Obudził mnie hałas dobiegający, jak mi się wydawało, z kuchni.
Wystraszyłem się nie na żarty. Bardzo cicho wstałem z kanapy i delikatnie udałem się w stronę pomieszczenia, z którego co jakiś czas dobiegały różne odgłosy.
Po drodze do kuchni "uzbroiłem" się w pilota - był on jedyną rzeczą, która wydała mi się dosyć odpowiednia, jak na tę chwilę.
Zbliżyłem się do drzwi i zajrzałem do pomieszczenia. Wypuściłem z dłoni pilota i... wybuchnąłem śmiechem.
Na podłodze w kuchni leżała Rose. Jej włosy były posklejane, jak się po chwili domyśliłem, mlekiem, a ubrania pokryte okruszkami.
- Cholera! - wykrzyknęła blondynka, nieudolnie próbując wstać.
- Rose! Jak ty się wyrażasz?! - powiedziałem z uśmiechem, ale też nieco oburzony i zdziwiony. Nie przypominam sobie, żebym używał przy małej wulgaryzmów...
Dziewczynka spojrzała w moją stronę i szybko zakryła usta dłońmi. Postawiła jeden krok do tyłu. Niestety: pech chciał, że Rose poślizgnęła się na jednej z większych kałuż mleka. I gdyby nie moja szybka interwencja, blondynka uderzyłaby głową o kant szafki.
- O mały włos - powiedziałem, sadzając Rose na moich barkach i udałem się wraz z nią do salonu, wymijając przy tym mleko rozlane na kuchennych kafelkach.
Gdy już byliśmy przy kanapie usiadłem na niej i zdjąłem z ramion dziewczynkę. Spojrzałem w jej ogromne, niebieskie oczy. I znów wybuchnąłem śmiechem. Po chwili blondynka poszła w moje ślady.
Gdy już się uspokoiliśmy, postanowiłem zadać małej dwa, nurtujące mnie w tym momencie, pytania.
- Czy ta scenka, którą przed chwilą odwaliłaś miała na celu zdemolowanie mojej kuchni?
Rose spuściła głowę i spojrzała na swoje czarne, pokryte okruszkami, spodnie.
- Chciałam zrobić dla ciebie śniadanie. Pomyślałam, że się ucieszysz, bo przez te trzy dni tak dobrze się mną zajmowałeś i świetnie się z tobą bawiłam. A że nie umiem robić czegoś wyrafinowanego, to zdecydowałam się zrobić ci płatki. Najpierw miałam kłopoty z otworzeniem kartonu mleka. Później rozsypałam płatki na siebie i podłogę. Jeszcze później myślałam, że zdążę posprzątać, zanim się obudzisz. Ale coś mi się nie udało.
Byłem bliski parsknięciu śmiechem na opowieść blondynki. Może i historia nie była najśmieszniejszą, jaką słyszałem, ale w połączeniu z mimiką i ruchami dziewczynki, ta cała sytuacja wypadła komicznie.
- Okej. To teraz drugie pytanie - spoważniałem. - Kto cię nauczył takich "pięknych" słów?
Na twarzy dziewczynki pojawiły się rumieńce.
- No... Tak jakoś... Samo wyszło...
- Rose, jeśli powiesz tak przy rodzicach, będą obwiniali mnie o to, że uczę cię wulgaryzmów i zakażą ci się ze mną spotykać.
- No bo usłyszałam, jak Calum mówił do Stelli przez telefon, że cholernie za nią tęskni... I tak jakoś mi się dzisiaj wymsknęło...
Spojrzałem na małą blondynkę. Siedziała na kanapie z pochyloną głową. Nic nie mówiąc, przyciągnąłem Rose do siebie i przytuliłem ją.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę z tych trzech spędzonych z tobą dni! Będę za tobą ogromnie tęsknić, jak już cię odwiozę. Jesteś wspaniałą osóbką, wiesz?
- Majki!
- Tak?
- Ja to wszystko wiem, ale dusisz!
***
- Czy Stella dzwoniła? - zapytała Rose, gdy już odwoziłem ją do domu.
- Tak. Już za tobą tęskni - odpowiedziałem.
W głowie miałem obraz bałaganu, który pozostawiłem w kuchni. Chciałem go posprzątać, ale zadzwoniła Liz z wiadomością, że już wrócili do domu i chcieliby jak najszybciej zobaczyć ich ulubione dziecko (wspomnę tylko, że w tle dało się słyszeć głos Luke'a, który twierdził, że to on jest tym "ulubionym").
- Szkoda, że muszę już wracać. Dobrze się z tobą bawiłam. Dzięki, że mnie przygarnąłeś.
Na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech.
Po kilkunastu minutach drogi do posiadłości państwa Hemmings, dojechaliśmy na miejsce.
Wyszliśmy z samochodu. Rose szybkim krokiem podeszła do drzwi domu, a ja tymczasem wyjąłem z bagażnika walizkę blondynki. Po chwili dogoniłem dziewczynkę i zadzwoniłem do drzwi.
- Hej, młoda! - drzwi otworzył nam Jack i od razu przytulił się do młodszej siostry, po czym również przywitał się ze mną.
Weszliśmy do środka. Przywitał nas wesoły gwar. Luke i Ben ganiali się po korytarzu, Jack niósł na barkach Rose, pod moimi nogami znów plątał się Troy, a w salonie na swoją córkę czekali Liz i Andrew. Atmosfera w domu państwa Hemmings była bardzo... rodzinna. I dlatego postanowiłem wyjść, zanim ktoś jeszcze by mnie zobaczył.
Wszystko, co było związane z rodziną, przytłaczało mnie i rozwalało wewnętrznie. Na samo słowo "rodzina" miałem mdłości.
Gdy przepełniony smutkiem podchodziłem do samochodu, zauważyłem coś. Albo raczej: kogoś. Była to ta sama dziewczyna, którą widziałem trzy dni temu, gdy razem ze Stellą przyjechałem po Rose.
Stanąłem jak wryty. Moje serce zabiło szybciej. Jak zaczarowany wpatrywałem się w nią. Miała na sobie dzisiaj czerwony top, ciemną, skórzaną kurtkę i czarne spodnie. Na jej nogach spoczywały wysokie, czerwone Vansy. Włosy koloru nocnego nieba miała spięte w wysokiego kucyka. Na szyi znów miała naszyjnik, jednak, tak jak poprzednio, nie mogłem dostrzec zawieszki.
Chyba wpatrywałem się w nią dość długo, bo dziewczyna stanęła i spojrzała na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Nasze spojrzenia spotkały się. Niestety na krótko. Dziewczyna przeniosła wzrok na czubki swoich butów i po chwili uciekła. Nie odeszła, uciekła. Biegła przed siebie, ile sił w nogach. Nie będę ukrywał, że trochę mnie to zabolało, ale jak mogłem się jej dziwić? Gdybym to ja był dziewczyną, na którą gapi się jakiś dziwny chłopak: również bym uciekł.
###
hejka.
zakończenie tego rozdziału
miało być
zupełnie inne,
ale takie chyba też nie jest
najgorsze...
CZYTASZ
Little Rose ||M. Clifford
Fanfiction- Dlaczego Pan płacze? - Nie mów do mnie "Pan", bo czuję się staro. Michael jest osiemnastolatkiem, skrzywdzonym przez los. Ma listę, która jest dla niego czymś ważnym. Czy idąc krok po kroku, punkt po punkcie, odnajdzie lepszą przyszłość?