Romansidło.

12 2 1
                                    


14 lutego 2013

Ta data utkwiła mi w pamięci do dzisiaj, mimo, że nie miała większego powiązania z sprawą.

Moja pierwsza prawdziwa randka, lub coś w tym rodzaju, w każdym razie, po powrocie leżąc w łóżku nie mogłam zasnąć, przewracając się z boku na bok. W pewnych momentach scena ta przypominała jakieś niepowstrzymywane przeze mnie ruchy i drgania, spowodowane przyrostem pozytywnych uczuć w okolicach miednicy. To te motylki.

Ashton był moim jedynym przyjacielem zachowanym na dłuższą metę, reszta powoli stopniowo odsuwała się, nie wiem czy  wynikło to z własnej woli, czy może zdanie rodziców na temat Lili porzuconej przez ojca i matkę różniło się od zdania o mojej wcześniejszej idealnej rodzinie, nie wime czy miałam to komukolwiek z nich za złe, to nie tak, że mnie unikali, byliśmy na poziomie ,,cześć, co zadane?'' i to mi wystarczało. Nie ma nad czym rozpaczać.

Ash to inna bajka, on i jego matka przez ostatnie lata zastąpili mi rodzine, rodzice wyjechali, nie wiem czy są dalej razem, jestem pewna,że ich nieobecność nie jest skutkiem pochłonięcia w poszukiwaniach. Ta sytuacja z pozycji oglądającego jest komiczna, dwójka dorosłych ludzi porzuca własne dziecko w celu poszukiwania innego? Komizm. 

Pamiętam dokładnie 10 luty, dzień, gdy Ash pocił się bardziej niż zwykle, był jakby rozdrażniony, spięty? Coś na wzór kobiety, której odeszły wody w pociągu. Był to okres nawiązywania przyjaźni z Andym, chłopak był dosyć specyficzny, jakby wytresowany, wiecznie punktualny, zapięty na ostatni guzik, pozornie otwarty i towarzyski, jednak zamykający mordę w momencie w którym my najbardziej pragnęliśmy, aby się otworzyła. Musieliśmy stopniowo go rozpracowywać, to była najdłuższa część całej sprawy.

W szkole Ash jakoś mało się udzielał, nie wysłuchiwałam całodziennych pogadanek o każdej pierdole, nie dyskutowaliśmy na żaden konkretny temat, jakby mnie zbywał, ale cały dzień spędziliśmy wspólnie, więc jakby nie zbywał. Nie wiedziałam, byłam zdezorientowana. Pamiętam, gdy po lekcjach wracaliśmy do domu, w końcu nagle stanął, zatrzymał mnie, patrzyliśmy się na siebie, w jego oczach widziałam jakiś dziwny strach, bałam się, że na prawdę coś mogło się stać, aż w końcu co nie będzie zdziwieniem dla nikogo, zaprosił mnie na randkę. 

Jasną rzeczą jest, że zaraz po tym jak śmiałam się z jego zapoconej koszuli i całodziennego zachowania, zgodziłam się. Nie wiem, nigdy nie zaszufladkowałam go w miejscu określonym mianem ,,przyjaciel'', miałam 16 lat, takie rzeczy powoli wchodziły na teren mojego życia, to normalne. Jednak nie liczyłam na to, nie znaczy to, że nie chciałam, było mi to wtedy obojętne, coś jak wyjście z przyjacielem, tyle, że musiałam ubrać ładniejsze buty i jakoś ogarnąć wygląd niektórych części mojego ciała. Stwierdziłam, co będzie to będzie, ani to głupie, ani brzydkie, więc czemu nie.

Na szczęście pozostałe dni do naszej randki minęły już normalnie, 14 lutego około 17 przyszedł pod drzwi mojego pokoju, jak gdyby pod mój dom, zapukał i wyszliśmy, dostałam jakieś kwiaty, chyba żonkile, mimo wszystko do dziś je lubię. 

Wziął ze sobą koc, jakiś kosz, który pewnie przygotowała wcześniej jego mama, byliśmy na jakieś polanie, było przyjemnie, jednak wtedy wciąż przyjacielsko. Ta randka nie zakończyła się pocałunkiem, nie byliśmy wtedy razem, na tym kocu nie planowaliśmy dzieci, ta randka pokazała mi Asha w innym świetle, które z biegiem czasu robiło się coraz wyraźniejsze. Myślę, że był on mądry, znał mnie, wiedział, że nie rzucę mu się tam na kocu, nie wycałuję za pyszne kanapki jego mamy, on czekał, cierpliwość była jego zaletą.

Hey dad.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz