Czym Niebo jest dla mnie? [NIEBO]

157 11 6
                                    


[od autorki: poniższy początek napisany kursywą jest zapisem listu, który pojawi się na koniec, więc jakbyście zapomnieli czy coś, wróćcie do niego]

Czasami zadawałam sobie pytanie „czym jest dla mnie niebo?" I raz odpowiedź przychodziła od razu, a innym razem długo na nią czekałam. Bo żeby odnaleźć własne niebo, trzeba najpierw przejść przez piekło, ponieważ jak inaczej określić co sprawia, że jesteśmy szczęśliwi i czujemy się, jak w raju? I momentami, zdawałam sobie sprawę z tego, że więcej mam złych chwili, aniżeli tych dobrych, więc nie umiałam cieszyć się życiem, jak każde inne dziecko.

Zanim się urodziłam, już wtedy stałam się niechciana. Kobieta i mężczyzna – bo nie nazywam ich rodzicami – którzy mnie spłodzili specjalnie robili wszystko, by nie doszło do porodu. Wówczas nie było tak wielu możliwości usunięcia ciąży, więc spijali się, brali narkotyki, byli niechlujnie mówiąc: czystą patologią. Podobno w tym domu panował chaos i przemoc. Gdy teraz o tym myślę: żal mi ich. Tak, żal to idealne słowo na ich opisanie. A więc przez dziewięć miesięcy byłam na skraju, a co się z tym wiązało? Nic innego, jak fakt, że podczas porodu praktycznie zmarłam przez ich brak odpowiedzialności.

Jednakże, stał się cud. Urodziłam się i mimo zagrożenia – wyszłam stamtąd z podniesioną głową, mówiąc metaforycznie, bo zapewne spałam albo płakałam. Kto to wie?

I tak trafiłam do pierwszego ośrodka dla dzieci bez rodziców. Podobno byłam tam przez trzy pierwsze lata, ale nikt nie chciał mnie adoptować. Potem był kolejny dom dziecka, tym razem dla starszych dzieci i tak chodziłam od domu do domu, poszukując swojej definicji miłości. Przenosili mnie od rodziny do rodziny, bo nie pasowałam. Nigdzie nie pasowałam. I mając swoje czternaście lat, w końcu ktoś się mną zainteresował. Może to był początek mojego nieba na Ziemi? Ponieważ rodzina, która mnie wzięła – była cudowna. Przysięgam, że poświęcali mi swój czas, jak mało kto, okazywali miłość, zrozumienie i czułam ciepło płynące z ich serc. Co było najlepsze? W domu była ich tylko czwórka, a ja byłam piątą kruszyną, piątym brakującym puzzlem, odłamkiem tej historii i fragmentem tej rodziny. Zyskałam siostrę, brata, ciocię i wujka, bo rodzicami ich jeszcze wtedy nie nazywałam..."

Sielanka trwała dla mnie przez pięć lat. Do tego feralnego dnia, kiedy musiałam zweryfikować, czym naprawdę jest dla mnie niebo, bo tego nigdy nie byłam pewna.

Nie pamiętam co się dokładnie stało. Właściwie nie pamiętam nic. To tak, jakby pustka opanowała mój umysł. Tak, jakby umknęło mi coś ważnego, a ja usilnie próbowałabym to odzyskać, oczywiście bez skutku. Nagle stanęłam przed własnym ciałem i nie wiedziałam o co chodzi. Dlaczego patrzę na samą siebie? Dlaczego jestem tak blada, a moje usta sine? Co się stało?

Te wszystkie pytania wydawały się być bez odpowiedzi.

A ja wciąż nie rozumiałam. Wtedy zobaczyłam, jak do pokoju wpada moja bratowa.

- Oliwia! – krzyknęła przerażona. – O mój świecie. Oliwia? Ocknij się!

Ale nie mogłam się ocknąć. Stałam obok niej, a ona nie miała pojęcia, że tu jestem. Nie miała pojęcia, że patrzę na jej strach i zmartwienie, na przerażenie, które opanowało jej ciało. Stałam tam, czekając na rozwój sytuacji. Wciąż zadawałam sobie jedno pytanie: co się stało?

- Mamo! Artur! – wrzasnęła, wołając moją rodzicielkę i brata. Ten stres nie był dla niej. Nie powinna była mnie takiej zobaczyć, w końcu była w piątym miesiącu ciąży. Na szczęście pięcioletnia Alicja spała, więc nie widziała naszej rodziny, ani co gorsza mnie. – Boże, co się stało – jej oczy targały przerażeniem. A ja choć chciałam, naprawdę nie byłam w stanie powiedzieć niczego. Niczego, co by ją uspokoiło.

Zbiór one-shotówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz