Hermes śni o śmierci

297 32 13
                                    


  Plebania, do której dotarliśmy mieściła się daleko za granicami miast, na wsi, gdzie w około pełno było gospodarstw, farm i pól rolnych. Na miejscu byliśmy około godziny szóstej, jednak mimo tak wczesnej pory, ludzie wyglądali z okien i obserwowali uważnie całe zamieszanie. Nie robiliśmy niepotrzebnego szumu, nie potrzeba było nam rozgłosu szczególnie, kiedy przypadła nam praca likwidacji ghuil, o których tutejsi nie mieli większego pojęcia.

Pokój, który został mi przydzielony był mniejszy niż poprzedni. Duże łóżko zastąpiło mniejsze z drewnianą ramą oraz ciemną pościelą. Szafa także była mniejsza, ale przestronna z wieloma półkami i kilkoma rurkami na wieszaki. Biurko stało pod oknem, które wychodziło na wielkie pola, za którymi mieścił się sporych rozmiarów zagajnik.

- Gdybyś czegoś potrzebowała, jestem na dole – powiedziała z uśmiechem gosposia, zamykając za sobą drzwi.

Opadłam swobodnie na miękkie łóżko, z torby podróżnej wyciągając książkę. Vin miał rację w sprawie zmęczenia, ale przed upragnionym snem chciałam jeszcze doczytać jeden rozdział książki, którą zaczęłam ostatnio czytać.

Opowiada ona o mężczyźnie, pisarzu, w którym po utracie ukochanej wypaliły się słowa, które miał przelać na papier. Zapada w depresję, bierze narkotyki i powoli stacza się na dno. Jego przyjaciele ze wszystkich sił próbują wydostać go z tego bagna, co w małym stopniu się im udaje. Podczas pewnej nocy, mężczyzna słyszy w salonie odgłos tłuczonego szkła, więc schodzi na dół by sprawdzić co się dzieje, a tam spotyka kolejną miłość swojego życia. Dziewczynę ze swojej własnej książki.

Po dwudziestu minutach czytania, moja ręka bezwładnie opadła na materac, wypuściłam z dłoni książkę, która z charakterystycznym dźwiękiem upadła na ziemię. Zapadłam w głęboki sen.

***

Wokół mnie roztoczyła się nieprzenikliwa biel. Kolor bił po oczach jasnością, więc przetarłam powieki, mając nadzieję, że coś to pomorze. Nie zawiodłam się. Zaraz sceneria się zmieniła, a ja trafiłam do dobrze mi znanego miejsca. Zniszczony dom – podłoga, jak i ściany w ciężkim stanie, przewrócona kanapa, stary kominek, a obok niego pogrzebać, który wypuściłam z dłoni.

Weszłam do zdewastowanego salonu, rozglądając się na boki. Gdzieś w kącie leżał mój podziurawiony, biały płaszcz, obok niego stała migocząca lampka, a pod nią karteczka, na której zauważyłam koślawe litery oraz krew. Podeszłam do lampki, by dokładnie przyjrzeć się karteczce. Wzięłam ją do rąk i zaczęłam czytać.

Zginiesz -V.

Jedno zdanie, które wprawiło mnie w zakłopotanie. I ta litera V. Co ona mogła oznaczać? I czy fakt, że właśnie o tym śniłam, miał jakieś większe znaczenie?

Obróciłam się gwałtownie, słysząc zbliżające się kroki, które rozbrzmiewał w pustym domu głośnym echem. Zmrużyłam oczy, by dokładnie móc dostrzec zarys nadchodzącej w moją stronę ciemnej i wysokiej postaci.

- Alucard? - zapytałam niepewnie, automatycznie i bez zawahania. Coś ścisnęło moje serce, gdy zobaczyłam jego szczery, nikły uśmiech przebiegający przez sekundę po jego twarzy.

Zacisnęłam dłonie.

- Jesteś coraz bliżej mnie – szepnął, tuląc mnie do siebie. Jego silne ramiona objęły moją drobną, zrujnowaną postać, zamykając w stalowym, ale przyjemnym uścisku.

Wtuliłam się w jego białą koszulę chłonąc jego uzależniający zapach. Z jednej strony mi tego brakowało, z drugiej nie chciałam już nigdy tego poczuć.

HermesWhere stories live. Discover now