Obróciłam się na pięcie w samą porę, żeby go zobaczyć. Skręcał za róg w stronę biuraszkolnego pedagoga. Jedną dłoń opiekuńczym gestem położył na plecach jakiejś szczupłej kobiety.Trudno to było stwierdzić z tyłu, ale wyglądała zupełnie jak macocha Willa.Wtedy usłyszałam, jak pan Morton mówi z tym swoim suchym, brytyjskim akcentem:- Proszę tędy, pani Wagner.Teraz już byłam pewna, że to macocha Willa. Co on, u licha, tu robił? Czy nie powinien jużsiedzieć w samolocie na Tahiti?I dlaczego był tu akurat z panią Wagner? Wiedziałam, że to może oznaczać wyłączniekłopoty.- Zobaczymy się później - powiedziałam do Jennifer. Czirliderka szła dalej korytarzem,nieświadoma tego, co się dzieje za naszymi plecami.- Och. - Odwróciła się lekko przez ramię. - Taak, jasne. Zawróciłam i pobiegłam za panemMortonem, który przytrzymywał otwarte drzwi biura szkolnego pedagoga przed panią Wagner.- Tędy - mówił. - Sprawdzę tylko, czy sala konferencyjna jest wolna...- Panie profesorze. - Przystanęłam tuż za nimi.Pani Wagner obróciła się i zamrugała oczami, patrząc na mnie.- Och! - Zadziwiające, że mimo dziesiątek osób, które musiała poznać w wieczór imprezy uWilla, chyba mnie rozpoznała. - Witaj. Chyba zapomniałam, jak się nazywasz.- Ellie Harrison - powiedziałam prędko. - Panie profesorze, czy mogłabym zamienić zpanem słowo tu, na korytarzu?- Nie, panno Harrison - odparł stanowczo pan Morton. - Jak widzisz, jestem teraz dośćzajęty. Pani Wagner, proszę wejść do środka. Jestem pewien, że pani Klopper... - sekretarkapedagoga szkolnego posłusznie wstała zza swojego biurka - znajdzie dla pani jakąś kawę, kiedybędziemy czekali, aż przyjdzie pani pasierb.- Zaraz. - Patrzyłam na pana Mortona, który zza pleców pani Wagner dawał mi małosubtelne znaki, żebym sobie poszła. - Spotyka się pan z Willem razem z panią Wagner?- Tak, panno Harrison, o ile nie ma pani nic przeciwko temu. Mamy parę istotnych spraw dowyjaśnienia. Nie powinna pani teraz być na jakiejś lekcji?Istotne sprawy do wyjaśnienia z Willem? W żaden sposób nie miałam zamiaru pozwolić,żeby mnie to ominęło. Usiadłam na jednej z niebieskich kanap w sekretariacie i wzięłamegzemplarz „National Geographic".- Mam zaraz spotkanie z pedagogiem szkolnym - skłamałam.Pani Klopper obróciła się od ekspresu do kawy z dwoma kubkami w dłoniach i spojrzała namnie z zaciekawieniem.- Nie mam cię wpisanej do kalendarza - powiedziała. - A pani Enright wyszła na trochę.- Potrzebuję porady - powiedziałam, usiłując zrobić zmartwioną minę. - W pewnej sprawieosobistej. To nagły przypadek.Pani Klopper się zatroskała.- No cóż, kochanie, zobaczymy, czy ktoś będzie mógł z tobą porozmawiać.Wręczyła panu Mortonowi kubki z kawą i szybko wróciła do biurka, żeby zobaczyć, czy jestna dyżurze jakiś pedagog, który mógłby się mną zająć.Kiedy rozmawiała przez telefon, pan Morton szepnął do mnie:- W ogóle bym tego nie robił, gdybyś mnie nie wpędziła w poczucie winy. Przynajmniejmogłabyś teraz tego nie utrudniać.- A co ja niby utrudniam? - odszepnęłam.Ale w tym samym momencie w drzwiach pojawił się Will, z przepustką na korytarz w dłonii lekko zdziwioną miną.- Ktoś chciał mnie widzieć? - Zamilkł, kiedy zobaczył swoją macochę przez oszkloną ścianępokoju konferencyjnego. - Jean? Panie profesorze? O co chodzi?- Nic takiego, czym należałoby się za bardzo przejmować, młody człowieku. - Pan Mortonwygłosił właśnie największe niedopowiedzenie roku. - Wejdź tutaj, dobrze? Chciałbym tylkowyjaśnić sobie parę spraw z tobą i twoją... hm, z panią Wagner.Will minął kanapę, na której siedziałam, i poszedł w stronę pokoju konferencyjnego. Kiedymnie mijał, uniósł brew, jakby chciał powiedzieć: „O co w tym wszystkim chodzi?"- Nie wiem - wyszeptałam bezgłośnie w jego stronę, zza kartek czasopisma, którymosłoniłam sobie twarz przed wzrokiem pana Mortona. Bo naprawdę nie wiedziałam. Aprzynajmniej nie wiedziałam, co może mieć z tym wszystkim wspólnego macocha Willa.Will uśmiechnął się do mnie nieco krzywo i wszedł do pokoju konferencyjnego. PanMorton, rzucając ostatnie ostrzegawcze spojrzenie w moją stronę, zamknął za sobą drzwi. Nie zadałsobie trudu, żeby opuścić żaluzje, widziałam więc, jak odstawia od stołu krzesło, żeby Will mógłusiąść, a potem sam zajmuje miejsce przy stole. Później, składając dłonie na blacie stołu, panMorton zaczął mówić.Nie słyszałam ani słowa. Widziałam tylko wyraz twarzy pani Wagner (twarzy Willa niemogłam zobaczyć, bo siedział plecami do mnie). Wciągu zaledwie dwóch minut macocha Willaprzestała wyglądać na grzecznie zainteresowaną. Najpierw wydawała się zaskoczona, a potemprzerażona.Co, u licha, on jej tam mówił?- Hm. - Pani Klopper chrząknięciem odwróciła moją uwagę od tego, co się działo za szybą. -Ellie, tak? Obawiam się, że w tej chwili nikt nie może się z tobą zobaczyć, ale pani Enright wrócido szkoły za jakiś kwadrans. Możesz tyle poczekać, prawda?- Jasne. - Uniosłam czasopismo i udawałam, że pochłonęła mnie lektura. Tak naprawdęusiłowałam czytać z ust pana Mortona. Po co ja chodziłam na te wszystkie niepotrzebne zajęcia, jakbiologia czy niemiecki, kiedy powinnam była uczyć się czytania z ruchów warg?Nie potrzebowałam tego, żeby zrozumieć scenę, która rozegrała się za chwilę. Pani Wagnernagłym ruchem podniosła dłoń do ust, jakby coś, co powiedział pan Morton, przyprawiło ją o szok.A potem z miejsca wybuchnęła płaczem. Za chwilę kiwała głową i wyciągnęła rękę do Willa.Will natomiast odsunął się od niej, zerwał z krzesła i cofnął od stołu. Nadal nie widziałamjego twarzy, ale dostrzegłam, że potrząsa głową.Co tam się działo? Czy pan Morton właśnie powiedział Willowi, że jest kolejnymwcieleniem króla Artura? Ale po takiej informacji Will nie podrywałby się na nogi i nie zaprzeczałjej tak gwałtownie. Powinno go to raczej rozśmieszyć. Co w takim razie powiedział pan Morton, żeWill się zdenerwował, a jego macocha rozpłakała? - Nie wolno ci tu przychodzić!Spanikowany głos pani Klopper ponownie oderwał moją uwagę od sceny rozgrywającej sięza szkłem. Tylko dlatego zresztą, że wydało mi się, że ona mówi do mnie.Pomyliłam się Pani Klopper powiedziała to do chłopaka, który wszedł do biura pedagogatak, że nic nie słyszałam, a teraz stał i gapił się na trio w pokoju konferencyjnym, jakby nie byłej wtym budynku niczego Ciekawszego. - Marco. - Poderwałam się z kanapy.Ale on mnie nie słyszał. Oddychał z trudem, w dłoni trzymał kluczyki od samochodu.Patrzył na swoją matkę i przybranego brata, a jego ciemne oczy przepełniało coś, co mi się wcalenie podobało. Nie wiedziałam, co to takiego, ale na pewno nie wróżyło nic dobrego.- Wiesz, że nie wolno ci wchodzić na teren szkoły, Marco. - Głos pani Klopper drżał z lęku.Podniosła słuchawkę służbowego telefonu i zaczęła wybierać jakiś numer. - Nie po tym, cozdarzyło się poprzednio. Dzwonię na policję. Lepiej wyjdź od razu.Ale Marco nie wyszedł. Zamiast tego ruszył w stronę pokoju konferencyjnego.Nie wiem, co we mnie wtedy wstąpiło. Zazwyczaj nie jestem jakąś specjalnie dzielnąosobą... Może pomijając węże. Marco raczej nie wyglądał jak wąż. A raczej przypominał węża, alenie takiego na wpół podtopionego, jakiego można znaleźć zwiniętego w kłębek w filtrze basenu,tylko jak najbardziej żywego grzechotnika, którego nagle zauważasz u swoich stóp, gotowego, byuderzyć cię kłami pełnymi jadu.Ale to mnie nie powstrzymało przed rzuceniem się między niego a drzwi pokojukonferencyjnego... Dokładnie w tej samej chwili pan Morton podniósł głowę i dostrzegł obecnośćMarca.- Marco. - Oddychałam z równym trudem, co on. - Cześć. Jak leci?Nawet na mnie nie spojrzał. Nie odrywał wzroku od Willa.- Ellie, zejdź mi z drogi.- Nie wolno ci tu być. - Rzuciłam zaniepokojone spojrzenie przez ramię. Pani Wagnerzauważyła syna i usiłowała osuszyć oczy. Will stał jak osłupiały. - Pani Klopper zadzwoniła popolicję. Lepiej już idź.- Nie. - Nadał patrzył na matkę. - Nie, dopóki się nie dowiem, o czym rozmawiali.- Chyba to, o czym rozmawiali, to sprawa prywatna. Wiesz, tylko między Willem a twojąmamą.- I Mortonem? - Marco spojrzał wreszcie na mnie. A kiedy to zrobił, jeden kącik ust uniósłmu się w sarkastycznym uśmieszku. - A co on ma do powiedzenia mojej matce?- Cokolwiek to jest - miałam nadzieję, że pan Morton jednak nie usiłował przekonać Willa,że jest on reinkarnacją króla Artura - z całą pewnością to nie nasza sprawa, więc...- Mylisz się - powiedział Marco. - Odsuń się. Już. Albo sam cię przesunę.- Jeśli tkniesz tę dziewczynę chociaż palcem - odezwała się piskliwie pani Klopper -pożałujesz tego. Wiesz, że nie wolno ci tu w ogóle przebywać...W tym momencie Marco, najwyraźniej zmęczony piskami pani Klopper, wyciągnął rękę iodepchnął mnie z taką łatwością, jakbym była zasłoną prysznicową. Poleciałam na sofę. Nieuderzyłam się.Pani Klopper wrzasnęła i rzuciła się w moją stronę. Will, który najwyraźniej to wszystkowidział, szarpnął za drzwi pokoju konferencyjnego i krzyknął:- Marco! Co ty sobie wyobrażasz?!- Zabawne - powiedział zimnym tonem Marco. - Właśnie miałem cię zapytać o to samo.A potem wszedł zamaszystym krokiem do pokoju konferencyjnego, zatrzaskując za sobąprzeszklone drzwi z taką siłą, że ściany pokoiku się zatrzęsły.- O Boże! - zawołała pani Klopper. Usiłowała podźwignąć mnie z sofy. - Nic ci nie zrobił?- Nic mi nie jest - powiedziałam szybko. Nie widziałam, co się dzieje w pokojukonferencyjnym, kiedy tak nade mną wisiała. Przechyliwszy się, żeby zerknąć ponad szerokimramieniem sekretarki, zobaczyłam, że pan Morton tłumaczy coś zdenerwowanemu Marcowi. PaniWagner przestała płakać i teraz ona coś do niego mówiła - coś, co chyba nie sprawiło muprzyjemności. Co chwila spoglądał na Willa, którego wydawały się ogarniać różne, sprzeczne zesobą emocje - o ile można było w ogóle coś wnioskować z jego miny - wściekłość, niedowierzanie iwreszcie zniecierpliwienie, najwyraźniej związane z czymś, co powiedział Marco.Czymś, co pani Klopper i ja usłyszałyśmy aż za dobrze, bo Marco wrzasnął towystarczająco głośno, żeby dało się go słyszeć nawet przez grube szklane ściany:- Nie wierzę w to!W tej samej chwili do biura pedagoga szkolnego wpadli gliniarze, a pani Klopper, nadalopiekuńczo nade mną pochylona, pokazała im drżącym palcem Marca.- Tam jest! Zaatakował tę biedną dziewczynę! Narusza zasady swojego warunkowegozwolnienia, pojawiając się na terenie szkoły!Jeden z gliniarzy, ku mojemu przerażeniu, sięgnął po swoją policyjną pałkę.- Znam tego dzieciaka. Wezwij posiłki - powiedział d swojego partnera.Policjant sięgnął po krótkofalówkę, a ten pierwszy gliniarz położył dłoń na drzwiach pokojukonferencyjnego i pchnął je do środka.A kiedy to zrobił, dało się słyszeć głośno i wyraźnie głos Marca.- Nie jesteś jego matką! Powiedz mu! Powiedz mu, że to kłamstwo! - krzyczał. Stał tyłemdo drzwi, nie miał więc pojęcia, że policja już przyjechała.Pani Wagner przycisnęła dłonie do piersi.- Nie mogę, kochanie, bo to jest prawda. Bardzo mi przykro, ale taka jest prawda - szeptała.A wtedy odezwał się policjant:- Przepraszam, że się wtrącam, ale otrzymaliśmy zawiadomienie. ..Nie dokończył. Bo Marco, widząc wreszcie, że wpadł w tarapaty, skoczył przez stółkonferencyjny - Stacy na ten widok pozieleniałaby z zazdrości - i stanął przed pojedynczym oknem.Cisnął przez niejedno z krzeseł, rozbijając szybę na milion kawałeczków. A potemwyskoczył.
