12 lipca 1997
Urodziłam się, istniałam, według moich przekonań nie żyłam.
12 lipca 2009
Zaczęłam żyć.
Był to mimo wiadomej otoczki wakacji, dosyć chłodny dzień, padało bez przerw, idealne urodziny w kwitnącym ogrodzie zamieniły się w skromną, jednak dalej cieszącą mnie imprezę w domu. Ja, Amy, Luke,Mia,Sofia czyli wielka piątka i kilka innych dzieci włożonych przeze mnie do worka z napisem ,,sąsiedztwo, które jest ale może iść''. Moi rodzice pilnowali wszystkiego dyskretnie z pokoju obok. Było idealnie, bawiliśmy się w jakieś durne jednak cieszące mnie gry planszowe, byliśmy razem,z roześmianymi twarzami małych, głupich 12 latków.
Pamiętam, że około godziny 17 co dla nas oznaczało późny wieczór wszyscy zaczęli powoli zbierać pozostałe rzeczy i dziękując opuszczali moją mała imprezę, dużo uścisków, całusów, uściśnięć dłoni i innych gestów wyznaczających sympatię. Po około 20 minutach, gdy zostałam jedynie z rodziną nastąpiły kolejne podstawowe czynności, sprzątanie, otwieranie prezentów w wolnych minutach i rozmowa podsumowująca dzisiejszy dzień.
Po 22 zadzwonił telefon, pamiętam mamę, której mimika w trakcie rozmowy zmieniała się w najróżniejsze formy zdziwienia i lekkiej wstępującej rozpaczy. Dzwoniła mama Mii, martwiąc się o córkę, wyjaśniając dokładniej, jej zapracowany harmonogram zmusił Mi'e do samodzielnego powrotu z imprezy, mieszkała niedaleko, kilka zakrętów i byłaby na miejscu, jednak mimo późnej pory nie pojawiła się. Nie wiedzieliśmy nic, byliśmy bezradni i w tym wypadku głupi, pozornie każdy z nas szczerze wyrażał współczucie, pozornie.
24 grudnia 2009
Kilka miesięcy później, święta, nieprzerwane poszukiwania kończące się codziennie podobnie, niczym, pustym pokojem mojej przyjaciółki, łzami jej matki, przerywanymi rozmowami w momencie pojawienia się słowa córka lub jej imienia. Mia nie miała ojca, nigdy go nie poznała, jej matka unikała tego tematu, podejrzewałam, że była to po prostu przygoda przynosząca nieoczekiwany skutek. Wyobrażam sobie ból tej kobiety, samotne wieczory, omijany łukiem pokój własnej córki, unikanie jej zapachu, z ciężkością wmuszane posiłki i najgorsze, nadzieję pojawiającą się w jej oczach za każdym razem, gdy docierały do nas jakiekolwiek wiadomości, które potem okazywały się najgorsze, nadzieja ją wykańczała, jak i również trzymała przy życiu.
Już wtedy rozpoczął się u mnie okres dziwnych prawie conocnych snów, koszmarów porównywalnych do przepowiedni lub jakiś pozaświatowych znaków, każdy był podobny, ciemne pomieszczenie śmierdzące mieszanką zgnilizny i płynu do płukania tkanin, porównywalne do piwnicy, cztery ściany dziura w rogu pozorująca drzwi i ja, sama na środku. Każdy kończył się podobnie, jednak określenie przerywał pozostaje tu trafniejsze, kończył się krzykiem dziewczyny, niewyraźnie słyszane przeze mnie słowa, coś na pozór błagania, czasami przypominające skomlenia głodnego zwierzęcia, a ja bezradna stojąca na środku ciemnej przestrzeni, nie mogąca się poruszyć z niewiadomej przyczyny, budzę się za każdym razem, aby przerwać otaczającą mnie mieszankę strachu i bezradności.
CZYTASZ
Hey dad.
FanfictionWszystko było dobrze, aż do momentu moich 12 urodzin. Wszystko znów było dobrze, kiedy go poznałam.