Rozdział 28

33 1 0
                                        

  Myślałam, że jedzie pan na Tahiti - powiedziałam oskarżycielskim tonem.- Ellie - odezwała się mama ostrzegawczo.- No cóż, tak mi powiedział.Spiorunowałam wzrokiem pana Mortona ze swojego miejsca na kanapie, gdzie siedziałamowinięta kocem, chociaż przebrałam się już z mokrych rzeczy w swoją najstarszą flanelową piżamęi wypiłam chyba z litr gorącej czekolady. Nadal nie mogłam się rozgrzać, chociaż burza już sięskończyła, a nocne powietrze miało względnie przyjemną temperaturę szesnastu stopni.Pan Morton rzucił tacie przepraszające spojrzenie.- Rzeczywiście powiedziałem jej, że wyjeżdżam na Tahiti. - Wyglądał bardzo dziwnie wnaszym salonie. Chyba nigdy nie przyzwyczaję się do widoku nauczycieli poza szkołą. - To była zmojej strony niewiarygodna arogancja. Widzi pan, w najśmielszych snach nie przypuszczałem, że...- Po co zmusił pan mamę Willa, żeby mu powiedziała prawdę? Niby jak to miało mupomóc? - zapytałam ostro.- Ellie - znów powtórzyła mama. Zignorowałam ją.- To tylko wszystko pogorszyło - zaperzyłam się. - Musiał pan wiedzieć, że Marco jakoś toodkryje.- Oczywiście, oczywiście - przytaknął pan Morton. Przed nim stała nietknięta filiżanka. Zwdzięcznością przyjął zaproponowaną mu przez rodziców herbatę, kiedy wszedł przez nasze drzwifrontowe, zaledwie parę minut po tym, jak rodzice i ja wróciliśmy z komisariatu. No właśnie. Moirodzice przebrnęli wreszcie przez okropne korki na obwodnicy i dotarli do naszego domu tylko poto, żeby na automatycznej sekretarce (telefon i elektryczność włączono zaledwie parę minut przedich powrotem do domu) znaleźć wiadomość z prośbą, żeby mnie odebrali z komisariatu policji.O dziwo, wcale się o to nie wściekali.Kiedy po mnie przyjechali, dygotałam w przemoczonych ciuchach, przed gabinetem, wktórym składałam zeznania. Will nadal siedział w środku. Nie byłam pewna, czy to mokre ubranieprzyprawiło mnie o dreszcze, czy raczej fakt, że musiałam tam siedzieć pod kamiennym ibezlitosnym spojrzeniem admirała Wagnera. Oboje z żoną pojawili się na komisariacie zaraz potym, jak Marco wykonał przysługujący mu jeden telefon i zadzwonił... no właśnie. Do nich.Co było dość ironiczne, jeśli wziąć pod uwagę, że pół godziny wcześniej tak bardzo pragnąłzrujnować im życie.W każdym razie Lipton, który zaparzyła mama dla pana Mortona, najwyraźniej nie spełniałjego wygórowanych oczekiwań, bo stojąca przed nim herbata zdążyła już wystygnąć.- Ale kiedy wyszłaś z mojego mieszkania dzisiaj po południu - wyznał pan Morton - niemogłem przestać myśleć o tym, co powiedziałaś, Elaine. O tym, że Artur nigdy by mnie niezostawił na śmierć tak, jak ja go zostawiałem. Nie możesz sobie nawet wyobrazić, jaki wpływmiały na mnie te słowa. Widzisz, przez całe moje życie nauczałem wartości, które przekazał namNiedźwiedź. Aż nagle okazało się, że zachowuję się równie tchórzliwie jak Mordred. Pomyślałem,że może jeśli uda mi się wyjaśnić pewne sprawy w kręgu rodziny Artura, to pojawi się jakaś szansana to, żeby wszyscy pogodzili się z sytuacją i ze sobą nawzajem...- I że przerwą ten cykl - wtrąciła gorliwie moja mama. Mogłam tylko przewrócić oczami.Oto pan Morton, prawdziwy członek Zakonu Niedźwiedzia, pojawił się na progu naszego domu.Dla mojej mamy było to ucieleśnienie jej marzeń. Od chwili, kiedy wszedł do środka i przedstawiłsię moim rodzicom, spijała facetowi z ust każde słowo.- Ale powinienem był wiedzieć, że moce Ciemności nigdy na to nie pozwolą - ciągnął panMorton. - W jakiś sposób musiały powiadomić Marca, że coś się dzieje w szkole; w ostatnimmiejscu, w którym spodziewałbym się go zobaczyć... Choćby dlatego, że miał sądowy zakaz zbliżaniasię do terenu szkoły.- Skąd pan wiedział, że będziemy w arboretum?- Całkiem proste, naprawdę - powiedział pan Morton. - Błyskawice.- Błyskawice? - Gapiłam się na niego. - O czym pan mówi?- Pewnie tego nie zauważyłaś, ale pioruny uderzały na niezwykle małym obszarze... Akonkretnie, pomiędzy tym domem a parkiem. Wystarczyło iść za błyskawicami, żeby odnaleźćNiedźwiedzia. Pioruny to, oczywiście, broń Zła.O mało się nie zakrztusiłam swoją czwartą filiżanką gorącej czekolady. Zerknęłam narodziców, żeby się przekonać, czy wierzą w te brednie. Mama wyglądała na całkowicie pochłoniętąopowieścią pana Mortona. Wiedziałam, że korci ją, żeby iść do gabinetu i natychmiast porobićnotatki z tego wszystkiego do swojej książki. Tata też wcale nie miał niedowierzającej miny.A oboje mają doktoraty, sami pomyślcie. - Nie rozumiem jednak - odezwał się tata -dlaczego ten miecz miał taki wpływ na Marca. I na Willa też, jeśli to, co pan nam opisuje, jestprawdą. Ten miecz nawet nie pochodzi z właściwego okresu, żeby móc być Ekskaliburem. O ilemogę to stwierdzić, jedyny król, do którego ewentualnie mógł należeć, to Ryszard Lwie Serce, ale...- Och, nie sam miecz był istotny - powiedział pogodni pan Morton. - ważniejsza była osoba,która mu go wręczyła.Głowy dorosłych zwróciły się w moją stronę. Popatrzyłam na nich, mrugając powiekami.- Co? - odezwałam się mało inteligentnie.- Nie mów: „co?", Ellie, tylko: „słucham?" - skarciła mnie mama.- Mamo, nic mnie teraz nie obchodzi wizerunek - zirytowałam się. - Dlaczego się na mniegapicie?- Źle cię potraktowałem, Ellie - powiedział pan Morton swoim niskim, dudniącym głosem. -Wcale cię nie winię za to, że się na mnie rozzłościłaś. Niesłusznie założyłem, że jesteś Elaine zAstolat, kiedy dowiedziałem się, jak się nazywasz, i że masz jakiś związek z Niedźwiedziem. Aleoczywiście, ty nigdy nie byłaś Panią z Shalott.- Wiem - powiedziałam ze zniecierpliwieniem. - Mówiłam to panu od samego początku.- Powinienem był dostrzec, że jesteś kimś o wiele, wiele ważniejszym - ciągnął pan Morton.- I potężniejszym. Chociaż na własną obronę muszę dodać, iż nigdy w historii zakonu niezanotowano pojawienia się Pani Jeziora...Popatrzyłam na niego z pewnym niepokojem.- Zaraz, momencik - przerwałam. - Pani czego?- Pani Jeziora - powtórzył pan Morton. - Dlatego uważam, że mój błąd jest wybaczalny.Pani Jeziora, wybacz mi, Elaine, jest niejasną postacią legendy arturiańskiej.- Absolutnie - zgodziła się moja mama. - Niektórzy uczeni uważają, że ona nigdy nieistniała, inni twierdzą, że była celtycką boginką. Większość zgadza się, że mogła być co najmniejpotężną kapłanką...- Moją jedyną pociechą - dodał pan Morton, kiwając głową - jest to, że siły Ciemnościrównież wzięły omyłkowo pani córkę za Panią Nenufarów. Gdyby wiedzieli, że mają do czynieniaz kimś tak potężnym jak Pani Jeziora, na pewno spróbowaliby wyeliminować ją wcześniej. NawetMarco, gdy usłyszał jak ma na imię, powiązał to z jej upodobaniem do...- Pływania na materacu. - Przełknęłam ślinę. - Mamo, tato, przecież to niemożliwe, żebyściewierzyli w te... bzdury.Ale moi rodzice popatrzyli na mnie spojrzeniem w rodzaju: „Chyba sobie żartujesz".Nabrali się na to od początku do końca. Co, biorąc pod uwagę, jak rzadko w ogóle wychodzą zdomu, nie powinno być znów takie zaskakujące.- Och, co do tego nie ma wątpliwości, Elaine - powiedział pan Morton z uśmiechem. -Rozumiem, że trochę potrwa, zanim się przyzwyczaisz do tej myśli. Ale nie sposób zaprzeczyćtemu, że istotnie jesteś reinkarnacją Pani Jeziora. To ona dała Arturowi broń, za pomocą którejbronił siebie i swojego królestwa. I tylko ona mogła zapobiec zniszczeniu jego przyjaźni zLancelotem i Ginewrą, co by go uczyniło bezbronnym wobec ataków jego śmiertelnego wroga.- Ja tego nie zrobiłam - zaprotestowałam. - Ja tylko podsunęłam Willowi myśl, że lepiejbędzie, jeśli powie Jennifer, że nie przeszkadza mu jej związek z Lance'em... No wiecie, żebyludzie nie chodzili przekonani, że on się tak bardzo tym wszystkim przejmuje, skoro wcale się nieprzejmował...- Już mówiłem - pan Morton uśmiechnął się do moich rodziców - że macie państwo mądrącórkę.Mama rozpromieniła się skromną dumą i spojrzała na niego.- Zawsze uważałam, że przeznaczone są jej wielkie rzeczy.Miałam wrażenie, że dobrze byłoby zmienić temat, bo ten przyprawiał mnie o gęsią skórkę.Rzuciłam więc ogólne pytanie do wszystkich:- A co się stanie z Markiem?- Pójdzie do więzienia - powiedziała moja mama twardym głosem. Arturiańskie bzdetyprzyprawiały ją o uniesienie, ale ta historia z rewolwerem raczej nie. - Mam nadzieję, że będziesiedział do końca życia.- Obawiam się, że tak długo to nie potrwa - stwierdził pan Morton. - W sumie nikogoprzecież nie zabił. Ale kiedy wyjdzie z więzienia, powinien być zupełnie nieszkodliwy. SiłyCiemności opuściły go, kiedy Will nad nim zatriumfował.O kurczę. Znów przewróciłam oczami.- Biedny dzieciak - westchnął tata. - Nie miał łatwego życia.- On chciał zastrzelić naszą córkę - przypomniała mu mama. - Wybacz, że się nad nim nierozpłaczę.- Odpowiednia terapia i resocjalizacja - powiedział rześko pan Morton - powinna szybkoprzynieść efekty.Nie chciałam zadać następnego pytania, bo na pewno znów zaczną gadać o Pani Jeziora. Alemusiałam to wiedzieć. Nie widziałam go od chwili, kiedy policja nas rozdzieliła przedprzesłuchaniem. Nie miałam pojęcia, co się z nim działo.- A... Will?- Niedźwiedź? - Pan Morton się zamyślił. - Tak, no cóż, Artur jest w tej chwili na rozdrożu.Zdradził go własny brat, to prawda. Ale zrobili to także jego rodzice. Ciekawie będzie zobaczyć...- Willowi już przedtem nie układało się z tatą - przerwałam. - To znaczy, admirał Wagnerzaplanował sobie, że Will pójdzie na uczelnię wojskową, ale on wcale tego nie chce. A teraz, kiedywie, że ojciec go okłamywał przez ten cały czas w sprawie jego mamy będzie miał chyba jeszczemniejszą ochotę podporządkować się jego planom. I czy mógłby pan nie nazywać go Arturem? Boprzyprawia mnie to o prawdziwe dreszcze.- Ach - powiedział pan Morton. - Tak, przepraszam. On wspominał mi coś o tym, to znaczyo ojcu, kiedy rozmawialiśmy na posterunku...- Pan z nim rozmawiał?! - prawie wrzasnęłam. - Pan mu powiedział? O tej sprawie z królemArturem i reinkarnacją?- No cóż, oczywiście, że tak, Elaine. - Ton pana Mortona wydawał się dość cierpki jak naczłowieka, który przed chwilą wmawiał mi, że jestem jakąś ważną kapłanką. - Przecież ma prawoznać własne pochodzenie.- O Boże. - Schowałam twarz w dłoniach. - A co on powiedział?- W sumie niewiele. Co chyba nie jest takie znów dziwne. Nie co dzień jakiś młodyczłowiek dowiaduje się, że jest wcieleniem jednego z największych przywódców wszech czasów.Zdusiłam w dłoniach jęk.- Zostanę tu, w Annapolis, oczywiście - ciągnął pan Morton - żeby nadal kierować jegokrokami. A inni członkowie zakonu też się tu zgromadzą, żeby móc jak najlepiej zaspokoić jegopotrzeby.Widziałam, że moja mama z największym trudem powstrzymała się od klaskania w dłonie zradości na myśl o dziesiątkach członków Zakonu Niedźwiedzia zjeżdżających do Annapolis... Wsamą porę, żeby mogła z nimi przeprowadzić wywiady na potrzeby swojej książki.- Uniwersytet to oczywiście kolejny krok w jego edukacji, ale to będzie musiał byćodpowiedni uniwersytet. Przy stopniach Artura, przepraszam, Elaine, Willa, może oczywiście iść nadowolną uczelnię, ale pozostaje pytanie, która z nich jest naprawdę wskazana. W końcu będziekształtować umysł człowieka, który może stać się jednym z najbardziej wpływowych liderówwspółczesnego świata?Dzięki Bogu w tej chwili zabrzmiał dzwonek przy drzwiach.Odrzuciłam koc i powiedziałam:- Ja otworzę. - A potem poszłam zobaczyć kto to, mrucząc pod nosem: - Mam nadzieję, żeto nie żadne siły Ciemności...Na co pan Morton zawołał radośnie:- Och, nie martw się. Wszystkie zostały unicestwione, dzięki tobie.- Cudownie - stwierdziłam z ironią. I otworzyłam drzwi. Za nimi stał Will. W jednej ręcemiał sportową torbę, a w drugiej trzymał na smyczy, Kawalera.  

Liceum AvalonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz