Wakacje w 2010 roku minęły w dosyć dziwnej scenerii, dokładnie wspominając, spędziłam je sama, siedząc, dorastając, zagłebiając się w sens mojej otoczki sennej, co stało się wtedy moim priorytetem, ojciec i matka byli gośćmi w domu, nie wiem czy proszonymi, wciąż byliśmy spokrewnieni, jednak nie określiłabym tego mianem rodziny, wciąż byli małżeństwem, jednak nie wiem czy nie byli nim jedynie w poczuciu obowiązku, jednak zyskałam nianię, ponieważ mimo ich braku zainteresowania mną, obowiązki pozostały dopilnowane, w ten sposób, aby maąl 13 letnia Lily nie spędzała samotnie nocy pani Anderson przychodziła do mnie czuwając nad moim wieczornym myciem zębów.
Ta kobieta okazała się cenną częścią wyjaśnienia.
Odchodząc od sprawy, pozostając w bardziej optymistycznym aspekcie mojego życia, zyskałam nowego przyjaciela, syna mojej niani, Ashka- tzn, Ashtona Nevilla Andersona, mały blondyn z poczucie sympatii do walenia gałęzią w garnek- tzn, perkusji. Reszta moich przyjaciół wciąż była ze mną, mieliśmy spotkać sie dopiero w momencie rozpoczęcia lekcji w nowej szkole, ponieważ rodzice, aby ich dzieci nie znalazły się w podobnej do mnie sytuacji samotnych wakacji, wysłali je na różnorakie obozy, lub podrzuciły do odległej rodziny. Jednak pozwoliło mi to poświęcić czas wyłącznie na rozwijanie nowej znajomości z młodym perkusistą.
Przyjaźniliśmy się kilka lat, otworzył mi oczy, lub zwrócił je w innym odpowiedniejszym kierunku.
Pewnego dnia wybraliśmy się na wycieczkę, rowery i te sprawy, dużo odebranego mi wcześniej spokoju i śmiechu, jechaliśmy znaną mi kiedyś leśną ścieżką, pewne miejsca wydawały mi się dziwnie znajome, uznałam to za zwykły przypływ wspomnień z dawniej odbywanych tu rodzinnych wycieczek.
Odpoczynek po blisko godzinnej jeździe wydał się czymś normalnym, usiedliśmy w miejscu gdzie widocznie wcześniej wycięto kilkanaście drzew, wcześniej nasza odpowiedzialność i zaangażowanie pani Anderson pozwoliła nam spakować ze sobą koc i jakieś drobne pierdoły w postaci jedzenia. Towarzyszył mi brakujący ład, coś czego jako dziecko powinnam wręcz wymagać, coś czego potrzebowałam, coś co zyskałam dzięki przyjaźni z nim.
Zasnęłam na jego kolanie, zważając na nasz wiek nie było to czymś romantycznym, tym bardziej, że sen przyniósł skutek w postaci snu, pamiętam go dokładnie, był inny, bliższy, wyraźniejszy.
Stałam na pustej czarnej przestrzeni, obok mnie pojawiała i znikała drobna wychudzona postać, była to dziewczyna, z każdym pojawieniem jej twarz wydawała się bardziej znajoma, była łysa, jej oczy wyróżniały się widoczną opuchlizną, usta miała dosyć sine, jakby spragnione wody. Nie mówiła nic, machała rękoma, jakby wołając pomocy, jednak czasem wydawało się to zwykłym machaniem rozbawionego dziecka, miała na sobie zadbaną świeżo wypraną sukienkę, co mnie zdziwiło zważając na stan jej osoby. Jej następne pojawienie przedstawiało ją nagą, miała czerwoną perukę, jakby okropioną własną krwią, jej brzuch był widocznie pocięty, jednak rana była dosyć dziwna, nie było to obrzydliwe, ponieważ widoczne było tam fachowe wykończenie szwów, co i tak brzmi obrzydliwie, ale na prawdę,wtedy takie nie było, ta postać nie odzywała się, jej oczy były puste, jak gdyby opuszczone. Jej ostatnim gestem było podniesienie 7 palców, następnie znikła.
Był to mój pierwszy dokończony sen.
CZYTASZ
Hey dad.
FanfictionWszystko było dobrze, aż do momentu moich 12 urodzin. Wszystko znów było dobrze, kiedy go poznałam.