Tyler nerwowo przeczesał palcami włosy. Siedział na końcu ławki, lekko przygarbiony, z dłońmi złożonymi na udach. Kilka metrów przed nim, na środku sali, stała grupa cheerleaderek, która z jakiegoś powodu wywoływała niesamowite emocje wśród reszty uczniów. Może przez swój ubiór, jakim było połączenie krótkich spódnic z zakolanówkami? Tyler nie wiedział. Nie znał się na dziewczynach.
Wraz z resztą zgromadzonych czekał na rozpoczęcie meczu koszykówki - jemu w tej układance przypadła rola rezerwowego. Wylądował tu tylko dlatego, bo kiedyś na jednej z lekcji wychowania fizycznego pozwolił sobie na wyrwanie się z szeregu i pokazanie swoich umiejętności. Zrobił ogromne wrażenie na trenerze i teraz miał co chciał - wyrzucony na widok ponad czterystu uczniów, gotowych go zjeść za to, kim był.
A przecież był nikim. W każdym razie nikim ważnym.
Westchnął cicho, próbując jakoś opanować gniotące uczucie dyskomfortu. Wciąż miał na sobie czarne vansy i czerwone skarpety, musiał jednak zrezygnować z rozciągniętego szarego swetra i rurek na rzecz szkolnego stroju do koszykówki. Szczerze ich nienawidził. Były brzydkie i takie... zwyczajne. Bo co mogło reprezentować połączenie białego z pomarańczowymi paskami?
Jeśli coś nie niosło głębszego przesłania, ukrytego znaczenia, czegoś kreatywnego - było dla niego bezwartościowe.
Próbując jakoś przerwać natłok myśli, lekko uniósł głowę i dostrzegł w tłumie zgromadzonym na trybunach Jennę. Wyglądała naprawdę dobrze i gdyby Tyler gustował w płci przeciwnej, może nawet byłby gotowy jakoś zawalczyć o dziewczynę.
Nagle blondynka podchwyciła spojrzenie Josepha i uśmiechnęła się szeroko, unosząc rękę i entuzjastycznie do niego machając. Brunet jęknął. Tylko nie to. Jeszcze sprawi, że ktoś zwróci na niego uwagę. Mimo to jakoś się przełamał i odpowiedział jej uśmiechem. Potem szybko odwrócił wzrok i skupił się odszukiwaniu wśród cheerleaderek tajemniczej Debby, dziewczyny mniej tajemniczego Josha, o którym wspominała poprzedniego dnia Jenna.
W końcu udało mu się zauważyć, że jedna z dziewczyn na przodzie ma napisane koszulce to właśnie imię. Miała lekko zadarty nos, błyszczące oczy, zadziorny uśmiech i gęste, długie włosy. Tyler westchnął, po czym przetarł bolące od niewyspania oczy dłonią. Nawet on nie mógł obojętnie zareagować na jej urodę. Nic dziwnego, że była zajęta.
Nic dziwnego, że wzbudzała tak duże zainteresowanie wśród szkolnego społeczeństwa.
Znowu przebiegł wzrokiem po "publiczności", próbując odnaleźć jej wybranka serca. Nie było to trudne - tylko chwilę zajęło mu zlokalizowanie zielonych włosów i ich właściciela.
To był błąd.
Chłopak był piękny.
Błyszczące, ciemne oczy, kolczyk w nosie i zagryziona warga. Tyler rozchylił w zachwycie usta i właśnie w tym momencie ich spojrzenia się skrzyżowały.
Na policzki Josepha wpełzł ohydny rumieniec. Żeby go ukryć, szybko opuścił głowę i wlepił wzrok między swoje buty. Co on najlepszego narobił? Teraz pewnie zielonowłosy chłopak rozpowie wokół, jakiego dziwaka zauważył podczas meczu na ławce rezerwowych.
A tego Tyler nie chciał za nic. Potrzebował spokoju. Szanował swoją samotność i przestrzeń. Ze wszystkich sił starał się utrzymać swoją anonimowość, dlatego na wszelkie sposoby próbował się nie wyróżniać. Nie chciał być zauważony i teraz właśnie naraził się na utratę tego wszystkiego, na co pracował, odkąd poszedł do liceum.
Nikt nigdy go nie prześladował. Nikt nigdy nie zrobił mu krzywdy. Nikt się go nie czepiał. Był - po prostu, był. Jak powietrze. Niewidoczny. Cichy.
I tyle.
Na szczęście rozległ się głośny gwizdek, cheerleaderki zbiegły z boiska i na ich miejsce weszli zawodnicy.
Tyler odetchnął, lekko unosząc głowę. Teraz wszelka uwaga skupi się na koszykarzach. Mógł czuć się odrobinę bezpieczniej.
Kolejny gwizdek i mecz się rozpoczął, a widownia ryknęła z całej siły.
Brunet nerwowo potrząsnął głową. Najchętniej by stąd uciekł. Hałas, tłum uczniów, latająca na wszystkie strony piłka do koszykówki i biegnący za nią kretyni. Wysocy, umięśnieni, postawieni w szkolnej hierarchii. I przez to lepsi. Co z tego, że byli intelektualnym dnem, skoro w tym szkolnym społeczeństwie liczyła się tylko ta... sława. Ale z czego się brała? Tyler nie mógł tego pojąć.
Szeroko pojęta umiejętność inteligentnej rozmowy polegającej na konstruktywnej wymianie opiniami zniknęła. W tej grupie wiekowej nie liczyła się sztuka, kreatywne pomysły ani oryginalność. Jedynie marka butów. I ilość osób, które cię znały.
Szary, bezmyślny, podążający za sobą tłum. Rozmemłana papka bez własnego zdania. Stada zombie z garbami.
Żyjesz tylko raz, dobre sobie.
Tyler zamknął oczy i próbując znaleźć jakiś rytm w dźwięku butów piszczących o podłogę, po cichu zaczął się modlić, aby to się już skończyło.
Nie wiedział, że zielonowłosy chłopak wcale nie wpatruje się w swoją dziewczynę, tylko właśnie w niego - Tylera Josepha, ubranego w strój szkolnej drużyny koszykarskiej i czerwone skarpety do czarnych vansów.
CZYTASZ
not today || tøp au
Fanfictiontracę cały ten czas, próbując od ciebie uciec, postradałem zmysły.