/5/

5.4K 462 55
                                    

Powrót do domu upłynął w miłej atmosferze. Razem z Williamem rozmawialiśmy całą drogę, wybuchając śmiechem co chwila. Rozstaliśmy się pod drzwiami mojego domu, chociaż kiedy wchodziłam do środka, czułam jego spojrzenie na plecach. Później nic szczególnego do końca dnia się nie wydarzyło, na drugi dzień w szkole było spokojnie, nie miałam żadnych ataków, ani niczego takiego, a Nathana i Willa nie spotkałam do przerwy na lunch.

Weszłam do zatłoczonego pomieszczenia, od razu udając się do stolika Willa. Usiadłam po jego prawej strony obok Samuela, który szeptał cos Zoe na ucho, na co ona cicho zachichotała.

-Cześć wszystkim- powiedziałam.

-Hej - odpowiedzieli równocześnie.

-Ally, co u ciebie słychać? - zagadnęła Zoe.

-Wszystko gra. A u ciebie?

-U mnie też świetnie - odpowiedziała, uśmiechając się szczerze. - Nie chciałabyś z nami pojechać na weekend nad jezioro. Tak się składa, że Will ma domek letniskowy i postanowiliśmy się wybrać całą paczką. To jak? Dołączysz się?

-Nie wi... - nie zdążyłam dokończyć, ponieważ przerwała mi Charlotte, która do tej pory mierzyła mnie gniewnym spojrzeniem.

-Mam dość! - krzyknęła. - Po co wu to robicie!? Ona nie zajmie jego miejsca! - wrzeszczała, gestykulując rękami. Atmosfera przy stoliku zrobiła się gęsta. Zrobiło mi się duszno.

-Charlotte, uspokój sie - powiedział spokojnie, lecz stanowczo Will, patrząc prosto w jej oczy, tak, że aż mnie przeszły ciarki.

-Ty! - warknęła, wskazując mnie palcem. - Wynoś się stąd, nie pasujesz tu, nie pasujesz do nas!

Byłam w szoku, nie wiedziałam co zrobić, skamieniałam. Otrząsnęłam się dopiero na słowa Willa.

-Zostań, Ally. A ty Char, masz się w tym momencie uspokoić, nie będę tolerował takiego zachowania - chłopak powiedział to z mocą i głosem, nieznoszącym sprzeciwu.

-Nie będę robić kłopotu - powiedziałam cicho, wstając z miejsca.

Z podniesiona dumnie głową poszłam kupić sobie coś do jedzenia, jednak tak naprawdę miałam wielką ochotę skulić się gdzieś w koncie, żeby zostać samej. Jednak życie do tej pory nauczyło mnie kilku ważnych rzeczy. Nie rób z siebie ofiary. Płacz wtedy, kiedy nikt nie widzi, albo kiedy jesteś przy kimś, komu ufasz, kto na pewno cię zrozumie. Wyjątkiem są jedynie sytuacje kryzysowe, kiedy nie jesteś w stanie już wytrzymać, lecz takich do tej pory było naprawdę nie wiele.

Wybrałam z lady jabłko i kanapkę z serem żółtym, która wyglądała najapetyczniej. Reszta rzeczy nie wyglądała na zjadliwe. Zapłaciłam za jedzenie kilkoma wymiętymi banknotami jednodolarowymi. Cały czas zastanawiałam się nad słowami dziewczyny.

Nie zajmę czyjego miejsca? O kogo chodziło?

Odwróciłam się przodem do środka sali, szukając jakiegoś wolnego miejsca, jak na złość nie mogłam żadnego znaleźć.

Co ich dzisiaj tak dużo? Przecież zawsze jedna trzecia miejsc była pusta.

Pozostał mi jedynie parapet. Odeszłam jak najdalej od stolika Williama i oparłam się o parapet, odwijając z folii moje jedzenie. Wzięłam właśnie pierwszy kęs, kiedy przede mną stanął wysoki chłopak ubrany w mundurek i ciemne dżinsy. Podniosłam odrobinę spojrzenie i napotkałam granatowe tęczówki przyprószone czarnymi plamkami, których wcześniej nie zauważyłam.

-Chodź, nie będziesz jadła na stojąco - powiedzial i odszedł, nie czekając na moją odpowiedź.

Wkurzyłam się odrobinę, ale poszłam za nim. Doszliśmy do stolika w najbardziej zacienionym miejscu sali.

Gra AniołówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz