Zephyr odetchnął w końcu z ulgą.
Nie potrafił rozmawiać z ludźmi, a Anastazja potęgowała to uczucie niemożności. Sprawiała, że plątał mu się język a nie chciał wyjść na idiotę. Nie zasługiwał na to.
Ona też nie zasługiwała na słuchanie jego pokrętnych odpowiedzi. Nie zasługiwała na nic złego co mogłoby ją przy nim spotkać.
Dziewczyna była osobą co najmniej dziwną, była kimś takim z kim nie chciałby spędzić ani minuty dłużej, a jednocześnie jakaś tajemnicza lina coraz mocniej go do niej przywiązywała. A on, co ciekawe, wcale nie chciał się uwolnić.
Anastazja budziła w nim same sprzeczności, które pokrywając się, idealnie do siebie pasowały.
To nie było już tylko dziwne, to było niepokojące.
Nagle chłopak gwałtownie zahamował na dopiero co zapalonym czerwonym świetle.
Dobra, to w którą stronę mam teraz skręcić?- zapytał sam siebie drapiąc się po brodzie.
Dziewczyna spała mamrocząc coś do siebie i przyciskając zaciśniętą w pięść dłoń do piersi i nie zapowiadało się na to, że szybko się z tego snu wybudzi, a on jakoś nie miał sumienia tego robić. Poprawił tylko kosmyk białych włosów, który zaplątał jej się w rzęsach, odwrócił od niej wzrok i z powrotem skupił się na drodze.
Postanowił, że zawiezie ją do siebie. Oklepane co nie? Ale nie wiedział co innego może zrobić w tej sytuacji. Nie porzuci jej przecież na ulicy. Chociaż trochę miał ochotę to zrobić. Nie lubił być za coś, a w tym przypadku- za kogoś, odpowiedzialny.
Na następnym skrzyżowaniu skręcił więc w lewo i po dziesięciu minutach był już pod domem. Niestety w ciągu tych dziesięciu minut zdążyło się też rozpadać, co skwitował pełnym niezadowolenia jękiem. Z ociąganiem wysiadł, okrążył samochód i otworzył drzwiczki od strony pasażera. Stał chwilę w deszczu zastanawiając się jak podnieść śpiącą dziewczynę ale zreflektował się, gdy od ulicy powiał zimny, przeszywający wiatr i długo się nie namyślając chwycił ją tak, że lewą dłonią otoczył plecy, a prawą miał pod jej kolanami. Dziewczyna poruszyła się w jego ramionach i przytuliła policzek do jego piersi. Zephyr stał w deszczu z Anastazją na rękach i w końcu bez skrępowania mógł się jej się dokładniej przyjrzeć z czego skwapliwie skorzystał. Biała grzywka była w nieładzie i odsłaniała grube czarne brwi, które dziewczyna zmarszczyła w nagłym grymasie, w odmętach włosów zauważył również niewielkie tunele z wizerunkiem postaci z pory na przygodę, na co zareagował nikłym uśmiechem. Półotwarte usta były przygryzione w jednym miejscu, a w ich lewym kąciku osadziła się jej ślina. Resztki srebrnego brokatu, lśniły delikatnie w słabym świetle pobliskiej latarni.
We śnie, Anastazja wyglądała niezwykle bezbronnie.
Wyglądała jak małe dziecko, niewinność osadziła jej się na policzkach jak brokat i rzucała cień na jej udawaną dorosłość. Udawała przed wszystkimi, że już dorosła, że nie potrzeba jej ochrony, miłości, oraz wielu innych bzdur z pogranicza wzniosłych i wspaniałych. On też tak kiedyś myślał, do czasu.
Nagle dziewczyna ponownie poruszyła mu się na rękach i on, chcąc nie chcąc, opamiętał się. Zamknął nogą drzwiczki od samochodu i skierował szybkie kroki w stronę domu. Było mu trochę ciężko otworzyć drzwi z ciałem nastolatki na rękach, ale w końcu, po wielu próbach, udało mu się to. Przyciskając czoło do włącznika zapalił światło na piętrze i torując sobie drogę między rozrzuconymi wszędzie książkami i luźnymi kartkami zalegającymi na podłodze, zaniósł ją do pokoju, gdzie ułożył na łóżku i w przypływie nagłej nostalgii, przykrył nawet kołdrą.
CZYTASZ
Love is blasphemy /zawieszone/
FanficMiłość była dla niej świętością, dla innych bluźnierstwem. Próbowała z tym walczyć- nie potrafiła, wyniszczyła samą siebie. Więdła powoli jak róża. I nikt nie potrafił jej uratować..? ________________________________________...