twelve

156 19 12
                                    

Anastazja obudziła się z łupiącym bólem w czaszce i tak zatkanym nosem, że musiała nabierać powietrze ustami. Było jej okropnie zimno i trzęsła się, mimo że na sobie wciąż miała kurtkę Olivera i koc, który od niego dostała. I chociaż siedziała owinięta w jego rzeczy, wciąż nie mogła w to wszystko uwierzyć.

SIEDZIAŁA W RZECZACH OLIVERA SYKESA. TEGO OLIVERA SYKESA. WIECIE  WOKALISTY BRING ME THE HORIZON. OBOŻEOSŁODKIJEZUWMORELACH.

Dziewczyna podniosła się z trudem i pociągając nosem stoczyła się z łóżka w poszukiwaniu walizki, której niestety nie mogła dojrzeć między ciuchami i jakimiś kartonami, rozrzuconymi po całym pokoju. Nagle potknęła się o coś i tylko dzięki ubraniom zaściełającymi podłogę nie zrobiła sobie niczego poważnego. Podczołgała się do rzeczy, o którą się potknęła (doskonale zdawała sobie sprawę, że pewnie wygląda jak larwa jakiegoś wyjątkowo obrzydliwego robala) i o proszę, jaki wspaniały zbieg okoliczności. Jej noga jeszcze pozostała w otwartej walizce, której to szukała. Chwyciła więc swoje sidła w dłonie i wywróciła do góry nogami. Kiedy na jej kolana wypadł laptop i ładowarka do niego zadowolona odrzuciła bezużyteczną już walizkę gdzieś na bok i natychmiastowo wczołgała się z powrotem na łóżko. Podłączyła go do prądu, bo pewnie jej laptop jak zwykle nie był naładowany i kiedy tylko się włączył, od razu połączyła się z wifi dostępnym w hotelu i zalogowała się na facebooka.

89 nowych wiadomości.

Ze strachem kliknęła na małą ikonkę. Wszystkie, dosłownie wszystkie pochodziły od (sądząc po ostatniej wiadomości) zmartwionego Aleksa. Oczywiście, jako że Anastazja była wyjątkowo leniwą osobą, nie miała nawet zamiaru czytać jego poprzednich 85 wiadomości, które jej się nie wyświetliły na ekranie, więc odpisała jedynie "hej u mnie wszystko ok." i następnie wyłączyła czat i po sprawdzeniu kilku fanpejdży natychmiastowo się z facebooka wylogowała.

Nie dałaby dzisiaj rady odpowiadać mu na kolejne pytania. Chwilę jeszcze poprzeglądała jakieś stronki, poczytała kilka fanfików o Bring Me The Horizon na wattpadzie, by w końcu skończyć na puszczaniu sobie w kółko utworów wyżej wspomnianego zespołu. Tak wyglądał niemalże każdy jej dzień, więc prawie poczuła się prawie jak w domu. Zabrakło jej jedynie ciepłej herbaty, którą miała w zwyczaju robić jej matka i niezapchanego nosa. Na wspomnienie mamy, zrobiło jej się smutno i zamrugała gwałtownie powstrzymując napływające jej do oczu łzy. Anastazja była zawsze taką osobą, która bardzo tęskniła za rodzicielką. Miała jedynie ją i kiedy tylko brakło jej obok, zapadała w dziwny stan melancholii. Kolonie, czy wyjazdy dziewczyny, kończyły się zawsze telefonem w pierwszy dzień pobytu, informującym, że tęskni i że chce już wrócić do domu. Ciężko było jej opuszczać matkę.

Nagle ostry dźwięk telefonowego dzwonka dosłownie wżarł jej się mózg. Anastazja jęknęła z bólu i niechętnie sięgnęła po dzwoniące urządzenie.

- Słucham- wychrypiała z trudem do słuchawki.

- Eee, Anastasia?

- Nie, Ben Bruce.- mruknęła sarkastycznie, wywracając oczami.

- Jak się masz?- zapytał Oliver, ledwo powstrzymując się od śmiechu, co można było wyraźnie usłyszeć w jego głosie.

- Aktualnie umieram.- jęknęła, pociągając głośno nosem.

- Słysze właśnie.

- Give me a remedy...- zanuciła cicho, oblewając się rumieńcem- nie wiedziała czemu. To wydawało jej się chyba zbyt intymne.

- 'Cuz my head wasn't wired for this world.- dokończył równie cicho mężczyzna.

- Jak tam Hannah?- przerwała nagle ciszę, która zapanowała po obu stronach.

Love is blasphemy /zawieszone/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz