Blade palce zaciśnięte na tępym ołówku, roztrzepane w nieładzie włosy, rozciągnięty szary sweter i czerwone skarpety do czarnych vansów.
Josh z zaintrygowaniem wpatrywał się w drobną postać siedzącą w kącie klasy. Za nic nie mógł pojąć, dlaczego brunet zawsze milczał i tak bardzo unikał wszelkiego kontaktu z innymi. Jego aspołeczność widoczna była nawet w kontaktach z nauczycielami, na których pytania tylko kręcił głową. Dun nie przypominał też sobie, żeby któryś z uczniów kiedykolwiek podszedł do bruneta i z nim porozmawiał, jednak chłopakowi taki brak zainteresowania zdawał się w zupełności odpowiadać.
Do tego ten dobór kontrasujących kolorów. Dlaczego akurat czerwony do czarnego? I co oznaczały te wszystkie znaczki narysowane czarnym pisakiem na jego plecaku?
- Joshie?
Miękki szept oderwał go od rozmyślań o milczącym chłopaku. Dun powoli odwrócił się w kierunku drobnej blondynki siedzącej u jego boku. Po sekundzie zawahania chwycił pod ławką jej dłoń i uśmiechnął się ciepło.
- Wszystko w porządku, Debby. - Odparł uspokajająco.
Dziewczyna przygryzła usta, potakując na znak zrozumienia. Chwilę tak walczyli na spojrzenia, aż blondynka ostrożnie nie wysunęła ręki z uścisku Josha i wróciła do sporządzania notatek.
Dun przeniósł wzrok z jej dokładnych, podkreślonych kolorowymi pisakami zapisków na swój zeszyt, w którym na próżno było doszukiwać się jakiegokolwiek porządku. Nie było to jednak spowodowane jego niechęcią do nauki - po prostu wychodził z założenia, że nie warto się starać, a to zdanie podtrzymywał na argumencie, że ten semestr nie kończył się żadnymi ważnymi egzaminami.
Potem myśli Josha na chwilę wróciły do bruneta siedzącego na końcu sali. Kątem oka znów na niego spojrzał, zastanawiając się, jakimi motywami popierał swoją aspołeczność.
~~~
Tyler ostrożnie wziął swoją tacę z jedzeniem, po czym szybkim krokiem skierował się w najodleglejszy kąt stołówki. Nie lubił, jak inni na niego patrzyli, a już szczególnie kiedy jadł.
Starając się nie robić hałasu, powoli odstawił tacę na stolik i przysiadł na krześle, nawet nie próbując go odsuwać. Nie chciał, żeby ktokolwiek zwrócił na niego choć odrobinę więcej uwagi, niż było to potrzebne.
W powietrzu unosił się zaduch i hałas rozmów. Tyler zaczął ugniatać plastikowym widelcem swoją porcję pureé i zastanawiać się, jak oni wszyscy mogą być tutaj szczęśliwi. Jak można śmiać się w takim miejscu? Jak można być radosnym, kiedy to wszystko jest na pokaz?
Powietrze przesiąknięte było fałszem i brudem, co Tyler świetnie czuł. Przebywając tu, miał duże problemy z oddychaniem - w końcu wiele osób zużywało wiele tlenu. W takich warunkach do przetrwania konieczna była przestrzeń, a otaczanie się innymi ją odbierało. Dlatego Tyler milczał - cisza dawała mu tą przestrzeń niezbędną do przeżycia.
Nerwowo chwycił kartonik z sokiem, zagryzł zębami słomkę i spode łba rozejrzał się po sali. Nagle zauważył, że w jego kierunku idzie niebieskooka blondynka o pociągłej twarzy i jęknął w myślach.
O nie. Tylko nie ona.
Nie, żeby nie lubił Jenny. Była miła, można było z nią porozmawiać o różnych rzeczach, ale nic więcej. Poza tym, Tyler cenił sobie swoją samotność.
I niezbyt interesował się kobietami.
Spuścił wzrok na swoje zgniecione ziemniaki i z roztargnieniem zaciągnął rękawy swetra bardziej na dłonie.
- Cześć, Tyler - uśmiechnęła się Jenna, dosiadając się bez pytania do stolika. Bogu dzięki, nie narobiła hałasu i nikt się za nią nie obejrzał.
- Cześć - odparł brunet, siląc się na uśmiech. Szybko jednak pojął, że nic z tego nie wyjdzie i wrócił do robienia widelcem wzorków w ziemniakach.
- Idziesz na jutrzejszy mecz?
Nie patrz na nią. Nie patrz. Po prostu dalej zachwycaj się ziemniakami. To takie wdzięczne warzywa.
- Uh, nie sądzę - wymamrotał.
- Przecież siedzisz jako rezerwowy, Tyler. Powinieneś, a nawet musisz przyjść. Poza tym, wciąż liczę, że będziesz miał okazję wyjść na boisko i pokazać, co potrafisz - dodała trochę niepewnie.
Właśnie odpowiedziałaś na swoje własne pytanie, tępa dzido.
- Problem w tym, że średnio chcę, Jenna - odparł trochę zniecierpliwionym tonem Tyler, ale blondynka to zignorowała.
- Z resztą, każdy chyba chciałby pooglądać Debby Ryan z takiej odległości, z jakiej ty masz okazję, siedząc na ławce.
N i e patrz na nią. Nie patrz na nikogo. Tylko ziemniaki.
- Przepraszam, kto? - mimo hamowania się w myślach, lekko uniósł wzrok i natychmiast tego pożałował. Niebieskie oczy zdawały się rozcinać go na kawałki. Brunet nerwowo przełknął ślinę, czując się co najmniej niekomfortowo. Chcąc zabić to uczucie, wrócił do gwałcenia pureé plastikowym widelcem.
- Nie załamuj mnie, Tyler. Debby Ryan, cheerleaderka, ta od Josha Duna. Wiesz, House of Heroes, perkusista. Bardzo utalentowany, jeśli mogę dodać swoją opinię.
Joseph pokiwał głową z udawanym zrozumieniem. Wciąż nie kojarzył tej całej Debby, a Josha tylko z ciągłych afer z nauczycielami. Większości ciała pedagogicznego fakt, że chłopak co chwilę zmieniał kolor włosów w ogóle się nie podobał.
- Pasują do siebie, nie sądzisz?
Tyler ze złością popatrzył na Jennę. Nie pozwalała mu nawet dokończyć myśli. Nerwowo rzucił plastikowym widelcem i wstał od stolika, nie przejmując się, że odsuwane krzesło nieprzyjemnie zachrobotało o kafle.
Blondynka z zaskoczeniem uniosła głowę i popatrzyła na Josepha.
- Co się dzieje, Tyler? Nic nie zjadłeś.
- Przepraszam. Muszę na chwilę wyjść - mruknął w odpowiedzi, po czym szybko skierował się do wyjścia. Nie był głodny, może jedynie zmęczony. I bolała go głowa. Potrzebował ciszy. Tu wszędzie było zbyt głośno, zbyt duszno.
Z ulgą wydostał się z zatłoczonego pomieszczenia i wbiegł w górę po schodach, prosto do toalety.
Nawet nie zdawał sobie sprawy, że niebieskowłosy chłopak obejmujący szczupłą blondynkę obejrzał się za nim, z zaintrygowaniem marszcząc brwi.
~~~
Szkolny autobus na szczęście był jeszcze w miarę pusty. Tyler skierował się jego tył, po czym siadł przy samym oknie. Na siedzenie obok rzucił plecak, żeby nikomu czasem nie przyszło do głowy usiąść koło niego. Poprawił czerwoną czapkę, obciągnął w dół sweter i oparł głowę o szybę, wpatrując się w listopadowy krajobraz.
Mokre ulice. Wytarte trawniki. Drzewa bez liści. Słońce ukryte za chmurami. Chłód.
Przyjemny, wywołujący dreszcze chłód.
Tyler uwielbiał jesień, bo wtedy warunki atmosferyczne doskonale odzwierciedlały to, co działo się w jego sercu. Jakby tego było mało, mógł swój oziębły stosunek do świata zrzucić na pogodę, zakopać się pod stertę koców z książką i udawać, że nie istnieje.
Nagle do autobusu wpakowała się grupa dzieciaków, krzycząc i śmiejąc się. Wśród nich Tyler rozpoznał kilka osób, znanych na całą okolicę jako ci lepsi i fajniejsi, bo popularni. Był tam między innymi Dallon, Chris, Ryan, Brendon i oczywiście Josh z przyklejoną do jego boku Debby, czy jak jej tam.
Cała ta rozkrzyczana grupka przeniosła się na tył pojazdu, po drodze zbierając różne spojrzenia - od zazdrosnych po pełne podziwu. Joseph jedynie mocniej wcisnął nos w szybę, przewracając oczami, starając się zignorować hałasy i latające w powietrzu papierki. Modlił się w myślach, żeby kierowca już ruszył. Im szybciej odjadą, tym szybciej znajdzie się w domu.
I będzie mógł posiedzieć w ciszy.
Niczego tak tak teraz nie chciał, jak odrobiny spokoju.
CZYTASZ
not today || tøp au
Fanfictiontracę cały ten czas, próbując od ciebie uciec, postradałem zmysły.