Rozdział 9

26 1 0
                                    

  Nie wie, w czym klątwy tkwi zła treść,

 Więc nić swą równo może pleść 

I życie bez trosk może wieść,

 Pani na Shalott. 

Zmusiłam Stacy i Liz, żeby poszły ze mną. Za żadne skarby nie poszłabym na imprezęsama, nie znając tam nikogo poza gospodarzem, który bez wątpienia będzie za bardzo zajęty, żebyze mną rozmawiać.Poza tym zapytałam Willa, kiedy mu odpisywałam na maila poprzedniego wieczoru, czymogę przyprowadzić ze sobą dwie koleżanki, a on odpisał, że nie ma sprawy.Stacy nie przejęła się zaproszeniem, ale Liz była bardzo podekscytowana. Nigdy jeszcze,zwierzyła mi się, nie była na imprezie w domu u kogoś popularnego - a co dopieroprzewodniczącego klasy maturalnej - i umierała z chęci zobaczenia, jak taka impreza wygląda.No to się przekonała. Rodzaj imprezy dałoby się podsumować jednym słowem: tłoczno.Will mieszkał przy Sevem Bridge. W sumie to na wzgórzu, z widokiem na zatokę, ale musiałyśmyzaparkować sporo poniżej szczytu, bo przed domem stałe) już tyle samochodów, że nie dało siępodjechać bliżej.- O kurczę... - zaczęła Liz, kiedy wreszcie wspięłyśmy się na wzgórze i weszłyśmy do holudomu Wagnerów. Bo dom Willa był naprawdę fajny, same marmurowe posadzki i wielkie lustra wzłoconych ramach. Można się było zastanawiać, skąd jego tatę stać na to wszystko przy pensjioficera marynarki wojennej.Liz najwyraźniej myślała o tym samym, bo szepnęła do Stacy i do mnie tonem osoby dobrzepoinformowanej:- Majątek po rodzinie.Natknęłam się na admirała Wagnera niemal w tej samej chwili, w której weszłyśmy dośrodka. Stał w salonie i witał się z wchodzącymi ludźmi, z drinkiem w jednej ręce i atrakcyjnąblondynką u boku. Założyłam, że to jest właśnie wdowa po zmarłym przyjacielu, macocha Willa.- Świetny mecz, prawda? - mówił tata Willa do każdego, kto chciał słuchać. - Weźcie sobiedrinka. Świetny mecz, nieprawdaż?Tata Willa zdecydowanie nie wyglądał na potwora, który celowo wysłałby na śmierćswojego najlepszego przyjaciela, no i zmuszałby swojego syna do obrania niechcianej kariery. Byłwysoki, jak Will, i miał szpakowate włosy. Nie miał na sobie munduru ani nic takiego, chociażkanty na jego sportowych spodniach były nieco za ostre jak na cywila. Ale to może tylko dlatego,że nie przywykłam do oglądania mężczyzny w wyprasowanych spodniach. Mój tata nigdy w życiunie włożył jednego wyprasowanego ciucha.Podeszłam do niego od razu i przedstawiłam siebie, Liz i Stacy, bo uznałam, że tak będziegrzecznie. Przyznam też, że byłam ciekawa, jaki okaże się admirał Wagner, po tym wszystkim, co onim słyszałam.Ale był naprawdę czarujący i najwyraźniej zachwycony tym, że jego syn ma tylu przyjaciół.Powiedział takim radosnym, tubalnym głosem:- Miło was poznać, dziewczyny. Idźcie i weźcie sobie coś do picia. Napoje są przy basenie.Przyjrzałam się uważnie żonie admirała, usiłując ocenić, jak wiele miała wspólnego z tym,co Will powiedział, że „ostatnio dziwnie się porobiło".Ale wcale nie wyglądała na wredną osobę ani nic. Była bardzo piękna, filigranowa i miałajasne włosy... w sumie szalenie przypominała Jennifer Gold.Ale była też trochę smutna. Jakby może brakowało jej zmarłego męża czy coś takiego.A może zwyczajnie nie miała ochoty uczestniczyć w jakiejś głupiej imprezie dla licealistów.Trudno powiedzieć.Stacy, Liz i ja zrobiłyśmy, jak nam kazał admirał, i poszłyśmy w stronę basenu.Spóźniłyśmy się trochę, więc Will, Lance i cała reszta ich kumpli z drużyny - nie wspominając! jużo zespole czirliderek z liceum Avalon - już tam byli. Przybijali sobie nawzajem piątki i wskakiwalido podgrzewanego basenu, oświetlonego chyba milionem papierowych lampionów.Stacy, Liz i ja wzięłyśmy sobie napoje gazowane, a potem? zatrzymałyśmy się przyguacamole - bo to tam na koniec zwykle lądują na imprezach wysokie dziewczyny - i przyglą-dałyśmy się wszystkim. Nikt nie zwracał na nas najmniejszej uwagi. To znaczy, nikt pozaowczarkiem szkockim, który podszedł i wcisnął nos w moją dłoń.- Cześć, piesku - powiedziałam. Był piękny, miał długą jedwabistą sierść, białą, z zaledwiekilkoma czarnymi łatami. I był też bardzo dobrze wychowany. Nie skakał na mnie i tylko raz mnieliznął.Wiedziałam, że to musi być pies Willa, Kawaler. Przekonałam się, że miałam rację, kiedyWillowi udało się oderwać od adorującego go tłumku. Podszedł do mnie z okrzykiem:- Przyszłaś!Liz i Stacy obejrzały się zgodnie za siebie, żeby zobaczyć, do kogo on mówi, a ja poczułam,że zaczynam się rumienić.Bo wiedziałam, że zwracał się do mnie.- Tak - powiedziałam, kiedy on przystanął przede mną. Przebrał się w luźne kąpielówki ihawajską koszulę, rozpiętą do pasa. Trudno było nie patrzeć na mięśnie jego brzucha.przypominały sześciopak piwa. Usiłowałam zignorować ten widok i dodałam: - Dzięki zazaproszenie. To moje koleżanki, Stacy i Liz.Obie dziewczyny patrzyły zupełnie zaskoczone. Will się z nimi przywitał, a potem zwróciłsię do mnie:- Widzę, że Kawaler cię znalazł. Musiał cię polubić.To prawda. Pies oparł się o mnie bokiem, kiedy go drapałam za uszami. A przynajmniejdopóki nie przyszedł Will. Wtedy całą swoją uwagę skupił na nim.- Ma dobre maniery - powiedziałam idiotycznie, bo tylko to mi przyszło na myśl. Poza:Kocham cię! Kocham cię!Co, jak rozumiecie, nie byłoby zachowaniem przyjętym w towarzystwie.Will tylko się uśmiechnął i zapytał, czy popływamy.- Nie wzięłyśmy kostiumów - skłamała Liz, szybko zerkając w stronę Jennifer Gold, któraprzechadzała się w pobliżu i wyglądała absolutnie anielsko w białym jak śnieg tankini.- Och, my tu mamy mnóstwo zapasowych - powiedział Will. - W tym domku przy basenie.Wybierzcie sobie coś.Stacy i Liz popatrzyły na niego w milczeniu, zapominając o trzymanych w dłoniachchipsach, którymi nabierały guacamole. Szansa na to, że we trzy zaczniemy paradować w kostiumachkąpielowych na oczach drużyny czirliderek, była mniej więcej taka sama jak to, że z niebaspadnie gigantyczny meteor i spali je wszystkie żywcem.Nie żebym życzyła im takiego losu. Przynajmniej nie do końca.- Baw się dobrze - powiedział do mnie Will z szerokim uśmiechem, zupełnie nie zauważającnaszego zażenowania, jak każdy normalny facet. - Muszę ruszać, wiesz. Obowiązki gospodarza.- Jasne. Will, z Kawalerem drepczącym tuż przy boku, poszedł porozmawiać z wysokim,przystojnym chłopakiem, którego nigdy przedtem nie widziałam. Ciemnowłosy, jak Will, wydawałmi się jakby znajomy. Wiedziałam jednak, ż nie chodzi do Avalonu. Liz z wielką frajdą wyjaśniłami, kim on jest.- To Marco - powiedziała z ustami pełnymi guacamole. - Przybrany brat Willa.Spojrzałam jeszcze raz. Marco rozmawiał przyjaźnie z Willem i paroma innymi chłopakamiz drużyny. Nie wyglądał na rozgoryczonego tym, jak się sprawy potoczyły. No wiecie, że mieszkaw domu człowieka, który posłał jego ojca na śmierć, a potem ożenił się z jego matką. To znaczy,przecież po czymś takim człowieka może pokręcić.Nie przypominał też potwora, za jakiego uważały go Lii i Stacy. Na pewno nie wyglądał jakktoś, kto usiłował zabić nauczyciela. Co prawda miał kolczyki w kształcie kółek w obu uszach. Ijeden z takich plemiennych tatuaży wokół bicepsa.Ale wiecie, teraz to całkiem normalne.Przyglądałam się, jak Marco obchodził basen wkoło, witając się z ludźmi jak polityk -uściskiem dłoni i klepnięciem po ramieniu, jeśli chodziło o chłopaków, i pocałunkiem w policzek,jeśli to była dziewczyna. Zastanawiałam się, jak bym się czuła, mieszkając pod tym samym dachemco facet, który był odpowiedzialny - nieważne, że nie bezpośrednio - za śmierć mojego taty.W Annapolis okazało się o wiele ciekawiej niż się spodziewałam, kiedy rodzicezapowiedzieli mi, że przeprowadzimy się tu na rok.Liz szybko przekonała się, że niewiele straciła, nie chodząc na imprezy do popularnychuczniów. Stacy też zaczęła się nudzić. Kiedy oświadczyły że chcą już wracać - udało nam sięwsunąć całe guacamole i wyglądało na to, że więcej nie podadzą - pokiwałam głową, bo sama teżchciałam już stamtąd pójść. Zobaczyłam to, co chciałam - tatę Willa, który okazał się bardzo miły;jego macochę, która wydawała się urocza; i sposób, w jaki Will zachowywał się wobec Jennifer.Dokładnie tak, jak można by tego oczekiwać od pary... Nie jakieś gruchające turkaweczki,ale często trzymali się za ręce i raz widziałam, jak się do niej pochylił, żeby ją pocałować.Czy skręciło mnie z zazdrości na ten widok? Owszem. Czy uważam, że byłabym dla niegoodpowiedniejszą dziewczyną niż ona? W sumie tak.Ale rzecz w tym, że ja chciałam, żeby on był szczęśliwy. Brzmi to dziwnie, ale naprawdętego chciałam. I jeśli Jennifer go uszczęśliwia, no to co zrobić, niech i tak będzie. Tyle że...Co z tą różą? Tą, która teraz stała, w pełnym rozkwicie, w wazoniku na mojej nocnej szafce.Jest pierwszą rzeczą, którą widzę co rano po przebudzeniu i ostatnią, którą widzę wieczorem, przedzgaszeniem światła.Dopiero kiedy szłyśmy już do wyjścia, przypomniałam sobie, że powinnam zawiadomićLance'a o naszym spotkaniu z panem Mortonem w poniedziałek rano. Powiedziałam Liz i Stacy, żespotkamy się przy samochodzie, i zawróciłam, zęby znaleźć Lance'a.Nie było go przy basenie, gdzie go widziałam po raz ostatni, ani w domu. Wreszcie ktośstojący w kolejce do łazienki na piętrze powiedział mi, że widział go, jak wchodził do pokojugościnnego. Podziękowałam, podeszłam do tych drzwi i zapukałam.Muzyka dobiegająca z parteru była zbyt głośna, żebym mogła usłyszeć, czy Lancepowiedział, że można wejść, czy nie. Zapukałam nieco głośniej. Nadal nic.Uznałam, że skoro ja go nie słyszę przez tę muzykę, to on pewnie nie słyszy mojegopukania. Uchyliłam drzwi - tylko odrobinę - żeby zobaczyć, czy Lance tam w ogóle jest. Był tam,jak najbardziej.Całował się na łóżku z Jennifer, dziewczyną swojego najlepszego przyjaciela.Byli tak sobą zajęci, że nie zauważyli, że drzwi się uchylają. Szybko je zamknęłam, a potemstanęłam pod ścianą po przeciwnej stronie korytarza, opierając się o nią Miałam wrażenie że serceza chwile wyskoczy mi z piersi.Ale zanim zdążyłam się zastanowić nad tym co przed chwilą zobaczyłam, stało się cośjeszcze bardziej przerażającego.Otóż po schodach wchodził Will i zmierzał prosto do drzwi, które przed chwilą zamknęłam  

Liceum AvalonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz