Niebo bez chmur błękitem drży,
U siodła wielki klejnot lśni,
Hełm, a w nim pióro dziarsko tkwi,
Jak płomień ognia zbroja skrzy.
Rycerz mknie w stronę Camelot.
W sumie nie było aż tak źle, kiedy już przedarłam się przez pierwsze krzaki jeżyn. W głębilasu było chyba jeszcze chłodniej niż na ścieżce.A kiedy już weszłam między drzewa i skierowałam się w dół jaru, zupełnie straciłam z oczuścieżkę do biegania. Nie słyszałam też samochodów na autostradzie. Wyglądało to zupełnie jakjakaś pradawna puszcza, gdzie drzewa rosną bardzo blisko siebie, a słońce praktycznie nie docierado ziemi, więc pod stopami jest wilgotna, zmierzwiona ściółka.W takim właśnie miejscu można by spotkać Grendela.Albo może jakiegoś Unabombera.To był Will. Poznałam go, kiedy drzewa przerzedziły się na tyle, że mogłam dojrzeć samodno jaru. Willowi nic nie było. Siedział na jednym z tych wielkich głazów, które sterczały na dniewąwozu. Nie wyglądało na to, żeby krwawił czy był zraniony. Po prostu sobie siedział, spoglądającna wodę, szemrzącą w strumyku.Być może ktoś, kto wybrał takie odosobnione i trudno dostępne miejsce - miałam podrapanecale kostki nóg - żeby sobie przysiąść i pomyśleć, naprawdę chce być sam.Chyba powinnam była po prostu odejść i mu nie przeszkadzać.Naprawdę lepiej byłoby zawrócić i pójść tam, skąd przyszłam.Nie zrobiłam tego. Bo jestem totalną masochistką.Musiałam obejść kamienie wystające z dna strumyka, żeby dostać się do głazu, na którymsiedział. Woda nie była głęboka, ale nie chciałam zamoczyć sobie adidasów. Zawołałam go poimieniu, kiedy byłam zaledwie parę metrów od niego, ale się nie odwrócił.Wtedy zauważyłam dlaczego. Miał na uszach słuchawki. Dopiero kiedy trąciłam jego stopę,dyndającą mi nad głową, drgnął i obrzucił mnie ostrym spojrzeniem.Ale kiedy zobaczył, że to ja, uśmiechnął się i wyłączył iPoda.- Ooo - powiedział. - Cześć, Elle. Jak ci się biegało? Elle. Nazwał mnie Elle. Znów.Czy to źle, że moje serce zaczęło bić mocniej i mocniej?Przyjrzałam się głazowi, na którym siedział, sprawdziłam, którędy się na niego wspiął, i teżweszłam na górę. I wcale się nie spytałam, czy mogę. Wiedziałam, że tak, po tym jego uśmiechu.Uśmiechu, od którego trochę mnie serce zakłuło. Ale to ze szczęścia.- Super - powiedziałam, siadając obok niego. Ale nie za blisko, no wiecie, po treningu niepachniałam zbyt świeżo. Nie wspominając już o tym, że przed wyjściem z domu wylałam na siebiepewnie z pół litra środka przeciw komarom. Te insekty ze Wschodniego Wybrzeża chyba bardzomnie kochają. A środek przeciw komarom to raczej nie eau d'amour, o ile wiecie, co chcę przez topowiedzieć.Will nie zwrócił na to uwagi.- Posłuchaj - powiedział, podnosząc jedną rękę i dając mi znak, żebym nic nie mówiła.Zamilkłam posłusznie. Przez chwilę wydawało mi się że prosi, żebym milczała, bo chce micoś powiedzieć. Na przykład, no wiecie, że bardzo mnie kocha. Chociaż widział mnie zaledwie paręrazy. I raz zjadł ze mną obiad.Hej, dziwniejsze rzeczy się zdarzają. Tommy'ego Meadowsa i mnie łączył wyłączniegłęboki zachwyt dla komiksów ze Spider Manem.Ale okazało się, że Will nie chce, żebym siedziała cicho po to, żeby mi wyznać miłość.Naprawdę chciał, żebym czegoś posłuchała.No więc słuchałam. Poza szmerem strumyka słyszałam wyłącznie ćwierkanie ptaków ibrzęczenie świerszcz, wśród drzew. Żadnych samochodów. Żadnych samolotów. Nawet okrzyków,którymi rodzice zagrzewali małych graczy w lacrosse'a i baseball. Zupełnie jakbyśmy znaleźli się winnym świecie, w zalanej słońcem oazie oddalonej od wszystkiego. Chociaż, tak naprawdę, byliśmyzaledwie jakieś trzysta metrów od Dairy Queen przy autostradzie.Po chwili zrobiło mi się głupio i się odezwałam:- Hm, Will? Nic nie słyszę.Spojrzał na mnie z nieznacznym uśmiechem.- Właśnie - powiedział. - Czy to nie wspaniałe? To jedno z niewielu miejsc w okolicy, któreludzie zostawili w spokoju. Wiesz? Żadnych linii elektrycznych. Żadnego Gapa. ŻadnegoStarbucksa.Jego oczy były tego samego niebieskiego koloru, co woda w moim basenie, kiedy idealnieuda mi się dopasować chlorowanie i poziom pH. Tyle że mój basen w najgłębszym miejscu ma dwai pół metra, a oczy Willa wydawały się bez dna... Gdybym w nie zanurkowała, nigdy niedotarłabym do samego dna.- Ładnie tu. - Odwróciłam od niego wzrok. To niezbyt dobry pomysł zastanawiać się nadtym, jak niebieskie są oczy faceta, który, tak jak Will, jest już zajęty.- Tak uważasz? - odparł, rozglądając się wokoło. Najwyraźniej nie zastanawiał się nad tymwcześniej. - Pewnie tak. Przede wszystkim... jest spokojnie.Ale przecież on nie siedział tutaj, żeby cieszyć się spokojem.- A więc, czego słuchałeś? - Podniosłam iPoda, którego wyłączył i położył obok, kiedywdrapałam się na szczyt głazu.- Hm. - Miał nieco zaniepokojoną minę, kiedy znów go włączyłam. - Nic specjalnego,naprawdę.- Daj spokój - powiedziałam. - Ja mam na swoim Eminema. To, czego słuchasz, nie możebyć gorsze...Ale rzeczywiście było. Okazało się, że to składanka miłosnych pieśni trubadurów. Z czasówśredniowiecza.- O mój Boże. - Nie powstrzymałam przerażonego westchnienia, kiedy patrzyłam na słowaprzelatujące przez wyświetlacz.A potem z miejsca pożałowałam, że nie padłam trupem. Bo zamiast się obrazić, Will poprostu wybuchnął śmiechem. Odrzuci! głowę w tył i śmiał się z całych sił.- Przepraszam - powiedziałam zawstydzona. - Ja nie chciałam... Nie ma sprawy To znaczy,mnóstwo ludzi lubi klasyczne... utwory.A kiedy wreszcie złapał oddech, zamiast mi powiedzieć, gdzie mam spadać, w odwecie zato, że tak się przeraziłam jego gustem muzycznym, pokręcił głową.- O Boże, gdybyś mogła zobaczyć własną minę. Założę się, że dokładnie taką miałaś, kiedyotworzyłaś ten koszyk od filtra i znalazłaś tam węża...Czując lekką irytację - głównie dlatego, że przypomniałam sobie o ostrzeżeniu Nancy, żebyzanadto facetów nie rozśmieszać - powiedziałam:- Wybacz. Po prostu nie sądziłam, że jesteś typem chłopaka, który będzie samotnieprzesiadywał w lesie i słuchał... - zerknęłam na wyświetlacz iPoda - Dworaków, królów i trubadurów.- Tak, no cóż - powiedział Will, nagle poważniejąc i wyciągając rękę, żeby delikatniewyłuskać mi iPoda z dłoni. - Ja też nigdy nie myślałem, że jestem kimś takim.I kiedy to mówił, ten sam cień, który zauważyłam poprzedniego dnia, przeleciał mu przeztwarz. Zrozumiałam, że powiedziałam dokładnie to, czego nie powinnam.Nie wiedziałam, jak wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji. Byłam natomiast całkiem pewna, żenie powinnam robić uwag o tym, że w średniowieczu wszyscy mieli wszy i zepsute zęby Dlategosiedziałam w milczeniu.Poza tym, domyślałam się, że Will usłyszał już wykład na temat siedzenia w lesie isłuchania średniowiecznej muzyki. Pewnie wygłosili go Lance i Jennifer tego dnia, kiedy widzia-łam ich we troje w arboretum.Zresztą miałam wrażenie, że ponura mina Willa nie ma zbyt wiele wspólnego z tym, że gozłapano na słuchaniu durnej muzyki. Mnie samej zdarzało się czasami sięgać do kolekcji Bee Geesmojego taty, kiedy miałam jakiś szczególnie podły nastrój. Ale żadne złośliwości ze strony mojegobrata, Geoffa, nigdy nie zdołowały mnie tak, żebym wyglądała jak Will w tej chwili.Zastanawiałam się, o co może chodzić. Miałam nadzieję, że nie jest to coś, co wkonsekwencji uniemożliwi mu zaproszenie mnie na bal maturalny. Oczywiście jeśli wcześniej on iJennifer zerwą ze sobą. Nabrałam powietrza i skoczyłam na głęboką wodę.- Słuchaj, to nie moja sprawa, ale nic ci nie jest? - spytałam. Cień zniknął już z jego twarzy.Wydawał się zaskoczony pytaniem.- Nic - powiedział. - Dlaczego?- Hm. Pomyślmy... - Zaczęłam odliczać na palcach. - Przewodniczący klasy maturalnej.Rozgrywający napastnik w drużynie futbolu. Świadectwo z czerwonym paskiem?- Chyba tak. - Uśmiechnął się szeroko. Serce znów mi drgnęło.- Świadectwo z czerwonym paskiem - dodałam do swojej listy. - Chodzi z najładniejszą,najpopularniejszą dziewczyną w szkole. Lubi siedzieć samotnie w lesie i słuchać średniowiecznychballad miłosnych. Widzisz jakiś element, który nie pasuje do pozostałych?Uśmiechnął się jeszcze szerzej.- Nie owijasz niczego w bawełnę, prawda? - spytał, a jego niebieskie oczy zamigotały wsposób, który, niestety, źle mi robił na samopoczucie. - Tak zachowują się wszyscy mieszkańcyMinnesoty czy tylko Elle Harrison?Nie wiem, co mu odpowiedziałam. Coś musiałam powiedzieć, ale nie mam pojęcia, co tobyło. Zresztą, jakie to ma znaczenie? Znów nazwał mnie Elle. Elle!Odpowiedział na moje pytanie z taką beztroską, że od razu się uspokoiłam, chociaż, jeśli sięnad tym lepiej zastanowić, właściwie nie powiedział niczego konkretnego. No, ale jeśli mógł sobiez tego żartować, to najwyraźniej nie miał chęci z tym wszystkim skończyć. Może ta jego mina nicnie znaczyła i po prostu był chłopakiem, który lubi siedzieć sam i słuchać średniowiecznej muzyki.Może nie miał basenu i to był jego własny sposób na dryfowanie na materacu... No wiecie, takiumysłowy.A tu oto pojawiam sieja i wtrącam się tam, gdzie mnie nie potrzebują. Ani nie chcą.Poczułam się głupio. Najlepiej, jeśli jak najszybciej wypłaczę się z tej sytuacji.- No dobra. - Chciałam wstać. - Pewnie się jeszcze zobaczymy.Zatrzymał mnie. Jego palce zacisnęły się na moim nadgarstku.- Zaczekaj chwilę. - Will spojrzał na mnie z zaciekawieniem. - Dokąd idziesz?- Hm. - Starałam się nie robić wielkiego halo z faktu, ż mnie dotknął. Żaden chłopak, pozamoim bratem i Tom mym Meadowsem, który zaprosił mnie do tańca w parze na lodowisku wczasie klasowej wycieczki do Western Skateland, nigdy nie trzymał mnie za rękę. - Do domu.- Po co ten pośpiech? - zapytał.Czyja się przesłyszałam, czy on naprawdę chciał, żeby tu jeszcze posiedziała?- Nie śpieszę się. Pomyślałam tylko, że chcesz być sam. No i tata czeka na mój telefon, żebymnie podrzucić do domu.- ja cię odwiozę do domu - zaproponował. Wstał i próbował pomóc mi się podnieść. Zrobiłto tak niespodziewanie, że straciłam równowagę i zachwiałam się na szczycie głazu...Will wyciągnął drugą rękę i złapał mnie w talii, żeby mnie podtrzymać.Staliśmy w ten sposób przez parę uderzeń serca, on z ręką na mojej talii, drugą trzymającmój nadgarstek. Nasze twarze były zaledwie o parę centymetrów od siebie.Gdyby ktoś nas zobaczył, pewnie pomyślałby, że tańczymy. Dwójka szalonych nastolatków,tańczących na szczycie głazu.Ciekawe, czyżby się domyślił, że jedno z tych nastolatków - konkretnie ja - chciało pozostaćw tej pozycji na zawsze. Miałam nadzieję, że zapamiętam każdy rys jego twarzy, tak blisko mojejwłasnej. Chciałam wyciągnąć rękę i pogłaskać miękkie ciemne włosy, pocałować usta, które tylkocentymetry dzieliły od moich. Czy Will myślał o tym samym? Nawet jeśli tak było, nie umiałam nicwyczytać z tych niezgłębionych niebieskich oczu. Mimo to czułam, że jakaś iskra przeskoczyłamiędzy nami. Iskra, której nie sposób opisać.Ale musiałam się mylić, bo sekundę później Will powiedział:- W porządku już? I puścił mnie.- Jasne. - Roześmiałam się nerwowo. - Przepraszam. Tyle że wcale nie było mi przykro.Zwłaszcza że oba te miejsca, których dotykał, łaskotały mnie, jakbym się oparzyła... ale w takiprzyjemny sposób.Zaczęliśmy wspinać się do wyjścia z jaru. Will prowadził. Odsuwał gałęzie i podawał mirękę w bardziej stromych miejscach, gdzie trudno mi było wejść w adidasach. Jeśli zauważył, że zakażdym razem, kiedy jego palce dotykają moich, po ramieniu przebiega mi dreszcz, nie pokazałtego po sobie. Zamiast tego mówił o moich rodzicach.Tak. O moich rodzicach.- We trójkę tak zabawnie wyglądacie - stwierdził.- Naprawdę?To mnie zaskoczyło. Wiem, że mój tata wygląda zabawnie z tą swoją opaską idioty, aleprzecież jej nie nosił wtedy, kiedy Will do nas przyszedł. A moja mama wcale nie wyglądaśmiesznie, jest całkiem atrakcyjna. No, chyba że otworzy usta i zacznie gadać o szerokim jasnymczole i tym wszystkim.- Tak - powiedział Will. - To, w jaki sposób żartowali z tego, jak utrzymujesz w porządkufiltry w basenie. I jak ty naśmiewałaś się z nich z tym wężem. To było zabawne. Ja nigdy niemogłem z ojcem po prostu pożartować. On chce ze mną rozmawiać tylko o tym, na jakie studiapójdę w przyszłym roku.- Och, rozumiem - odparłam z ulgą, że już nie będziemy rozmawiać o moich rodzicach. -Rzeczywiście. Wiosną skończysz liceum.- Tak. A tata chce, żebym poszedł do szkoły.Już wiedziałam, że to oznaczało Szkołę Morską. Nikt z miejscowych nie nazywał jej pełnąnazwą, ale mówiono o niej po prostu „Szkoła".Zastanawiałam się, jakby to było mieć tatę, który jest wojskowym i który, no wiecie, jestzorganizowany. Założę się, że tata Willa nigdy nie przygotowałby mu na lunch sałat ziemniaczanej.Ale z drugiej strony, założę się, że tata Willa nie zignorowałby tak beztrosko ostrzeżenia natemat pompowania dmuchanych materaców.- No cóż... - Zastanawiałam się, jak Will wyglądał w jednym z tych białych mundurów, wktórych chodzili kadeci. Chyba całkiem nieźle, a raczej naprawdę dobrze. - znakomita uczelnia.Jedna z tych, do których najtrudniej s dostać w całym kraju i tak dalej.- Wiem - powiedział Will, wzruszając ramionami i podtrzymując jakąś szczególniekolczastą gałąź, żebym mogła pod nią przejść. - A ja mam odpowiednią średnią i pozdawałem testyi tak dalej. Ale nie jestem pewien, czy chcę być wojskowym, rozumiesz? Jeździć po świecie.Poznawać nowych ludzi. I ich zabijać.No cóż - powtórzyłam. - Tak, rozumiem. To może być kiepska perspektywa. Czy ty, hm,wspominałeś o tym? To znaczy, tacie?- Och, jasne.- I ? - spytałam, bo Will nie dodał nic więcej. - Jak to przyjął?Will znów wzruszył ramionami.- Dostał szalu.- Och! - Pomyślałam o swoim własnym ojcu. Rodzice zawsze powtarzali Geoffowi i mnie,że powinniśmy wybrać karierę na uniwersytecie, bo wykładowcy mają wolne całe lato, a poza tymmuszą prowadzić tylko jedną czy dwie grupy ćwiczeń w semestrze.Aleja bym już wolała jeść tłuczone szkło, niż przez cały czas pisać artykuły naukowe jakmama i tata. I regularnie im to powtarzam.Tylko oni nie dostają szału, kiedy to mówię.- A co innego chciałbyś robić?- Sam nie wiem. Tata mówi, że mężczyźni z rodziny Wagnerów zawsze służyli w wojsku. -Uniósł dłonie i narysował w powietrzu znak cudzysłowu, dodając z ironią: - Naprawiając świat. -Opuścił dłonie. - A ja owszem, chciałbym naprawiać świat. Naprawdę. Ale bez wysadzania ludzi wpowietrze.Pomyślałam o tej małej scenie, której byłam świadkiem na korytarzu w szkole, i o tym, jakWill poradził sobie z Rickiem. Wydawało mi się, że on już naprawia świat.- Rozumiem - powiedziałam.- Przepraszam. - Will roześmiał się nagle i przeczesał dłonią swoje ciemne włosy. - Niepowinienem narzekać. Tata chce mnie wysłać na jedną z najlepszych uczelni w kraju, będzie za niąpłacił, a ja bez najmniejszych kłopotów powinienem się tam dostać. Gdyby tylko wszyscy mielitakie problemy jak ja, prawda?- No cóż, to w pewnym sensie jest problem, jeżeli jedyna uczelnia, za którą twój tata jestgotów zapłacić, to ta, na której ty nie chcesz studiować... Zwłaszcza jeśli, no wiesz, nie chceszsłużyć w wojsku. Bo strzelanie z broni i inne takie to zdaje się spora część tamtejszego szkolenia...Przynajmniej sądząc po tych odgłosach, które codziennie słyszę.- Tak - przyznał Will. Dochodziliśmy już do ścieżki. Jakaś pani prowadząca na smyczyteriera minęła nas szybko. Była wyraźnie przestraszona tym, że wyszliśmy z lasu, bo unikałapatrzenia na mnie i Willa, kiedy nas mijała w swoim różowym dresie do biegania.Spojrzałam na niego, żeby zobaczyć, czy to zauważył. Uśmiechnął się szeroko.- Pewnie myśli, że składaliśmy tam ofiarę diabłu - powiedział, kiedy kobieta znalazła siępoza zasięgiem głosu.- A jej pies będzie następny - zgodziłam się.Will się roześmiał. Wyszliśmy z lasu i skierowaliśmy się w stronę samochodu Willa. Popółmroku panującym w lesie, ostatnie promienie zachodzącego słońca wydawały się wyjątkowojasne. Boisko do baseballu wyglądało, jakby od nich płonęło. W powietrzu unosił się lekki zapachdymu - kto rozpalił grilla. Świerszcze właśnie zaczęły wieczorną serenadę.- Słuchaj... - odezwał się Will, przerywając milczenie, które zapadło między nami. - Corobisz w sobotę wieczorem?- W sobotę? - Zamrugałam powiekami. Świerszcze na prawdę dawały czadu, ale chyba niecykały aż tak głośno, żebym źle zrozumiała pytanie.Bo zabrzmiało to tak... No cóż, z całą pewnością za brzmiało to tak, jakby Will zamierzałmnie gdzieś zaprosić.- Robię imprezę - ciągnął. A może jednak nie.- Imprezę? - spytałam głupio.- Tak. W sobotę wieczorem. Po meczu. - Musiałam mieć bardzo niemądrą minę, bo sięuśmiechnął i dodał: - Po meczu futbolu? Avalon kontra Broadneck? Wybierasz się, prawda?- Och - powiedziałam. Nigdy w życiu nie byłam na żadnym meczu. Pamiętacie, co mówiłamo tłuczonym szkle? No więc wolałabym się go najeść, niż oglądać futbol.No chyba że tak się złoży, że A. William Wagner będzie w nim grał.- Jasne, że idę. - Zastanawiałam się gorączkowo, jak ubierają się ludzie na mecz futbolu.- Świetnie. W każdym razie robię imprezę po meczu - powiedział. - U mnie w domu. Żebyuczcić początek roku szkolnego. Możesz przyjść?Gapiłam się na niego. Żaden chłopak nie zaprosił mnie jeszcze na imprezę. Nancy kiedyśrobiła imprezy, ale nikt na nie nie przychodził poza naszymi koleżankami, same dziewczyny.Czasami w mojej dawnej szkole jakiś facet z męskiej drużyny lekkoatletycznej robił imprezę i zapraszałwszystkie dziewczyny z drużyny dziewczęcej. Ale zawsze kończyło się na tym, że stałyśmypod ścianą, a chłopcy nas ignorowali. Za to podrywali każdą czirliderkę, która się pojawiła.Zastanawiałam się, czy impreza u Willa też tak będzie wyglądała i dlaczego zawracał sobiegłowę, żeby zaszczycić mnie zaproszeniem.- Hm - powiedziałam, szukając jakiegoś wytłumaczenia, żeby nie przyjść.Z jednej strony, chciałam zobaczyć, jak mieszka Will. Pragnęłam dowiedzieć się o nimwszystkiego. Z drugiej, miałam całkiem silne przeczucie, że będzie tam Jennifer Gold. Czynaprawdę chciałam oglądać Willa z jakąś inną dziewczyną? Niekoniecznie.Will musiał wyczuć moje wahanie, ale chyba zleje zinterpretował, bo powiedział:- Nie martw się, to nie będzie żadna dzika impreza ani nic. Rodzice zostają w domu. Noprzyjdź, spodoba ci się. Urządzimy party nad basenem. Możesz wziąć swój materac.Musiałam się uśmiechnąć na te słowa.Albo na to, jak przyjacielskim gestem Will szturchnął mnie przy tym w bok.Och tak. Pogrążyłam się do tego stopnia, że nawet kuksaniec wymierzony przez tego facetawydawał mi się cudowny.- Okay - usłyszałam własne słowa. - Przyjdę, ale bez mojego materaca. On ma godzinępolicyjną. Musi wracać do domu przed dziewiątą.Uśmiechną! się. A potem, zerkając gdzieś za mnie, spytał:- Hej, chcesz się napić lemoniady?Spojrzałam w kierunku, który wskazał ręką, i zobaczyłam jakieś dzieciaki przed małym,nieco zaniedbanym domem, który stał na skraju parku. Ustawiły składany stolik, a nad nimpowiesiły duży plakat z ręcznie wymalowanym napisem: LEMONIADA 25 CENTÓW.- Chodź - powiedział Will. - Postawię ci lemoniadę.- Wow - zażartowałam. - Rozrzutnik.Uśmiechał się, kiedy podchodziliśmy do stolika. Ktoś z wielkim nakładem starańudekorował go obrusikiem w kratkę i malutką, na wpół rozkwitłą ogrodową różyczką w wazoniku.Obok nieuniknionego plastikowego dzbanka stał komplet kubków z obrazkami Dixe. Trzy dzieciakiza stolikiem, z których najstarszy mógł mieć dziewięć lat, ożywiły się na widok klientów.- Chcecie kupić lemoniadę? - spytały chórem.- A jest smaczna? - droczył się Will. - Nie wydam dwudziestu pięciu centów na coś, co niejest najlepszą lemoniadą w mieście.- Jest smaczna! - wrzasnęły dzieciaki. - Jest najlepsza Sami ją zrobiliśmy!- No nie wiem - powiedział Will z udanym sceptycyzmem. Popatrzył na mnie. - Jakmyślisz?Wzruszyłam ramionami.- Zawsze można spróbować.- Spróbuj, spróbuj - wołały dzieciaki. Najstarszy objął przywództwo: - Słuchajcie, damywam spróbować, a jak będzie smaczna, możecie kupić cały kubek.Will udał, że się nad tym zastanawia. A potem powiedział:- Dobra, umowa stoi.Najstarszy dzieciak nalał odrobinę lemoniady do kubka* a potem wręczył go Willowi, któryurządził całe przedstawienie, najpierw wąchając napój, a potem obracając lemoniadę w ustachniczym kiper, który próbuje wina.Dzieciaki były zachwycone. Chichotały, ciesząc się każdą chwilą spektaklu.Muszę przyznać, że ja też. No cóż, jak mogłoby mnie nie rozbawić?- Przyjemny bukiet - powiedział Will, kiedy wreszcie przełknął lemoniadę. - Kwaskowa, nieza słodka. Świetny rocznik dla lemoniady, najwyraźniej. Weźmiemy dwa kubki.- Dwa kubki! - zawołały dzieciaki, pędem je napełniając. - Wezmą całe dwa kubki!Kiedy kubki były już pełne, Will wziął jeden i podał mi go z uroczystym ukłonem.- Ależ dziękuję bardzo - powiedziałam i dygnęłam przed nim.- Cała przyjemność po mojej stronie - odparł i sięgając do tylnej kieszeni dżinsów, wyjąłczarny skórzany portfel, z którego wyciągnął banknot pięciodolarowy.- Możecie zatrzymać resztę - powiedział do dzieci, kładąc go na stoliku - jeśli dacie mijeszcze tę różę.Dzieciaki gapiły się na banknot oczami jak spodki. Najstarszy najszybciej doszedł do siebie,wyjął różę z wazonika i podał ją Willowi.- Proszę - powiedział. - Jest twoja.- Dziękuję. - Will wziął kwiatek.A potem zabrał swoją lemoniadę i odszedł od stolika. Za jego plecami dzieciaki śmiały się ikrzyczały:- Pięć dolarów! To więcej niż zarobiliśmy przez cały dzień! Z szerokim uśmiechemruszyłam za Willem, kierując się w stronę samochodu.- Wiesz, że wydadzą całą tę kasę na słodycze, od których psują im się zęby -poinformowałam go.- Wiem. - Patrzył prosto przed siebie, nawet wtedy kiedy wręczył mi kwiatek. - To dlaciebie.Spojrzałam na różę, taką malutką, różową i idealną.- Och! - Nagle ogarnęło mnie zażenowanie. - Nie mogłabym. To znaczy...Wtedy obrócił głowę, żeby na mnie spojrzeć, i zobaczyłam, że się uśmiecha.- Elle - powiedział. - Weź ją po prostu. Więc ją wzięłam.To był pierwszy kwiatek, jaki kiedykolwiek dostałam od chłopaka.Pewnie dlatego, nawet kiedy już mnie podrzucił do domu i odjechał, serce dopiero po parugodzinach zaczęło mi bić jakoś w miarę normalnie.
