5. "nadzieja"

3K 326 213
                                    

Siedzę po turecku na swoim łóżku i patrzę, jak Louis od jakichś dwóch minut ogląda swoje paznokcie i gryzie skórki aż do krwi. Krzywię się, uważając to za obrzydliwe, ale nie komentuję w żaden sposób, bo i tak myśli mam zajęte czym innym. Dziś niedziela, a więc dzień odwiedzin. Pamiętam o telefonie Elizabeth i im bliżej spotkania, tym bardziej to wszystko zaczyna mnie intrygować. Nigdy nie byliśmy aż tak dobrymi znajomymi, by odwiedzała mnie w kiciu, do tego z jakąś ważną informacją.

– Nad czym tak dumasz? – przerywa moje rozmyślania Louis, gdy na niego spoglądam.

– Nad niczym szczególnym. – Potrząsam głową. – Przychodzi dziś do ciebie ten chłopak, co ostatnio?

– Zayn? Nie wiem, tak myślę. Prawdopodobnie. – Wzrusza lekko ramionami i mierzwi swoje włosy. –Nie zawsze mu się chce przyjeżdżać, ale to w porządku.

– Kto to dla ciebie jest? – wypalam, nim zdążam się zastanowić. Cholera, cholera, cholera. Tradycyjnie moja bezmyślność kończy się rumieńcem i spuszczeniem wzroku na kolana.

– A co? – Z tonu głosu Louisa mogę wyczuć, że się uśmiecha i choć powinno mnie to teraz wprowadzić w jeszcze większe zażenowanie, czuję tylko irytację. Nie wiem, czy przez samego siebie czy przez niego. Przypuszczam, że i jedno, i drugie.

– Po prostu pytam.

– Naturalnie. – Słyszę, jak podnosi się z łóżka i zaczyna przechadzać po pomieszczeniu. – Jest moim chłopakiem.

Wreszcie podnoszę na niego swój wzrok, w którym przeważa zaskoczenie, ale jest też dziwne uczucie, którego nie potrafię i nawet nie chcę zdefiniować.

– Och – jest jedynym, co z siebie wydobywam, starając się, by mój głos brzmiał zupełnie normalnie. Louis nie mówi nic więcej, tylko stoi oparty o kraty ze skrzyżowanymi ramionami i przygląda mi się z delikatnym uśmiechem, błąkającym się na jego różowych ustach.

Po upływie kilkunastu minut słychać gwizdek i zostajemy wypuszczeni. Patrzę przez ramię w oczekiwaniu na Nialla, jednak on nie pojawia się, więc ruszam przed siebie. Sam, bo Louis zdążył już wystrzelić gdzieś na przód. Zastanawiam się przez chwilę nad tym, co mi powiedział i wciąż jestem trochę zaskoczony faktem, że ten brunet z ostatniego spotkania (Zayn, tak?) jest jego chłopakiem. To znaczy, nie zrozumcie mnie źle – Louis nie wygląda na żelaznego heteryka, a raczej wręcz przeciwnie. Tylko, że... myślałem (czy może raczej łudziłeś się), że Zayn to po prostu jego dobry przyjaciel. Cóż, tak czy siak. Co mnie to obchodzi?

Wchodzę do tej samej sali, co poprzednim razem i rozglądam się w poszukiwaniu Elizabeth. Zamiast niej moje spojrzenie wyłapuje bruneta o śniadej cerze, naprzeciwko którego siedzi już Louis, mówiąc mu o czymś jak najęty. Nie wiedziałem, że potrafi tak szybko kłapać. Mówi mu tyle, podczas gdy do mnie wykrztusi kilka zdań w ciągu całego dnia? Trudno.

– Harry, tutaj! – Słyszę trochę podniesiony, damski głos i od razu dostrzegam brunetkę, zajmującą miejsce w drugim końcu sali. Idę nieco szybciej w jej kierunku, wiedząc, że nagli nas czas. Gdy jestem już obok, ta przyciąga mnie do krótkiego uścisku, po czym zajmuje swoje miejsce. Ściąga z nosa czarne pilotki i wsuwa papierosa pomiędzy usta pomalowane czerwoną szminką. Potem chyba zauważa tabliczkę, zakazującą palić, bo chowa papierosa z powrotem do paczki.

– Miło cię widzieć – mówię bez cienia emocji, patrząc na nią trochę podejrzliwie.

– Ciebie również, chociaż może nie w tych okolicznościach – odpowiada, przejeżdżając spojrzeniem po całym pomieszczeniu. – Marnie wyglądasz, Harry. Co masz na twarzy? Czy ciebie tu biją?

what a feeling // larry stylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz