Nie krzyknęłam.I tak nie udałoby mi się wydobyć żadnego dźwięku z gardła. Za ciężko dyszałam po długimbiegu.Odkąd usłyszałam szczekanie Kawalera, za serce ściskał mnie zimny, paraliżujący strach.Starałam się go do siebie nie dopuścić, ale teraz szarpnął mną, odcinając dopływ krwi do wszelkichczęści mojego ciała.Nie wiem, jak dotarłam na samo dno jaru. Chyba jakoś tam się zsunęłam. Wiem tylko, żekiedy dotarłam do skały Willa, nogi miałam pokryte krwawiącymi zadrapaniami od tychwszystkich jeżyn, przez które musiałam się przedrzeć, chociaż wcale tego nie czułam.Patrzyłam, jak leżał tam z zamkniętymi oczami, ale nie potrafiłam dostrzec, czy jeszczeoddycha. Nie widziałam też krwi. Musiał słyszeć, że się zbliżam, a przecież ani drgnął... Nogi misię trzęsły. Zupełnie tego nie kontrolowałam. Po pierwsze, drżały z emocji. Po drugie, poddałam jewłaśnie niezłemu testowi na wytrzymałość. Obeszłam głaz i odłożyłam na bok miecz, nadalporządnie owinięty wiatrówką taty.Potem postawiłam stopę na jednym ze stopni, których używałam, żeby wspiąć się na głazpoprzednim razem... I nagle zobaczyłam nad sobą twarz Willa.- Elle. - Sięgnął ręką, żeby zdjąć słuchawki, które miał uszach. - Przyszłaś. Wiedziałem, żeprzyjdziesz.A potem złapał moją dłoń i podciągnął mnie na szczyt głazu...Kompletnie straciłam panowanie nad sobą. Nogi zamieniły mi się w galaretę. Cała ta krew,która przed paroma sekundami zdawała się zmrożona w moich żyłach, topniała pod jego dotykiem.Czułam, że nie mam siły nawet stać.Will musiał to dostrzec, bo kiedy ugięły się pode mną kolana, powiedział:- Hej...A potem puścił moją rękę, zamiast tego obejmując mnie w talii. Nadal się chwiałam, więcprzytrzymał mnie przy sobie ze śmiechem. Zamilkł, gdy nasze ciała się zetknęły, a ja oparłamdłonie płasko o jego klatkę piersiową.Wtedy znów powiedział:- Hej...Ale zupełnie innym, o wiele bardziej miękkim tonem.Wpatrując się w jego oczy, błękitne jak woda w basenie tylko o centymetry od moichcałkiem zwyczajnych brązowych oczu, wreszcie odzyskałam głos.- Myślałam, że nie żyjesz - szepnęłam chrapliwie.- Jestem od tego jak najdalszy - odszepnął. I wtedy mnie pocałował. .Moje ramiona i nogi już nie sprawiały wrażenia galarety. Poczułam, jakby mnie przeszedłprąd, jakby naprawdę trafił we mnie piorun... tylko przyjemniej. O wiele, wiele przyjemniej. Bo nieda się pioruna objąć ramionami. Ani poczuć, jak jego serce mocno uderza obok twojego.Skosztować smaku kawy, którą musiał przedtem wypić, poczuć świeżego, przyjemnego zapachujego koszuli. Ja przy Willu mogłam zrobić to wszystko i zrobiłam..... .włącznie z tym, że przytuliłam się do niego jak najmocniej, i to nie tylko dlatego, że byłomi zimno po tym całym deszczu. Chciałam udowodnić sobie, że on żyje. Żyje. I mnie całuje.I chyba mu się to całowanie podoba. Bardzo, bardzo podoba. - Dlaczego nie robiliśmy tegonigdy wcześniej? - zapytał Will, kiedy wreszcie przestał mnie całować i stanął z czołemprzytulonym do mojego czoła.- Bo już miałeś dziewczynę - przypomniałam mu. Byłam zaskoczona, że jeszcze jestem wstanie mówić. Po takim pocałunku spodziewałabym się, że stracę mowę na dobre. Jeszcze mnie ponim usta paliły.- Ach tak. - Nadal mnie tulił. A potem uniósł głowę. - Hej. Ty drżysz. - Potarł dłońmi mojeramiona. - Nic dziwnego. Cała przemokłaś. Jakim cudem tak zmokłaś?- Bo padało - powiedziałam. I jakby na dowód moich słów nad naszymi głowami rozległ sięzłowrogi grzmot.- Nie tutaj.Najwyraźniej.- Ale jak to możliwe? - Puścił mnie, ale tylko na moment, pochylając się po dżinsowąkurtkę, która leżała obok jego iPoda. Zarzucił mi ją na ramiona, a potem znów przyciągnął mnie dosiebie. - Słuchaj. Przykro mi z powodu tego, co tam zaszło. W szkole. Z Markiem. To byłonieprzyjemne.- Tak. - Uwielbiałam to uczucie, kiedy mnie obejmował. - Było. Mnie... też jest przykro.- Tobie za nic nie powinno być przykro - powiedział. - Ty nic nie zrobiłaś. Mógłbym gozabić za to, jak cię popchnął.- Tak - powtórzyłam. - Will, co do Marca... - Przełknęłam ślinę, a potem położyłam mu obiedłonie na ramionach i odepchnęłam go leciutko, żeby móc mu spojrzeć w twarz. Była takprzystojna jak zawsze, a jego jasnobłękitne oczy ocieniały gęste, ciemne rzęsy.- Co? - spytał, patrząc na mnie w dół. - On nie... Nie spotykał się z tobą potem, prawda?Zgubiłem go przed szkołą.Jeździłem po okolicy i szukałem go, ale nie udało mi się go zna leźć. Nie chciałem wracaćdo domu. - W tym momencie odwrócił ode mnie spojrzenie. - Próbowałem parę razy zadzwonić dociebie, ale wszystkie linie były ciągle zajęte. Chciałem nawet podjechać, ale po tym, co się stało,nie byłem pewien... Złapałam jego twarz obiema dłońmi i obróciłam ją ku sobie, żeby musiał mispojrzeć w oczy.- Chyba nie mówisz poważnie - powiedziałam. - Myślisz, że nie chciałabym cię widzieć?Tylko ze względu na to, co stało się w szkole?Znów przeleciał mu po twarzy ten cień. Ale przynajmniej nie rozluźnił uścisku otaczającychmnie ramion.- Do tej pory pewnie już się rozniosło po całym mieście - stwierdził.- Will, twoja mama do mnie dzwoniła. Naprawdę się martwi...Wtedy mnie puścił. Obrócił się do mnie plecami, przeciągając dłonią po swoich ciemnychwłosach.- Posłuchaj - powiedział gdzieś w stronę drzew. - Ja po prostu potrzebuję trochę czasugdzieś z dała od niej. I od taty. Żeby wszystko przemyśleć. - Znów popatrzył na mnie z niecocierpką miną. - Niecodziennie facet się dowiaduje, że jego matka wcale nie umarła, wiesz.- Wiem - znów powiedziałam. - Nie dlatego dzwoniła. Skrzywił się.- Wiem, czemu dzwoniła. Chodzi o Marca, tak? Pokiwałam głową, nie ufając głosowi natyle, żeby coś powiedzieć. Nad naszymi głowami znów rozległ się grzmot.Will westchnął.- A co Marco zrobił tym razem? - Uśmiechał się, ale nie tak, jakby temat rozmowy bardzogo rozbawił. - Rozbił land cruisera? Opróżnił barek ojca? Nie, to wszystko już zaliczył. Poza tymnic z tego mnie nie dotyczy, a on mnie za to wszystko wini. Och, zaczekaj, wiem. Wziął „PrideWinn" i wpakował jacht na mieliznę.- Nie - powiedziałam i z trudem przełknęłam ślinę - Ukradł jeden z rewolwerów twojegotaty. I moim zdaniem będzie próbował cię zabić.