7. "upokorzony i skołowany"

3.5K 321 418
                                    

Jestem typem, który zdecydowanie woli wiosnę i lato od jesieni i zimy, chociaż dostrzegam zalety również i tych pór roku. Nic jednak nie przebije wiosny, kiedy trawa zaczyna się zielenić, ptaki śpiewają głośniej, wszystko powraca do życia, w tym również i ja. Wiosną czuję się dużo lepiej, zupełnie jakby wstępowało we mnie nowe życie. Później przychodzi lato i ciepłe promienie słoneczne smagają moją rozgrzaną skórę, a ja cieszę się każdą chwilą na świeżym powietrzu. Cóż, przynajmniej tak było kiedyś. Teraz przyszedł czerwiec, minął miesiąc i ponad tydzień od początku mojej odsiadki, a ja nie czerpię już takiej przyjemności z ciepłych dni. Miesiąc to już coś, ale czym jest trzydzieści nędznych dni w obliczu trzydziestu pięciu lat egzystowania w miejscu, gdzie gubię samego siebie? Niczym. To zaledwie mikroskopijna część tego, co jeszcze mnie czeka. Chociaż co może czekać mnie w więzieniu? Najwyżej wpierdol, ewentualnie napastowanie seksualne.

Pomimo mojego skrajnego pesymizmu, który szczególnie dał o sobie znać w ostatnim czasie z wiadomych przyczyn, potrafię też dostrzegać jakieś plusy. Pewnego dnia przechadzałem się wokół budynku i w tylnej części dostrzegłem niewielką szklarnię. Gdy zajrzałem do środka, okazało się, że była dość zaniedbana, toteż postanowiłem porozmawiać o tym ze strażnikiem. Wybrałem Payne'a, przeczuwając, że najprędzej on przystałby na moją propozycję. I nie myliłem się, bo już następnego dnia robiłem porządki w szklarni, a w głowie tworzył mi się dokładny obraz tego, gdzie i jakie kwiaty będą. Głównie skupiłem się na czerwonych i białych różach, storczykach, liliach i fiołkach. O dziwo udało mi się załatwić wszystko, co potrzebne, kiedy tylko matka wspaniałomyślnie przesłała mi trochę pieniędzy. Teraz wszystko powoli zaczyna zakwitać, a ja mogę jakoś odpłynąć myślami i nie przesiadywać w pralni, czego nienawidzę jeszcze bardziej od samego pobytu tutaj.

Stoję, spryskując kwiaty wodą i przyglądając się uważnie każdemu z osobna, gdy nagle czuję czyjeś dłonie na swoich biodrach. Zamieram na moment, aż w końcu łapię ową osobę za nadgarstek i wykręcam go, obracając się w akompaniamencie cichego skowytu.

— Kurwa mać, Louis.

— Kurwa mać, Harry — syczy szatyn, pocierając nadgarstek, kiedy ja wpatruję się w niego wielkimi oczami. — Módl się, żeby nie był skręcony, skurwielu.

—Przepraszam, ale to ty zaszedłeś mnie od tyłu. — Wzruszam ramionami, krzyżując ręce na klatce piersiowej.

— Coś ty taki wrażliwy?— Prostuje się, marszcząc brwi.

— Wiesz, jestem przeczulony, od kiedy pewien zboczeniec skopał mnie w cholernym składziku na miotły, bo jakoś niespecjalnie chciałem mu obciągnąć — prycham z sarkazmem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Oczy Louisa ciemnieją i przyglądają mi się podejrzliwie.

— Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?

Zagryzam wargę, przypominając sobie, że postanowiłem nie wspominać Louisowi o tym, jak Zack zaatakował mnie po raz drugi, a potem prawie złamał żebra. W ciągu ostatniego miesiąca zdarzyły się jeszcze trzy takie spotkania, bo koleś nie chciał się, kurwa, odczepić. Napastuje mnie, bo mówię mu nie? A co, jakbym powiedział tak? Nie, nie będę nawet o tym myśleć. Ale z drugiej strony, gdyby osiągnął swoje, to może...

— Harry, wciąż tu jestem, wiesz?

— Tak, j-ja... To nie jest twoja sprawa, okej? — odpowiadam prosto, przechodząc obok niego, by zająć się różami.

— Czyli nie chcesz mojej pomocy?

Chłopak idzie krok w krok za mną z dłońmi w kieszeniach, wciąż trzymając na mnie swoje przeszywające spojrzenie.

what a feeling // larry stylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz