15. "miłość"

2K 224 147
                                    

— Weź to. — Zayn podaje mi tabletkę przeciwbólową i stawia obok szklankę wody. Od razu zażywam lek i podpierając głowę dłonią, orzeźwiam swoje wyschnięte gardło chłodną wodą. Widzę, jak brunet przetrząsa przez chwilę szafki, a później siada przy stole kuchennym, naprzeciwko mnie. Boję się, ale spoglądam mu w oczy i wiem, że czeka, aż coś powiem. Splata dłonie na stole, nie zdejmując ze mnie beznamiętnego spojrzenia. Czy może być coś gorszego od takiego gapienia się na siebie w niezręcznej ciszy?

— Ekhm... Czy Louis...

— Posłuchaj, Harry. — Zayn przerywa mi, akurat gdy zebrałem się, by wydusić z siebie jakieś słowo. — Nie siedzę tu z tobą, by gadać o Louisie. Nie mam zamiaru wchodzić w waszą pokręconą relację.

— Wiem. — Kiwam głową i wypuszczam głośno powietrze, obracając szklankę w dłoniach. — Ja po prostu...

— Spieprzyłeś — kwituje Malik, opierając się o krzesło i krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej.— Spieprzyłeś, Harry. Nie wiem, co w ciebie wstąpiło, ale ten facet pracuje w radio, wiesz? Zapewne tak. Mógł i wciąż może nas zniszczyć, a wszystko przez ciebie.

— Tak, wiem. Louis dosadnie mi to wczoraj wyjaśnił — odpowiadam z małym, ironicznym uśmiechem, choć wcale nie jest mi wesoło, i tym razem to ja patrzę prosto na Zayna, nie czując się ani trochę skrępowany. Domyślam się, że jeszcze przez jakiś czas będą mnie atakować, ale ja nie żałuję i tym razem nie ukorzę się przez nimi. Mam swoją dumę, do cholery.

— Żadnej skruchy? — Zayn wzdycha krótko, analizując moją twarz swoimi zaspanymi oczami.

Parskam krótkim śmiechem, co wywołuje drobne zdziwienie na twarzy bruneta. Nie wiem, za kogo on właściwie mnie ma albo za kogo ma siebie, ale on i Louis nie mają podstaw, by prawić mi kazania i oczekiwać, że podkulę posłusznie ogon jak szczeniaczek. Czasy, kiedy dałem sobą pomiatać skończyły się. Wiem doskonale, że jestem tu dzięki nim, ale czy to znaczy, że mam tańczyć jak mi zagrają? Czy tak właśnie miała wyglądać nasza wolność?

— A ty nie obiłeś nigdy nikomu mordy, Zayn? Daj spokój. — Przewraca oczami, gdy wypowiadam te słowa i zagryza wnętrze policzka. Wstaje, powoli wyciąga papierosa z paczki i odpala go, przymykając na moment oczy, gdy zaciąga się dymem. Przez moment wbija spojrzenie w podłogę, a na twarzy gości mu nikły uśmiech. Obchodzi stół i staje za mną, kładąc mi dłonie na ramionach. Nachyla się nad moim uchem.

— Uwierz, skarbie, że jestem zdolny do dużo gorszych rzeczy, niż tylko obicie mordy i lepiej dla nas wszystkich, żebyś się o tym nie przekonał — mówi przyciszonym głosem, a gdy chcę się podnieść, wbija mi palce w skórę i siłą przytrzymuje w miejscu. — Jeszcze nie skończyłem. O ile wiem, to ciebie ścigają gliny i mieszkasz w moim domu. Mogę cię sprzedać nawet teraz, wiesz?

— Zayn, ja przecież tylko... — Próbuję załagodzić sytuację, ale Zayn tylko mocniej zaciska palce, powodując u mnie grymas na twarzy. Chyba nie tylko mnie szybko zaczęły puszczać nerwy.

— Nie obchodzi mnie twoje zdanie. Ważne jest, że to ja musiałem naprawiać twoje niepoważne zachowanie — ciągnie swoją wypowiedź, wydmuchując co jakiś czas dym tuż przy mojej twarzy. — Nie podskakuj więcej i lepiej rób, co ci powiemy, bo nikt szczególnie nie dba o to, czy tu jesteś czy też nie. To samo liczy się twojego kumpla, z tym, że on przynajmniej umie się zachować. Wszystko jasne?

Kiedy wreszcie jestem w stanie obrócić się i zerknąć na Zayna, moje spojrzenie nie wyraża nic, tylko lekki szok i zmieszanie. Mimo to nieznacznie unoszę kącik ust, a brunet w zamian za to unosi pytająco brwi.

— A więc przyszedł czas, kiedy pokazałeś, jaki jesteś naprawdę — kwituję, unikając jego spojrzenia. Wiem, że wpatruje się we mnie jeszcze jakiś czas, bo nie sposób nie czuć na sobie tego świdrującego spojrzenia.

what a feeling // larry stylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz