Hermes zemsty

376 40 1
                                    

   Podkuliłam pod siebie nogi, usadawiając się wygodnie na miejscu pasażera. Otulona byłam płaszczem wampira, zaś on sam wpatrzony był w krajobraz przed sobą. Mijaliśmy budynki, pola, lasy, ale nic konkretnego nie przyciągnęło mojej uwagi.
Westchnęłam, moje gardło było ściśnięte, usta ściągnięte w wąską kreskę, a oczy nadal szczypały od gorzkiego płaczu. Mimo, że przecierałam je tysiąc razy, łzy nie chciały przestać płynąć. Pierwszy raz w życiu przekonałam się jak to jest bać się, że zaraz może czekać się śmierć. Nie byłam na nią przygotowana, to wiedziałam, ale...gdyby przyszła, to stawiłabym jej czoła.
Alucard przyciszył radio, z którego leciała jakaś stara, melancholijna piosenka. Moje powieki jak na zawołanie stały się ciężkie i opadły w dół. Powitała mnie ciemność, kolorowe światełka, dziwne dźwięki i różne obrazy, których nie mogłam pojąć ani w ogóle dostrzec, bo ich zamazane kontury zlewały się w całość. Co chwilę docierały do mnie stłumione głosy, a ich właścicieli widziałam jak przez gęstą, białą mgłę.
Poczułam uścisk na ramieniu, momentalnie otworzyłam oczy, a zaspanym wzorkiem błądziłam po wnętrzu auta.
- Chcesz przenieść się do tyłu? - spytał Alucard. - Będzie ci wygodniej.
Staliśmy na poboczu drogi, przed nami ciągnęła się pustka otoczona jedynie przez gęsty, mroczny, ciemny i straszny las, a ja czułam się jak w horrorze.
- Nie – powiedziałam cicho, czując jak moje serce przyśpiesza. - Nie jestem śpiąca.
Wampir zaśmiał się.
- Tak w ogóle, dlaczego stoimy?
- Mam ważny telefon.
Pomachał aparatem w moją stronę i wyszedł w zimną noc. Widziałam jak opiera się o bok samochodu rozmawiając z kimś. Nie mogłam nic usłyszeć, choć stał naprawdę blisko. Dziwne. Spojrzałam na deskę rozdzielczą – wpół do czwartej. Znów będę odsypiać całą noc. Moja praca nie była zła, ale niosła za sobą konsekwencje tego, że nie przesypiałam nocy. Całe dnie owszem, ale wieczorami przeważnie wychodziłam na misje. Ghule tępiło się naprawdę szybko, ale na matki trzeba było czekać do rana, aż w końcu zwleką swoje truchła do wyznaczonego miejsca.
Najgorsze w sobie było czekanie.
Westchnęłam, krzyżując ręce na piersi i zamykając oczy. Chciało mi się spać, ale jak już powiedziałam mu, że nie czuje się senna, to wypadałoby trzymać się tej wersji. Jeszcze wyszłabym na słabą, a tego nie chciałam za żadne skarby. Potem by tylko kpił....jak wtedy.
Momentalnie posmutniałam. Nigdy mi nie przeszkadzały docinki innych - przyzwyczaiłam się i czasami nawet to ignorowałam, ale gdy on to robił, to bolało bardziej. Wtedy nie umiałam powstrzymać w sobie złości, a wszystkie emocje wylały się ze mnie jak z garnka. Pokazałam mu swoją słabą stronę, a on to wykorzystał. To tylko pokazuje kim tak naprawdę jest: arogancki, bezczelny, egoistyczny...
- Dupek! - uderzyłam pięścią w tapicerkę, czując pieczenie na skórze. Więcej nie dam mu sobą pogrywać.
- Nie wyżywaj się na aucie - Alucard wrócił - ono też ma uczucia - i pogładził delikatnie kierownicę, szczerząc się jak głupek.
Za wszystkie skarby świata miałam go dość.
- A może za wszystkie skarby świata, chciałabyś się ze mną przespać, co?
Wybałuszyłam na niego oczy, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Po prostu wpatrywałam się w niego, jak w obraz, ale zaraz naszła mnie chęć zniszczenia malowidła, a najlepiej, to bym go spaliła.
- Jesteś... - zaczęłam, ale on szybko wszedł mi w zdanie.
- Tak wiem - uruchomił silnik. - Wszystkim co najgorsze i co kotłuje ci się w tej ślicznej główce. Wracamy.
W ciszy minęło mi półtorej godziny jazdy drogi. Choć może nieświadomie ponownie zasnęłam, otulona spokojny i rytmami piosenek?

Obudziłam się tego samego dnia około popołudnia. Nie mogłam jednoznacznie stwierdzić która była godzina, bo szanowny telefon postanowił się rozładować, ale sądząc po pomarańczowo - czarownej poświacie słońca, musiało być już późno. Całe szczęście, dzisiejszy wieczór miałam wolny od misji. Tym razem młodsi zajmą się eksterminacją ghuli, a ja odpocznę w zaciszu własnego pokoju z herbatką i książką w ręce. Ewentualnie sięgnę po ładowarkę, która leżała gdzieś na biurku i podłączę w końcu ten telefon.
- Naaaat! - do mojego pokoju jak pocisk wleciał Vin. Spojrzałam na niego zdziwiona. - A wiesz co?
- Nie wiem – zatopiłam głowę w poduszkę. Jeżeli znowu zacznie mnie zasypywać opowiastkami, jak to wyrwał laskę w barze, to wezmę zwlokę się z mojego ukochanego łóżka i pójdę zawracać głowę Makube.
- Bo wiesz.... - Usiadł na łóżku. Zaczyna się, pomyślałam z bólem głowy. - Byłem wczoraj z kumplami w barze i....
Drzwi do mojego pokoju się otworzyły, a w progu stanął mój wybawca.
- Natalie, mamy poważną sprawę – Makube szedł do środka i chwycił mnie, ciągnąc ku wyjściu. Na odchodnym zdążyłam zobaczyć jeszcze zdziwioną minę Vincent'a.
- Co jest? - spytałam przejęta, a ten tylko się uśmiechnął. Już wiedziałam o co chodzi.
Makube zabrał mnie do swojego biura, gdzie przez kolejne kilka godzin pomagałam mu uzupełniać różne papiery. Była ich masa, a literki i cyferki po długim czasie zaczęły przewracać mi się w głowie. Miałam dość, ale jeśli ktoś poprosił mnie o pomoc, o od tak nie mogłam odmówić lub zrezygnować. No chyba, że chodziło o bardzo wkurzającego wampira, który działał mi na nerwy, kiedy tylko o nim pomyślałam.
- Jak idzie ci na misjach? - spytał Makube, przekładając kolejną stertę papierów. - Mam nadzieję, że się nie przepracowujesz?
- A zabijanie nadmiernej masy ghuli i spadanie z ostatniego piętra budynku można do tego zaliczyć? - już na samo wspomnienie tego, że spadałam w dół, przeszły mnie ciarki.
A co jakby Alucarda wtedy tam nie było? Umarłabym? Zostawiłabym wszystko co kocham. Ale.... Przez moment, naprawdę krótki moment zastanowiłam się dlaczego wampir tak po prostu za mną skoczył. Przecież mógł mnie zostawić, skoro tak mu wadziłam.
- Skoczyłaś z dachu? - biskup zastygł w bezruchu, w dłoniach kurczowo ściskając papiery.
- Nie, nie, nie – zaczęłam dziwnie gestykulować. - Nie skoczyłam, raczej... ktoś mnie zrzucił.
- Alucard? - zrobił podejrzliwą minę.
- Nie – zastanowiłam się przez chwilę. Jak teraz o tym pomyśleć, to w ogóle nie wspomniałam nikomu o tajemniczym gościu, którego spotkaliśmy w opuszczonym psychiatryku. - Kiedy byłam na misji z Alucardem, to spotkaliśmy kogoś jeszcze. Nie mogłam dostrzec jego twarzy, bo skrywał ją za maską i kapturem, ale głos... głos skądś kojarzę, tylko nie mogę sobie tego przypomnieć.
- Ciekawe – Makube zamyślił się. - Idąc stereotypowym tokiem myślenia takich ludzi, to może chcieć was zaatakować jeszcze raz. Nie wiemy kim jest, jak wygląda i jakie mam motywy.
- Znał Alucarda – wtrąciłam szybko.
Biskup uniósł brew.
- Jeśli zna Alucarda, to możemy wiele się po nim spodziewać.
Podeszłam do jego biurka, z zaciekawieniem wpatrując się w jego spokojną twarz.
- Co masz na myśli?
Spojrzał na mnie.
- Alucard ma wielu poważnych, groźnych i nieobliczalnych wrogów, których tożsamości nie znamy. Nie wiem nawet czy on ich zna, ale sądząc po tym, że ten, którego spotkaliście na misji go kojarzy, to musimy brać pod uwagę wszystkie możliwe aspekty tej znajomości. Oczywiście te negatywne.
- Czyli ten ktoś może chcieć zniszczyć Alucarda? - w sumie wszystko na to wskazywało. Wampir nie szczycił się dobrą opinią wśród żywych.
- I nie tylko jego – Makube posegregował wszystkie papiery i odłożył na jedną, równą kupkę. - Idąc po nitce do kłębka, w końcu trafi i na nas.
Nie miałam pojęcia dlaczego, ale słowa przyjaciela wprawiły mnie w ponury nastrój. Nie mogłam przestać myśleć o zakapturzonej postaci, która nas zaatakowała i jeśli Makube ma rację, to już niedługo możemy spodziewać się najgorszego.
- Natalie – biskup położył swoją dłoń na moim ramieniu. - Uważaj. Wiem, że jesteś odważna, ale bezmyślne działanie nie przyniesie nic dobrego. Nie mamy wyboru i musimy współpracować z Hellsing'iem, a Alucard – zakładając z góry, że jest celem każdego żywego człowieka, jak i martwego stworzenia – może być większym zagrożeniem dla nas wszystkich, bo to właśnie on ich wszystkich przyciąga.
- Skoro tak, to dlaczego nie wyślą ze mną kogoś innego? - sprzeciwiłam się. Tu nie chodziło o moje dobro, ale o dobro całego Iscariot, które przyjęło mnie pod swoje skrzydła. Nakarmiło, napiło i wychowało, a w szczególności obdarzyło uczuciem, o którym już dawno zapomniałam.
- Możemy z nimi negocjować, ale to nie zależy od nas.
W pokoju nastała głucha cisza. Byłam wpatrzona w jeden punkt – w podłogę, a dokładnie w znak Iscariot. To był mój dom, a domu się nie porzuca, tylko się o niego walczy.  

HermesWhere stories live. Discover now