Rozdział 20

21 1 0
                                        

   Umrze? - Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Wreszcie zrobiło mi się na tyle głupio,że się zmieszał.- Tak.- Ale... - Byłam wstanie tylko siedzieć i powtarzać jak papuga to, co on przed chwiląpowiedział. - Umrze?- Tak, oczywiście. - Pan Morton był teraz chyba nieco rozdrażniony. - A ty myślałaś, że cosię stanie, Elaine? Jak sądzisz, dlaczego wyjeżdżam? Chyba nie myślisz, że chcę tu zostać iprzyglądać się wszystkiemu?- Ale... - Wciąż się na niego gapiłam. Usłyszałam dzisiaj wiele szalonych rzeczy, ale to byłjuż szczyt wszystkiego. - Pan mówi o Willu? Uważa pan, że Will umrze?- Musi - powiedział pan Morton przepraszającym tonem. - Żeby Mordred, czyli raczejMarco, mógł uzyskać przewagę...- Uważa pan, że Mordred zrobi coś Willowi?- Nie uważam, panno Harrison - powiedział spokojnie pan Morton. - Ja to wiem. Marco sammi o tym powiedział w mojej pracowni rok temu, kiedy głupio próbowałem go przekonać, żebyzrezygnował ze swoich planów. Zrobiłem to wbrew rozkazom zakonu, bo tak samo jak ty teraz nieumiałem kiedyś uwierzyć, że człowiek może być zupełnie zły. Myślałem, że jeśli uda mi się dotrzećdo tego chłopak to może oprzytomnieje. Okazało się, że się myliłem. Przekonałem się o tym dośćboleśnie, mógłbym dodać.- To wtedy Marco pana zaatakował - zgadłam, dodając dwa do dwóch. Niestety, wynikwydawał się równie szalony jak wszystko w tej historii. został za to wywalony ze szkoły.- Właśnie - potwierdził pan Morton. - Teraz widzę, że to była z mojej strony fatalnapomyłka. Uświadomiłem Marcowi istnienie zakonu i opowiedziałem o roli, którą chłopak odegra wtej historii, jeśli nie poniecha swych planów. Efekt był zupełnie inny od zamierzonego. Marco niewyrzekł się zła, ale potraktował moje ostrzeżenia jako wymówkę, żeby tym pełniej opowiedzieć siępo jego stronie. Coś w rodzaju: „No cóż, skoro takie jest moje przeznaczenie, to po co mam z nimwalczyć?"Mogłam tylko zamrugać powiekami, patrząc na niego.- Więc Marco wie, że jest kolejnym wcieleniem Mordreda? Mogłam sobie tylko wyobrażać,jak Marco przyjął tę informację. Pewnie zaśmiał się szyderczo.A potem najwyraźniej chciał zabić posłańca. Tylko czy ta przemoc była na pewno nie dokońca niezasłużona?- Tak. I jest to moja wina - odparł pan Morton. - Chociaż chyba nie od razu w to uwierzył.Ale fakt, że cię rozpoznał jako Elaine z Astolat, zdaje się wskazywać, że pogodził się z tą myślą.- Ja nie jestem - powiedziałam powoli i z wielką złością - Elaine z Astolat.Pan Morton uśmiechnął się smutno.- Zabawne. Dokładnie to samo powiedział wtedy Marco. Tylko on akurat upierał się, że niejest Mordredem.- On nie jest Mordredem. - Byłam wściekła. Naprawdę. To wszystko posunęło się za daleko.- A panu powinno się odebrać licencję nauczyciela za to, że opowiada pan podatnym na wpływymłodym ludziom, że są ponownymi wcieleniami jakichś mitycznych postaci! Pan Morton pogroziłmi palcem.- No, no, Elaine - powiedział. - Doskonale wiesz, że nie mityczne.Miałam ochotę czymś w niego rzucić. W głowie mi się nie mieściło, że w ogóle prowadzę znim tę rozmowę.- Świetnie - odparłam. - No więc były prawdziwe. Kiedyś. I owszem, Artur istniałnaprawdę. W takim razie załóżmy tylko dla potrzeb tej dyskusji, że reinkarnacja rzeczywiście jestmożliwa. Ostrzegł pan Marca, a czy powiedział pan D tym cokolwiek Willowi?- To bezcelowe, Elaine - powiedział ze smutkiem pan Morton. - Mówiłem ci wcześniej, żeteraz i tak jest już za późno. Członkowie zakonu usiłowali w przeszłości ostrzegać Niedźwiedziaprzed tym, co mu grozi, tak jak ja bez powodzenia usiłowałem nawrócić Marca ku Światłu. Takaingerencja nigdy nic dobrego nie przyniosła. W większości przypadków po prostu nam nie wierzył.A potem znów Mrok powstawał i pokonywał nas... i jego.Gapiłam się na niego.- Jeżeli więc to wszystko jest prawdą, jeśli dzieje się to naprawdę, to Marco zamierza zabićWilla. A pan uważa, że nie warto ostrzec go, co go czeka?- Jest już za późno, Elaine. - Pan Morton pokręcił głową. - On już stracił Ginewrę i nie maochoty dłużej żyć...- Ależ ja właśnie to usiłowałam panu dziś rano powiedzieć. - Prawie krzyknęłam, tracąccierpliwość. Nie żebym choć przez moment wierzyła w ten stek bzdur. Ale po prostu dla dobradyskusji... - Willowi zupełnie nie przeszkadza, że Jen zostawiła go dla Lance'a! Naprawdę. On mipowiedział, że mu wręcz ulżyło, kiedy się o nich dowiedział.Pan Morton uśmiechnął się do mnie ze smutkiem. - A gdybyśmy mu powiedzieli, Elaine,uważasz, że by nam uwierzył? Ze zrobiłby coś, żeby chronić samego siebie?Czy ty sądzisz, że to by zrobiło jakąkolwiek różnice? Nie masz pojęcia, z czym się usiłujeszzmierzyć. Bitwa o Artura między Światłem a Ciemnością toczy się od stuleci. Zło nie zniesieżadnej ingerencji ze strony Światła. Będzie rzucać nam pod nogi przeszkody nie do pokonania -śmiertelnie groźne przeszkody. Mordred, z pomocą mrocznych mocy znajdzie sposób, żeby zabićswojego brata, niezależnie od wszystkiego, co my...- Marco wcale nie chce zabić Willa! - krzyknęłam, nadal nie mogąc uwierzyć, że w ogóleprowadzę tę rozmowę. - Dlaczego Marco miałby to zrobić?- Pomijając fakt, że przez swoją chciwość i samolubne lekceważenie innych popadł wobjęcia Ciemności? - Pan Morton zmarszczył brwi. - Zastanów się nad tym, Elaine.Przypomniałam sobie Marca, jego kolczyki w uszach i drwiący sposób bycia. Jasne, bywałwredny i ta jego lodowato zimna skóra przyprawiała człowieka o dreszcze.Ale zaraz morderca? No, usiłował zabić pana Mortona - ale facet mu przecież wmawiał, żejest wcieleniem jednej z najbardziej znienawidzonych historycznych postaci wszech czasów.Dlaczego miałby chcieć zabić Willa? Przecież sam przyznał, że odkąd jego matka wyszła zaadmirała, żyło mu się dużo lepiej. Nawet dostał jacht. A przynajmniej możliwość korzystania zniego. Co on takiego powiedział tamtego dnia?„To nie ja mam farta. To Will go ma".Czy to może chodzić o to?- Uważa pan, że Marco będzie próbował zabić Willa, bo jest o niego zazdrosny? I zły o to,co tata Willa zrobił jego ojcu? Czy to o to chodzi?- Tym razem? - Pan Morton pokiwał głową. - Kryje się w tym o wiele więcej, niż mogłabyśsobie wyobrazić, ale wydaje mi się, że częściowo może chodzić właśnie o to.- Za każdym razem jest inaczej? - To była ta część, która sprawiała, że tak ciężko byłouwierzyć, że to są naprawdę jakieś paranoidalne złudzenia, jak usiłowałam się upierać w pierwszejchwili. Ta historia była tak dokładnie przemyślana, że w jakiś sposób wydawała się sensowna.- Za każdym razem są to wariacje na kilka tematów - potwierdził pan Morton. - Widzisz,Mordred nienawidził Artura dlatego, że sam pragnął tronu. Odwrócił się od własnych ludzi, niedbał o nich, chciał tylko zaspokoić własne potrzeby i ambicje. To wtedy Mrok nim zawładnął izrobił z niego narzędzie...- Niech pan przestanie! - Zakryłam dłońmi uszy, zaczynając czuć się tym wszystkimprzytłoczona. - Ja już nie chcę nic więcej słyszeć o ciemnej stronie, okay? Chcę tylko wiedzieć,skoro jest pan taki pewien, że to wszystko znów się stanie, jak pan może tak po prostu uciec ipozwolić zamordować Willa. Rozumiem, że pan się obawia tej... tej Ciemności. - Teraz już i mniemożna było posądzić o szaleństwo, ale nic mnie to nie obchodziło. - Ale na litość boską, dlaczegopan chociaż nie pójdzie na policję?co im powiem, Elaine? - Pan Morton uśmiechnął się z żalem. - Ze według prastarejprzepowiedni, która spełniała się już niezliczoną ilość razy, ten oto młody człowiek któregoś dniazabije swojego przybranego brata i w ten sposób sprowadzi nieszczęście na nasz świat? Nie mogętego zrobić. Wiesz, że nie uwierzą.Nie. Nie uwierzą. Ja sama nie chciałam w to uwierzyć. Bo to wszystko było kompletnieporąbane.- A nawet gdyby chcieli mi pomóc - ciągnął pan Morton - policja nie jest w stanie niczrobić. Rewolwery i policyjne pałki są bezsilne wobec gniewu Ciemności. A ja byłbym winienwplątania niewinnych dusz w wojnę, w której nigdy nie mogłyby zwyciężyć. A w każdym raziepowszechnie wierzy się, chociaż jeszcze trzeba tego dowieść, że tylko osoby z najbliższegootoczenia Artura mogą zakończyć panowanie zła.- A więc... - Odgarnęłam z oczu kosmyk włosów. - Kto? Lance? Jennifer?- Z pewnością - powiedział. - Któreś z tych dwojga. Ale nie... No cóż, nie ty.Rzuciłam mu paskudne spojrzenie.- Bo tamta Elaine z Astolat nigdy nie spotkała króla Artura? O to chodzi?- Mówiłem ci, że lepiej, żebyś tego nie wiedziała - przypomniał mi pan Morton smutnymtonem.- Byłabym durna - zapewniłam go - gdybym miała rzeczywiście w to wszystko uwierzyć.Pan Morton popatrzył na mnie, a troska złagodziła jego pobrużdżone rysy.- Elaine - odezwał się łagodnie - idź do domu. Poproś rodziców, żeby cię zabrali gdzieśdaleko stąd. Może z powrotem do Minnesoty. Byłoby dla ciebie lepiej, gdybyś po prostu wróciła zpowrotem do domu.Coś w sposobie, w jaki wypowiedział słowo „dom", sprawiło, że nie wytrzymałam.Mówiąc prosto, szlag mnie trafił. Zniosłam całą resztę. Gadanie o Ciemności i oniebezpieczeństwach grożących tym, którzy chcą ją pokonać. O tym, że Will żyje tylko dlaJennifer. Nawet o Tahiti.Ale tego już nie zamierzałam znosić.- Do domu? - powtórzyłam. - A co pan o tym wie? Dom to nie miejsce. To ludzie, którzy gotworzą... Ludzie, o których się troszczysz i którzy się troszczą o ciebie... Albo troszczyliby się,gdybyś się nie odwracał na pięcie i nie porzucał ich, żeby sobie jechać na Tahiti, bo wierzysz wjakąś idiotyczną przepowiednię. Nie bardzo wierzę w całą tę historię ze Światłem i Ciemnością,panie Morton. Ale wiem jedną rzecz, gdybyście pan i ten tak zwany zakon rzeczywiście byli postronie Willa, nie porzucalibyście go, nawet nie próbując mu pomóc. On by z wami nigdy tak niepostąpił. Nigdy by nie powiedział: „Och, no cóż, zawsze tak było, więc chyba lepiej nie próbowaćnic zmieniać, bo jak raz próbowałem, to się nie udało, a zło zawsze wygrywa".Głos mi się załamał, ale było mi już wszystko jedno. Po prostu dalej wrzeszczałam:- Bo czy nie to właśnie sprawiło, że ten pana Artur stał się taki popularny? Podobno był tymwielkim, innowacyjnym myślicielem, który nie chciał postępować tak, jak mu ludzie kazali, tylkodlatego, że od zawsze robiło się w ten sposób jakąś rzecz. Jeśli Will naprawdę jest Arturem, a nietwierdzę, że nim jest, bo moim zdaniem, wszystko to jakaś głupota, to czy on naprawdę wycofałbysię, mówiąc: „Och, nie mogę tego zmienić, bo nikt tego przedtem nie zrobił", i zostawiłby pana naśmierć. Nie, nie zrobiłby tego. I wie pan co, panie Morton? Ja też tak nie zrobię.Bez jednego słowa więcej zawróciłam i wyszłam z mieszkania pana Mortona, z wysokouniesioną głową i wyprostowanymi plecami, jakbym to ja, a nie Jennifer Gold, była w jakimśpoprzednim życiu królową  

Liceum AvalonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz