/37/

2.7K 290 45
                                    

Po lunchu nie zostało wiele czasu do zakończenia lekcji. Gdy w końcu wróciłam do domu, pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam, oczywiście po rzuceniu plecaka w kąt pokoju, było przebranie się z tego niezbyt wygodnego mundurka. Ubrałam na siebie zwykłe jeansy i odrobinę za duży T-shirt z logiem jakiegoś samochodu na przodzie. Następnie wraz z babcią zjadłam obiad, w międzyczasie, opowiedziałam jej ogólnikowo, co się działo dzisiaj na lekcjach. Babcia słuchała mnie wtedy uważnie. Wyglądała, jakby cieszyła się każdą chwilą spędzoną ze mną, moja nieobecność musiała się na niej dosyć mocno odbić. Jednak jeśli miałam być szczera, też czułam się szczęśliwa, mogąc porozmawiać z nią o tym, jak matematyczka suszyła mi głowę za nieobecność czy też jak bezbłędnie odpowiedziałam na pytanie profesora od historii, pomimo tego, że ominęły mnie chyba ze cztery wieki, jeśli chodzi o lekcje. Gdy te wszystkie przyziemne czynności miałam za sobą, niechętnie wyszłam na zewnątrz, obowiązki niestety wzywał. Udałam się pieszo w miejsce, które było idealne na dostanie się do nieba, ponieważ nigdy nikt tutaj nie chodził, więc miałam swobodę ruchów.

-Dobra, to jak to było? - Zapytałam retoryczne sama siebie. - Rozwiń skrzydła. Zamknij oczy. Myśl o czymś miłym - powtarzałam w głowie jak mantrę. W końcu uniosłam się nad ziemię. Wzlecenie wyżej natomiast poszło już gładko.

Pytanie pozostało, jak teraz dostać się do nieba?
Jak przez mgłę pamiętałam, że Gabriel, gdy porwał mnie od Nathana, wymruczał coś pod nosem... Tylko jak to szło?

-Aperi maperi comelum? - Powiedziałam, jednak nic się nie wydarzyło.

A może...

-Maperi aperi colemum?

Jednak kolejna moja próba spełzła na niczym.

-Mówi się aperi ianuam coelum -usłyszałam kogoś za sobą.

Odwróciłam się gwałtownie, zapominając jednak o używaniu skrzydeł. Runęłam w dół, wymachując pokracznie rękami na wszystkie strony. Jednak przed upadkiem uratowała mnie osoba, przez którą się zdekoncentrowałam i zapomniałam o podstawowej zasadzie latania (używaj skrzydeł!).

-Najpierw powinnaś się nauczyć dobrze latać, a dopiero później myśleć o podróży do nieba - mruknął chłopak, marszcząc przy tym brwi w odrobinę gniewnym wyrazie.

-Możesz mnie już puścić Nathan - powiedziałam w odpowiedzi, ignorując jego uwagę.

Chłopak bez zbędnych narzekań postawił mnie do pionu, a następnie skrzyżował na klatce piersiowej ręce.

-Możesz sobie iść, poradzę sobie - powiedziałam niezbyt miłym tonem głosu, aby chłopak się odczepił. Wciąż nie zapomniałam o tym, co pokazał mi Bóg i szczerze powiedziawszy, nie chciałam go widzieć.

-Właśnie widzę jak sobie "radzisz" - prychnął.

-Dam sobie samej radę, umiem unieść się nad ziemię, a reszta to kwestia wprawy -mruknęłam, odwracając się do niego plecami.

-No dobrze. Wzleć do góry.

-Nie będziesz mi mówił co mam robić - powiedziałam zirytowana. Chciałam jedynie, żeby sobie już stąd poszedł, czy to było tak wiele?

- I tak miałaś to zrobić, więc nie mrucz - powiedział.

-Dobra - warknęłam, niechętnie się poddając.

-Czas start! - Krzyknął, irytując mnie jeszcze bardziej.

Jak za każdym razem zamknęła oczy i próbowałam skupić się na miłych wspomnieniach, jednak przez cały czas czułam wzrok Nathana na swoich plecach.

Gra AniołówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz