Hermes ptakiem

412 40 4
                                    


  - Hellsing przy telefonie.
Vin stał otępiały przy oknie, spoglądając na zewnątrz, lecz jego myśli nadal błądziły przy dziwnej rozmowie Integry i jej sługi.
- Dziwki? - szepnął, dziwiąc się.
- Słucham?
- Nie, nic – Vincent szybko się zreflektował. - Proszę mi wybaczyć, że dzwonię o tej porze, ale mam do Pani prośbę, a raczej do hrabi.
Po drugiej stronie nastała głucha cisza, więc Vin uznał, że może mówić dalej.
- Chcielibyśmy wysłać na następną misję jednego z naszych, ale nie jest on w pełni....eeee... zdrowy – Vin odetchnął.
- Chodzi o tą dziewczynę, która ostatnio została ranna? - Integra doskonale wiedziała o kogo chodzi.
- Tak – odpowiedział Vin. - Czy hrabia może mieć na nią oko podczas kolejnej misji?
- Niech zgadnę. Nie może usiedzieć w miejscu i już rwie się w plener, a jej rany do końca się nie zagoiły, więc jeśli coś się jej stanie, to góra może nie być zadowolona? - wszystkie słowa gładko przeszły dalej.
Vin zdziwił się, ale też wiedział, że intelekt jak i mocna strona dedukcji Hellsing jest niesamowita.
- Tak – kiwnął głową, choć tylko on o tym wiedział. - O to właśnie chodzi. Natalie znudziło się zdrowienie, więc przyszła do mnie i złożyła prośbę o wysyłkę w plener.
- Przekaże Pana wiadomość – zgodziła się Integra. - Dobranoc.
- Dziękuję i dobranoc – pożegnał się Vin.

Otworzyłam szafę i wyciągnęłam z niej czarne bojówki, tego samego koloru bluzkę na ramiączkach i biały płaszcz z logiem Iscariot. Z łóżka porwałam swój miecz. Pasek obwiązałam dookoła bioder, poprawiając pochwę. Zostały już tylko buty, ale te dziwnym trafem gdzieś się schowały.
Uklękłam i spojrzałam pod łóżko, lecz tam ich nie było. Coraz bardziej zdenerwowana na swoją garderobę, zaczęłam krążyć po pokoju. Zaglądałam w każdy możliwy kąt, ale nie potrafiłam znaleźć własnego obuwia.
- Nat, czas się zbierać – drzwi mojego pokoju otworzyły się z hukiem. - Czego ty szukasz?
- BUTÓW! - huknęłam.
- Nat....
- Nigdzie nie mogę ich znaleźć – trzepnęłam ręką o ścianę. - Jakby chciały mi zrobić na złość.
- Nat...
- A może ktoś mi je zabrał? - spojrzałam na Vin'a, ale ten tylko poruszył ramionami, podchodząc do mnie.
- Posłuchaj mnie! - złapał mnie za ramiona. - Spójrz w dół.
Posłuchałam, a mój wzrok padł na parę czarnych tenisówek. Zamrugałam zdezorientowana kilka razy. Nie miałam ich wcześniej.
- A tak – prychnęłam. - Przepraszam mój błąd.
Vin odsunął się.
- Jesteś przewrażliwiona. Co się dzieje?
- Nic – powiedziałam z uśmiechem. - Wszystko w porządku. Gdzie są kluczyki?
Ponownie zaczęłam krążyć po pokoju, lekko kulejąc, bo noga nadal dawała o sobie znać. Ból nie był już tak silny jak na początku, bo wszystko załatwiały tabletki, ale czasami tępe pulsowanie rozchodziło się po całej kończynie.
- Nie są ci potrzebne – zaczął Vin. - Masz dziś podwózkę.
Zwróciłam się w jego stronę.
- Makube mnie zawiezie? - spytałam z nadzieją w głosie. Makube był zastępcą Maxwella, w razie gdyby ten nie mógł wykonywać swojej funkcji. Był także moim drogim przyjacielem, który zajął się mną, gdy ów pomocy potrzebowałam najbardziej, czyli na samym początku.
- Nie, ale.... - posmutniałam. Jeżeli nie Makube to kto? - ... Makube zrobił ci kanapki na drogę.
Vincent zza pleców wyciągnął mały pakunek, który zaraz mi wręczył. Przyjęłam podarek z ociągnięciem, ale koniec końców, byłam ciekawa z kim pojadę na misję.
- Szykuj się i chodź na dół, bo chyba już po ciebie przyjechali.
Szybko podbiegłam do okna, zauważając na podjeździe czarne, terenowe auto. Jego szyby były przyciemnione, więc nie mogłam dostrzec kierowcy. Zbiegłam po schodach na dół i zachowując spokój wyszłam przez drzwi. Moje ręce lekko drżały, więc włożyłam je do kieszeni płaszcza.
- Widzę, że już ci lepiej.
Stanęłam jak wryta, wgapiając się w parę przeraźliwych oczu.

Droga dłużyła się nieziemsko, a mnie powoli zaczynało się chcieć spać. Spojrzałam przez okno, gdzie błyszczące gwiazdy rozsypane po całym granatowym nieboskłonie, wesoło wtórowały wesołemu księżycowi w pełni. Jako, że była noc, a pora roku powoli zmieniała się na jesień, nie odczuwałam zimna w dużym stopniu. Lato nadal pozostawało ciepłe i przyjemne, chodź nie tak jak na początku.
Kanapki, które zrobił mi Makube zjadłam po godzinie drogi, a zostało nam jeszcze dobre półtorej na dotarcie do wyznaczonego celu, który okazał się być zamkniętym psychiatrykiem. Aż mnie ciarki przeszły, gdy przeczytałam papiery dotyczące tego miejsca. Nie powiem, ale nie przepadałam za budynkami, w których wcześniej żyli niezrównoważeni ludzie. Te miejsca nie napawały optymizmem, ale cóż, taka praca i jakoś trzeba odpokutować za grzechy.
- Więc – zaczął kierowca, a ja z całych sił próbowałam go zignorować. - Wracamy do punktu wyjścia?
Skrzyżowałam ręce na piersi i skupiłam się na widoku za oknem, ale biorąc pod uwagę to, że była noc, a dokładniej dochodziła północ, nic nie mogłam zobaczyć.
- Nat... - Alucrd specjalnie przeciągnął ostatnią literę.
- Co? - spytałam niechętnie.
- Nie rozumiem o co się dąsasz – skręcił na polną drogę.
Uniosłam brew do góry.
- Naprawdę? - czy każdy facet musi być tak tępy?
- Wyjaśnij – zainicjował, a ja po kilku oddechach skupiłam się na jego obraźliwych słowach.
- Jesteś idiotą
- To już wiem, ostatnio dość często mnie tak nazywasz
- Mam całkowitą rację – prychnęłam. - Faceci w ogóle nie rozumieją kobiet.
- I tu się z tobą zgodzę.

HermesWhere stories live. Discover now