-Chcą poznać wujka Michaela-mówiła Emily.
Rozmawiałem z nią przez telefon i jadłem śniadanie. Zadzwoniła jeszcze wczoraj wieczorem i powiedziała, że doleciała bezpieczne.
Teraz rozmawialiśmy o jej dzieciach. O tym jak za nią tęskniły i jak bardzo chciałyby przyjechać do mnie. O zmęczeniu Alana i o psie, który uciekł, by następnego dnia się znaleźć.
Byłem szczęśliwy, że chociaż jej poukładało się życie...
-Może przylecielibyście do mnie na kilka dni?-zapytałem, przełykając kęs kanapki.
-Chętnie, ale nie możemy. Mam spory ruch w pracy, a Alan jest w czteromiesięcznej delegacji. Biznes... Poza tym Max jest za mały na podróż samolotem. Nie zrozum mnie źle...
-Rozumiem, nie musisz się tłumaczyć. Przepraszam, że wogóle zadzwoniłem... Ana i Max długo nie widzieli mamy, a ja ją im odbieram. Będę kończyć. Muszę coś jeszcze załatwić na mieście.
-Nie musisz przepraszać. Dziękuję, że zadzwoniłeś. Do usłyszenia, braciszku!
-Do usłyszenia Emily-powiedziałem i zakończyłem połączenie.
Jakoś tak po rozmowie przestałem być głodny, więc odłożyłem talerz z niedojedzaną kanapką na szafkę stojącą przy lodówce i wyszedłem z kuchni, zabierając po drodze kluczyki i portfel.
Dwudziestego siódmego marca, czyli dokładnie za miesiąc, w Sydney będzie mecz. Jako że mecz był piątym punktem na mojej liście postanowiłem nie czekać. Wolałem mieć to już z głowy. Nie lubiłem tego typu rozrywki. Jedenastu mężczyzn biegających bez celu po zielonym prostokącie.* Nie moja bajka. Ten punkt znalazł się na liście tylko z jednego powodu.
W domu dziecka nie było kolorowo. Szarość życia codziennego przeważała w tamtym miejscu. Może się wydawać, że wyolbrzymiam, ale taka jest prawda. Na pięćset dzieci w ośrodku znajdował się tylko jeden telewizor. Przedział dzieciaków w wieku jedenaście plus wynosił połowę z nich. Ja niestety nie miałem przyjemności oglądania jakiegokolwiek programu. Tłumaczono to tym, że "jestem za mały". Gdy w telewizji leciał mecz ja wypychany byłem do innego pokoju. Wtedy postanowiłem, że kiedyś zobaczę mecz na żywo i nikt mi tego nie zabroni. Po kilku latach zrobiłem listę i wpisałem na nią swoje marzenie. Niestety szybko mi przeszło, ale uznawałem, i dalej uznaję, tę listę jako świętość, której nie można zniszczyć ani zmienić.
Wyszedłem z mieszkania, zamknąłem drzwi wejściowe i udałem się w stronę mojego samochodu. Po chwili wyjechałem na drogę wyjazdową, a potem na główną.
Po około dwudziestu minutach byłem w miejscu, gdzie mogłem kupić bilet. Lokalizację tego miejsca znalazłem w Internecie.Stojąc w kolejce, która swoją drogą okazała się dłuższą niż myślałem, zauważyłem brązowe loki, które skryły się w tłumie. "To zmęczenie", pomyślałem i przesunałem się wraz z ludźmi czekającymi w kolejce. Jednak po chwili znów ujrzałem te loki. Tym razem zobaczyłem jeszcze twarz osoby o brązowych włosach. Nasze spojrzenia się spotkały.
-Michael?
-Ashton?
-Niemożliwe! Po tylu latach!!! Chodź tu Clifford!-wykrzyknął mój przyjaciel i uściskał mnie.
Z naszych twarzy nie schodził uśmiech.
-Dlaczego się nie odzywałeś? Karen powiedziała mojej mamie, że się wyprowadzacie i ślad po Was zaginął. Ile to już lat?
-W listopadzie będzie trzynaście-odpowiedziałem, wzdrygając się na wzmiankę o TEJ kobiecie.
-Mama się ucieszy! Bardzo tęskni za Karen, ale skoro jesteście tutaj, to może spotkamy się u mnie? Matki pogadają, a my będziemy wariować jak za dawnych czasów, co Ty na to?-zapytał rozpromieniony Ashton.
CZYTASZ
Little Rose ||M. Clifford
Fanfiction- Dlaczego Pan płacze? - Nie mów do mnie "Pan", bo czuję się staro. Michael jest osiemnastolatkiem, skrzywdzonym przez los. Ma listę, która jest dla niego czymś ważnym. Czy idąc krok po kroku, punkt po punkcie, odnajdzie lepszą przyszłość?