Rozdział 21

20 1 0
                                    

  Wiedziałam od mojego brata Geoffa, który był doświadczonym wagarowiczem, żezazwyczaj administracji szkolnej zajmowało cały dzień, zanim udawało im się dopaść winowajcę.Wiedziałam więc też, że przynajmniej przez jeden dzień nie grozi mi wezwanie do gabinetu wicedyrektorPavarti w celu wyjaśnienia mojej nieobecności na piątej i szóstej lekcji.Ale i tak uznałam, że bezpieczniej będzie posiedzieć w damskiej łazience, dopóki nieodezwie się dzwonek na przerwę, niż snuć się po korytarzach i ryzykować, że ktoś mnie złapie.Tak więc dałam nura do najbliższej łazienki.Zdawałam sobie sprawę, że przede wszystkim będę musiała znaleźć Willa. Nie miałampojęcia, jakie lekcje ma na siódmej i ósmej godzinie, ale będę musiała jakoś się tego dowiedzieć. Apotem złapię go i opowiem, że jeden z nauczycieli z liceum Avalon uważa go za reinkarnacjęśredniowiecznego króla. No i że grozi mu wielkie, śmiertelne niebezpieczeństwo ze strony jegoprzybranego brata.Pan Morton miał rację co do jednego. Will w to, oczywiście, nie uwierzy. Jaki człowiekprzy zdrowych zmysłach by to zrobił?Ale to nie znaczyło, że nie ma prawa się tego dowiedzieć.Czesałam się przed lustrem nad umywalką, kiedy zdałam sobie sprawę, że nie jestem w tejłazience sama. Usłyszałam jakieś pociąganie nosem zza drzwi ostatniej kabiny. Były zamknięte.Pochyliłam się, żeby zajrzeć pod przepierzeniem między drzwiami kabiny i podłogą, i zobaczyłambiałe buty do aerobiku, do których przywiązana była para charakterystycznych niebiesko - złotychpomponików liceum Avalon.W damskiej łazience była ze mną jakaś zapłakana czirliderka.I biorąc pod uwagę, jak mi się do tej pory toczył ten dzień, chyba trafnie się domyślałam,która to.- Jennifer? - odezwałam się i zapukałam do drzwi. - To ja, Ellie. Nic ci nie jest?Usłyszałam szczególnie zasmarkane chlipnięcie. A potem Jennifer odezwała sięschrypniętym głosem: Odejdź.- Daj spokój, Jennifer - powiedziałam. - Otwórz i pogadaj ze mną. Nie może być aż tak źle.Chwilę milczała. A potem usłyszałam, że odsuwa zasuwkę, i Jennifer - nadal prześliczna,mimo zaczerwienionych oczu - wysunęła się z kabiny, ocierając twarz długimi rękawami swetra.- N - nie mów nikomu - wyjąkała. Spojrzała na mnie swoimi wielkimi, zmartwionymi,błękitnymi oczami. - Nie chcę, żeby wiedzieli, że mnie złapałaś na płaczu. Szczególnie te plotkarkiz drużyny lekkoatletycznej, z którymi trzymasz. Okay? Bo one mnie nienawidzą i to jeszcze tylkowszystko pogorszy.- Nic nie powiem - zapewniłam ją. Złapałam garść papierowych ręczników z pojemnika naścianie i zwilżyłam je pod kranem, a potem jej podałam. - Ale one wcale cię nie nienawidzą.- Żartujesz chyba? - Jennifer ocierała papierowymi ręcznikami czerwone oczy - Wszyscymnie nienawidzą. Za to, co zrobiłam Willowi.- Nikt cię nie nienawidzi - powiedziałam. - Ja cię nie nienawidzę. I Will też cię wcale nienienawidzi.Ku mojemu zdumieniu Jennifer znów zaczęła płakać, chociaż myślałam, że już jej przeszło.- Wiem! - wybuchnęła. - To jest właśnie najgorsze! Will podszedł do mnie dziś rano i byłtaki słodki! Powiedział, że wie, że Lance i ja nie chcieliśmy go zranić i że on zupełnie nie ma nicprzeciwko temu, żebyśmy byli r - razem. Powiedział nawet, że jego z - zdaniem tworzymy udanąparę. Lance i ja! O mój Boże. Chciałabym umrzeć!- Dlaczego? - zapytałam, poklepując ją po ramieniu. Chciałam ją pocieszyć. - Nie wierzyszmu?- Oczywiście, że mu wierzę. - Jennifer zaśmiała się, ale usłyszałam w tym coś, jakbyniedowierzanie. - To znaczy, to fakt, że Will... On nigdy nie kłamie. Nawet po to, żeby ktoś sięlepiej poczuł. No cóż, może gdybyś była chora, to by powiedział, że wyglądasz świetnie czy coś.Ale nigdy... Nigdy w ważnych sprawach. Więc wiem, że powiedział prawdę. Właśnie w tym rzecz.Jemu to wcale nie przeszkadza, że Lance i ja... On jest po prostu taki... miły.Jakiś chłód ścisnął mnie za serce, ale powiedziałam sobie, że jestem niemądra. I samolubna.- Więc chcesz się z nim znów zejść? - zapytałam lekkim tonem, chociaż wcale nie było miw tej chwili lekko na duszy. Bo, oczywiście, nagle zdałam sobie sprawę, jak bardzo liczyłam na to,że teraz, kiedy Will jest wolny, może przestanie myśleć, że jesteśmy tylko przyjaciółmi, ale i... Nocóż, nieważne.Ale jeśli on i Jennifer znów się zejdą, to się nigdy nie zdarzy.- Sama nie wiem - odparła żałośnie. - Jakąś częścią zawsze go będę kochała. Ale cała resztamnie... Uważasz, że to możliwe, żeby kochać naraz dwóch chłopaków?Wzruszyłam bezradnie ramionami.- Nie wiem. Ja się zakochałam tylko w jednym...- W Willu, prawda? - spytała Jennifer. Otarła oczy. Spojrzałam na nią w totalnym szoku.- C - co? Nie! Oczywiście, że nie! Chodzi o innego faceta. On ma na imię Tommy...- W porządku - powiedziała Jennifer. Przestała już płakać. Wyjęła kosmetyczkę z torby iusiłowała poprawić makijaż. - To znaczy, nie mam do ciebie pretensji. I we dwójkę wyglądacienaprawdę fajnie. Oboje macie takie ciemne włosy. I tak dalej.Miałam wrażenie, że się udławię.- Ja nie... ja nie czuję do niego nic takiego.- Nie? - Zacisnęła usta, a potem posmarowała wargi błyszczykiem. - No cóż, on cię lubi. Toznaczy, od pierwszej chwili, kiedy zobaczył cię tamtego dnia w parku, pamiętasz? To tak jakby znałciebie z jakiegoś poprzedniego życia czy coś.Uśmiechnęłam się z. żalem. Bo, oczywiście, jeśli to, w co pan Morton wierzył, było prawdą- choć to oczywiście niemożliwe - to nie ja byłam osobą, którą Will znał w poprzednim życiu. Tenhonor w całości przypadł Jennifer.- On mnie po prostu lubi jak przyjaciółkę - powiedziałam już chyba po raz setny tego dnia.- Nie byłabym tego taka pewna. - Jennifer miała nieco chmurną minę. - No bo zaprosił cię znami na żagle. On nie zaprasza ot tak byle kogo na swój jacht. I mówi, że ten jego głupi pies ciępolubił. Poza tym twierdzi, że może z tobą rozmawiać. Willa ostatnio bardzo interesują rozmowy.On... się zmienił, wiesz? - Spojrzała na mnie znacząco. Aleja nie rozumiałam.- Jak to, zmienił się?- Od czasu kiedy zaczęliśmy się spotykać. - Wzruszyła ramionami. - Kiedyś obchodziło gotylko żeglowanie i futbol. A potem zajął się samorządem szkolnym. Czasami - rzuciła miniespokojne spojrzenie - chce rozmawiać o polityce.Polityce! Latem mówił, że nie będzie startował do drużyny futbolowej, bo chce mieć więcejczasu na debaty klubu dyskusyjnego czy coś. wyobrażasz sobie? Lance, dzięki Bogu, wybił mu to zgłowy. Ale prawdę mówiąc, czułam, że on się zmienia w kogoś, kogo ja nawet nie znam... Towłaśnie najbardziej lubię w Lansie - ciągnęła, zamykając kosmetyczkę. - On nie chce ciąglerozmawiać, tak jak ostatnio Will. Przysięgam, czasami jest tak, jakby on wolał rozmawiać, niż... no,sama wiesz.Wiedziałam. I zarumieniłam się na tę myśl.- Byłoby bardzo fajnie, gdybyście z Willem zaczęli ze sobą chodzić - powiedziała Jennifer.Oczy jej rozbłysły. - Bo wtedy ludzie przestaliby się mnie czepiać ze względu na Lance'a. Bowiesz, chociaż Will zamienia się trochę w dziwaka, z tą gadaniną o rzuceniu futbolu iprzesiadywaniem w lasach, to nadal jest tak samo popularny jak kiedyś. Zastanów się nad tym,dobra?Potrząsnęła puszystymi jasnymi lokami, a potem obróciła się i spojrzała na mnie.- No, co o tym myślisz? Widać, że parę minut temu ryczałam?Popatrzyłam na nią. I ogarnęło mnie przygnębienie.Bo była prześliczna. Nawet po tym, jak to ujęła, ryczeniu. Nawet za milion lat niemogłabym z kimś takim konkurować, niezależnie co ona sama o tym mówiła.Nie chodziło tylko o to, że jest taka ładna. Gdyby to było tylko to, mogłabym po prostu, bezżadnego poczucia winy, nienawidzić jej.Ale nie mogłam jej nawet nie lubić, bo w sumie była całkiem w porządku. Pogodnieoświadczyła, że jej zdaniem, chłopak, w którym była jeszcze trochę zakochana, jest być możebardziej zainteresowany mną... a potem - zupełnie szczerze - przyznała, że chciałaby, żebymzaczęła się z nim spotykać, bo może to jej ułatwi towarzyskie sytuacje. Jak można kogoś takiegonie lubić?- Wyglądasz świetnie.- Dzięki. - Jennifer uniosła brodę, żeby spojrzeć mi w twarz.- Nikomu nie powiesz, prawda?- Nie, naprawdę nie powiem.- To dziwne - zastanowiła się i podeszła do drzwi łazienki. - Ale ja ci naprawdę wierzę. Aprzecież prawie cię nie znam. Musisz być widocznie jedną z tych osób. No wiesz, tych, co to maszwrażenie, że już je kiedyś spotkałaś, chociaż wiesz, że to niemożliwe. Coś tak jak - dodałapogodnie, kładąc dłoń na klamce - z Willem.No cóż, zamierzałam powiedzieć, to nie to samo.Ale słowa zamarły mi w gardle. Bo mogłabym przysiąc, że w tej samej chwili usłyszałam zadrzwiami łazienki pana Mortona.  

Liceum AvalonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz