić jacht w morze, trzeba zrobić całą masę rzeczy.Krzątaliśmy się po pokładzie, wykonując polecenia Willa, a czasami Lance'a. A przynajmniejJennifer i ja się krzątałyśmy. Marco robił to, na co miał ochotę. Chociaż częściowo wiązało się tochyba z przygotowaniem „Pride Winn" do żeglugi.Głównie jednak zajmował się szczerzeniem do mnie zębów, ile razy Jennifer, kręcąc się popokładzie, natykała się na Lance'a i musiała mówić: „Przepraszam", takim uprzejmym głosem,którego na pewno nie używała, kiedy tych dwoje było ze sobą sam na sam.Nie zdążyliśmy jeszcze wciągnąć żagli, a już miałam dość tych porozumiewawczychuśmieszków. Planowałam, że zamienię słówko na osobności z Lance'em, zanim wyruszymy, ale niewyszło. Miałam zacząć od pana Mortona, a potem od niechcenia wspomnieć o tym, że wiem o nimi o Jennifer... i co gorsza, Marco też wie. Potem zapytam, czy nie mógłby czegoś w tej sprawiezrobić. Na przykład, przyznać się Willowi.Teraz też nie było szans na rozmowę. Niełatwo jest znaleźć odrobinę prywatności najachcie, nawet tak dużym, jak „Pride Winn". Ani razu nie znaleźliśmy się na tyle daleko od innych,żebym mogła powiedzieć to wszystko Lance'owi, nie obawiając się, że ktoś nas podsłucha.A potem, kiedy żagle wypełniły się wiatrem i mknęliśmy po błękitnej wodzie, trudno byłosię martwić czymkolwiek. Morska bryza chłodziła nas tak, że nie czuliśmy upalnego słońca.Wszyscy zdawali się przepełnieni tą radością, nawet Marco, który pochwycił moje spojrzenie ipowiedział z uśmiechem:- To dopiero jest życie, co?- Rzeczywiście. - Pomyślałam, że może się co do niego pomyliłam, może, mimo wszystko,nie był taki zły. - Macie wielkiego farta.- Farta? - Spojrzał na mnie z zaciekawieniem. - Dlaczego?- No cóż, bo macie jacht - powiedziałam. - My mamy tylko przyczepę samochodową.Jego uśmiech wydawał się całkiem szczery.- To nie ja mam farta. Will go ma. To jego jacht. Dopóki moja mama nie wyszła za jegotatę... No cóż, nie mieliśmy nawet przyczepy samochodowej, że tak to ujmę.I wtedy cała ta serdeczność między nami rozpłynęła się jak mgła, bo Marco rzucił nagleWillowi spojrzenie, które mogłabym opisać jedynie jako niemiłe, zupełnie niesympatyczne.W tej samej chwili Will, który nie zauważył tego spojrzenia, zapytał:- Jak sądzisz, Elle? Uda nam się zrobić z ciebie żeglarza? A ja zapomniałam zupełnie o tym,co powiedział Marco.Will wyglądał tak przystojnie, stojąc za kołem sterowym. Wiatr rozwiewał mu włosy. A onznowu mówił do mnie Elle.- Na pewno - powiedziałam z przekonaniem. Będę musiała namówić rodziców na kupnołodzi. Nie będzie to łatwe, bo wiedzieli o morzu tyle samo co o przydomowych basenach. Ależeglowanie było zbyt fajne, żeby nie móc go uprawiać regularnie. Biło na głowę nawet dryfowaniepo basenie. Bo pływając na materacu, nie da się zjeść piknikowego lunchu. To znaczy, można, alenie sposób się przy tym nie upaćkać.Mama Marca zapakowała nam mnóstwo różnych specjałów, włącznie z roladkamikrabowymi i domowej roboty sałatką ziemniaczaną. Była lepsza niż ta z Red Hot and Blue's. Jestcoś takiego w żeglowaniu, co przyprawia człowieka o wilczy głód. Jedząc, wszyscy rozmawiali oimprezie z poprzedniego wieczoru. O tym, co kto miał na sobie, i o tym, kto się z kim zszedł.Zauważyłam, że najwięcej mówiła Jennifer. Może próbowała tak pokierować rozmową, żeby niktnie zapytał jej, gdzie właściwie zniknęła na większość wieczoru?Zapamiętałam sobie, że mam powtórzyć Liz, że tym właśnie zajmują się ludzie na topie - aprzynajmniej dziewczyny - po imprezach... Plotkują o wszystkich, którzy tam przyszli, za ichplecami.Dopiero kiedy kończyliśmy lunch, udało mi się zapytać Willa o coś, co nurtowało mnie odsamego początku wycieczki. Chodziło o nazwę jego jachtu.Marco, który usłyszał pytanie, roześmiał się głośno.- Tak, człowieku - odezwał się do Willa. - Powiedz jej, co znaczy „Pride Winn".Will rzucił Marcowi żartobliwie złowrogie spojrzenie, a potem powiedział z zażenowanąminą:- To w sumie nic nie znaczy. To tylko taka nazwa, która wpadła mi do głowy, kiedy tata i jazaczęliśmy rozmawiać o tym, żeby kupić jacht. I jakoś tak już została.- Brzmi jak nazwa sklepu spożywczego - stwierdził Lance z ustami pełnymi krabowejroladki.Jennifer żartobliwie kopnęła go w kostkę.- To Winn - Dixie - powiedziała.- To i tak głupia nazwa dla łodzi - obstawał przy swoim Lance.Dopiero kiedy rozmowa zaczęła zbaczać z naszych szkolnych kolegów na nauczycieli,przypomniałam sobie o panu Mortonie. Nie miałam już żadnej nadziei, że uda mi się pogadać zLance'em na osobności, więc powiedziałam po prostu:- Aha, Lance, omal nie zapomniałam. Pan Morton zatrzymał mnie w czasie meczu ipowiedział, że chce się z nami zobaczyć w swojej pracowni jutro rano, jeszcze przed lekcjami.Lance podniósł oczy znad paczki chipsów o smaku barbecue, którą właśnie pochłaniał.- Mówisz poważnie? - Miał zbolały wyraz twarzy. - A po co?- Hm. - Uświadomiłam sobie nagle, że wszyscy nas słuchają. - To chyba ma coś wspólnegoze szkicem do naszej pracy półsemestralnej.- Nie oddałaś go? - zapytał z niepokojem.- Oczywiście, że oddałam. Tylko że... Sama nie wiem. Chyba zorientował się, że nie miałeśnic wspólnego z jego napisaniem.- Bo nie był pełen błędów gramatycznych i niedokończonych zdań, jak wszystko inne, conapisze Lance? - zażartował Will.- Wiesz, że nie jestem dobry w takich rzeczach - powiedział Lance i jęknął - Aaa,człowieku. To klapa.- Przykro mi - rzuciłam. - Mortonowi bardzo zależy, żeby pracować nad tym referatemwspólnie z partnerem.- Ciekawe dlaczego - powiedział Marco tonem sugerującym, że on, z jakiegoś powodu,doskonale to wie.Ale kiedy spojrzałam w jego stronę, żeby spytać, co ma na myśli - chociaż wcale nie byłampewna, czy w ogóle chcę to usłyszeć - zobaczyłam, że Marco nie zwraca już na mnie uwagi.Zamiast tego patrzył przez fale na starą i bardzo małą motorówkę, która nadpływała powoli. Posekundzie czy dwóch rozpoznałam ją. Należała do tej samej grupki, którą widzieliśmy w porcie. Tejz nadmuchaną dętką. Motorówka była tak zatłoczono że dwóch grubszych chłopaków (chyba jedenz tych w łodzi nie był naprawdę szczupły) siedziało tak mocno wychylonych poza tył motorówki,że woda z kilwateru moczyła im tyłki.- O ja - powiedział Marco. - Patrzcie na te grube zadki. Nikt się nie roześmiał. Tylko Willpowiedział znużonym tonem, jakby to było coś, co musiał często powtarzać:- Marco, przestań.Ale Marco go zignorował.- Popatrzcie teraz.I sięgnął do koła sterowego, które Will puścił, żeby zjeść lunch.- Marco - zaprotestował Will, kiedy ten zaczął obracać jacht. - Daj im spokój.Marco tylko roześmiał się i skierował „Pride Winn" prosto na maleńką motorówkę.- Ten obiekt pływający nie wydaje mi się zbyt dzielny, Will - droczył się Marco. - Chcętylko, żeby tamci zrozumieli swój błąd.Ale mnie się wydawało, że ma zamiar zrobić znacznie więcej. Zwłaszcza że sternikmotorówki, widząc, iż Marco nie ma najmniejszego zamiaru zmienić kursu, nagle szarpnąłkierownicą w prawo. Motorówka gwałtownie skręciła... i jeden z chłopaków na rufie - tennajgrubszy - wypadł za burtę.- Widziałeś to? - zawołał Marco ze śmiechem. - O mój Boże, ależ to było komiczne!- Naprawdę zabawne, Marco - powiedział Will, patrząc jak tamten chłopak miota się wspienionej wodzie za rufą.Cała grupka na motorówce skupiła się przy jednej burcie. Usiłowali wciągnąć grubegochłopaka do środka. Nagle zobaczyliśmy, jak jego nastroszona fryzura wyskakuje nad wodę raz... apotem jeszcze raz... aż wreszcie zupełnie znika pod falami.- Świetnie - powiedział Will, ściągając jachtowe mokasyny. - Wielkie dzięki, Marco.A potem, zanim ktokolwiek z nas zdołał coś powiedzieć, Will skoczył z burty „Pride Winn".Jego wysokie, smukłe ciało znikło w ciemnej wodzie.